czwartek, 20 października 2016

Od Edwarda - kupno konia

Było zimno ale siedziałem w ciepłym pokoju. Dlaczego więc tak bardzo drżały mi ręce?
Przed chwilą usłyszałem od pana James`a że przeniosłem się na poziom zaawansowany. Dlaczego więc nie skakałem teraz ze szczęścia przytulając meble? Cóż, zapewne słyszeliście o czymś takim jak podenerwowanie. Jeżeli tak, to doskonale wiecie jakie to okropne uczucie.
Wsunąłem dłonie w kieszenie kurtki i wbiłem wzrok w nieruchomy, czarny ekran telefonu. Nie miałem pojęcia jak długo siedzę tutaj, wpatrzony w ponurą szybkę, ale wiedziałem doskonale że było to więcej niż tylko dziesięć minut. Co chwilę odważyłem się nawet odblokować telefon by tylko utrwalić się w przekonaniu że nikt do mnie nie zadzwonił. Na zdjęciu przedstawiającym moją niewdzięczną kotkę widać było jedynie godzinę - może i była to szósta nad ranem, ale wolałem nie myśleć o tym że połowa świata wstaje o bardziej ludzkich ale późniejszych godzinach.
Nagle serce podskoczyło mi do góry - cicha melodyjka zabrzmiała z głośników czarnej, magicznej płytki i już po chwili zobaczyłem nieznany mi numer wibrujący na ekranie. Chwyciłem komórkę i szybko odebrałem rozmowę:
- H-Halo ...? - spytałem niepewnie.
- Dzień dobry, z tej strony Stajnia Brave Horses, czy dodzwoniłem się do pana Edwarda Chase? - zabrzmiał z słuchawki spokojny, męski głos.
- Tak, to ja. - prawie wypiszczałem. Czyli jednak półgodzinne wpatrywanie się w telefon na coś się zdało!
- W takim wypadku, przyjęliśmy pana wiadomość i może pan przyjechać już dziś.
- Więc może się mnie pan spodziewać za ... chwilę. - powiedziałem pośpiesznie i żegnając się prędko, rozłączyłem się. Przez chwilę nie wiedziałem co zrobić aż w końcu wziąłem plecak i wpakowałem tam wszystkie potrzebne rzeczy. Wybiegłem z akademika i niemalże sprintem pokonałem odległość dzielącą mnie od taksówki którą zamówiłem piętnaście minut temu.
*******
Musiałem przyznać że stadnina była naprawdę imponujących rozmiarów. Piękne, białe budynki stajni, jasne, czyste place czy zielone, idealnie przystrzyżone padoki. Nawet liczne palmy wyglądały jakby były podlegane codziennej pielęgnacji. Jak na moje standardy trochę za dużo dokładności.
Ruszyłem w stronę największej budowli - prawdopodobnie głównej stajni. W środku było niemalże zimno od jasnych i chłodnych kolorów. Kilka szlachetnych, gładkich łbów koni z zaciekawieniem zwróciły się w moją stronę. Jednak prócz normalnych mieszkańców tejże stajni było tylko kilka osób czyszczących z precyzją swoje rumaki.
Rozglądałem się przez chwilę wokół nie bardzo wiedząc co zrobić, kiedy podszedł do mnie mężczyzna którego widziałem już kilka razy. Naturalnie - byłem już tutaj nieraz,, jednak dopiero teraz wchłonąłem całe te podekscytowanie.
Właściciel nie był najchudszy ani najwyższy, choć nie odznaczał się jakąś specjalną otyłością. Miał sporą łysinę na środku głowy i siwego wąsa co dodawało mu swojego rodzaju przyjaznego wyglądu.
- Dzień dobry panie Edwardzie! - zawołał w moją stronę rozkładając ramiona. W jego głosie był ten radosny błysk którego nie słyszałem przez telefon.
- Ekhm ... dzień dobry. - bąknąłem lekko zmieszany.
- Rozumiem że chciałby pan wziąć pod swoje skrzydła naszą kochaną emerytkę? - spytał i zaśmiał się głośno.
- Cóż ... ona ma osiem lat proszę pana. - podrapałem się po głowie, uśmiechając niepewnie. Zauważyłem że podczas naszych rozmów za często się pojawiało słowo "panie".Hodowca machnął ręką i zaprowadził mnie do bosku numer 14. Z jego głębi wysunął się zgrabny pysk folblutki która musnęła moją wyciągniętą rękę.
Nie przedłużając, skrócę wam moment do tego kiedy już po rozprawieniu się z nudnymi papierami i tymi "dorosłymi sprawami", klacz została zapakowana do przyczepy Akademii która przyjechała minutę temu. Na początku oponowała i zapierała się nogami, jako że dosłyszałem że nie lubiła zamkniętych pomieszczeń ale po dłuższej chwili weszła.
Sam wpakowałem się na miejsce pasażera i gdy już wyjeżdżaliśmy niepewnie odmachałem wesołemu właścicielowi stajni.
***********
Była już pierwsza po południu gdy rampa wydała głuchy dźwięk opierając się o ziemię. Stajenny prowadzący przyczepę powoli wyprowadził klacz która zaciekawiona wyciągnęła wysoko szyję i zaczęła ruszać uszami na wszystkie strony. Odebrałem uwiąz i delikatnie ją pociągnąłem.
- No chodź. - szepnąłem miękko, głaszcząc ją po chrapach. - Obiecuje że po zadomowieniu się w nowym boksie od razu pójdziemy na oględziny terenu.
Prawdopodobnie słysząc mój łagodny ton, folblutka lekko odpuściła i poszła za mną do stajni koni prywatnych. Bardzo rzadko tu bywałem, jako że zwyczajnie nie miałem potrzeby, ale teraz chłonąłem przyjemny zapach słomy i oglądałem dokładnie każdy szczegół obramowań drzwi, jakbym sam miał się przyzwyczaić do tego że teraz częściej do tego miejsca będę zaglądał.
Otworzyłem drzwi do wolnego boksu który na moją prośbę został "oporządzony" podczas mojej nieobecności. Teraz leżało tam wszystko czego potrzebował koń - od lizawki po siano.
Odpiąłem jej kantar i pozwoliłem sam wejść do nowego lokum.
- Mam nadzieję że ci się spodoba. - powiedziałem opierając się o framugę. - Będziesz miała nowych sąsiadów.
Klacz prychnęła cicho i wystawiła łeb w moją stronę. Łagodnie oparła pysk o moje ramię jakby domagała się pociechy. Zaśmiałem się cicho i przytuliłem się do jej wyciągniętego łba.
- Witaj w nowym domu, Jutrzenko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)