piątek, 28 października 2016

Od Renee C.D Edwarda

- Chyba coś słyszę. - Bąknęłam do towarzysza, kiedy jego rumak postawił pierwsze kroki na piaszczystej plaży. W końcu, jaka inna mogła być w tych rejonach plaża? Teoretycznie są kamieniste, ale to chyba nie tutaj. Moje wywody jak zwykle przerwał Edward, z iskierkami rozbawienia w oczach.
- Nie wiedziałaś, że Alaska jest kuta? Ledwo co zeszłaś z betonu, sądziłaś, że zrobisz to bezszelestnie?
Nie wiem, czy miałam ochotę trzepnąć bardziej jego, czy siebie, ale nagły zamach mojej ręki, na również należące do mnie czoło, spłoszył Alaskę, która już zbierała się do galopu.
- Ojj Edward, Edward. - westchnęłam, kiedy tylko zatrzymałam klacz. Frustracja ustąpiła miejsca rozbawieniu, które chyba przyjęłam od obecnie poważnego chłopaka. - A nie mówiłam? - wskazałam na skubiącą pojedyncze kępki trawy postać, która definitywnie była koniem.
- Dobra, powiedz lepiej, jak to cudo złapać. - pojechaliśmy bliżej, gdzie zsiadłam z wierzchowca. Wspólnie przypomnieliśmy sobie słowa instruktora, mówiące o pozostawionej w pobliżu lince, jednak nic takiego nie znaleźliśmy.
Bez wahania zdjęłam z siebie sweter, pozostając w błękitnej bluzce na ramiączkach. Pogoda jak najbardziej nie sprzyjała - kilka sekund później drżałam z zimna, no ale czego nie robi się dla wyższych ideii? Chłopak patrzył na mnie z politowaniem, przyglądając się, jak obwiązuje dookoła szyi kucyka odzież. Ostatecznie wylądowałam na jego grzbiecie (swoją drogą, jak się okazało, Figara) trzymając w prawej ręce za związane rękawy swetra, natomiast w lewej - wodze Alaski. Dzieliła mnie teraz z nią spora różnica wzrostu, co nie ułatwiało sprawy. Zwłaszcza, że o dziwo miała nagły przypływ energii.
- To jedziemy. - zakomunikowałam dosyć nietypowo dla siebie, bo niepewnie. Tym razem to Edward miał pretekst, aby z czegoś się pośmiać. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak komicznie musiałam wyglądać. Dodatkowo, zaledwie w połowie drogi powrotnej, musieliśmy ruszyć kłusem. Nie było to ani wygodne, ani zbyt 'sterowne', jednak jedno było pewne - lepsze to, niż przemoknięcie do suchej nitki. Właściwie już przestałam ignorować gęsią skórkę, skupiając się na jako-takim prowadzeniu wierzchowców.

Podsumowując całą podróż do Akademii? Spotkaliśmy po drodze dużo jeźdźców, których z resztą obydwoje kojarzyliśmy. Jak się wydawało - oni mieli większe szczęście. Każdy koń, którego prowadzili miał uwiąz, a i oni siedzieli w siodłach. Kosili drogę równo - nie wiadomo jak i kiedy, ale znowu pozostaliśmy sami, mogąc ponownie wsłuchiwać się w rytm kropli odbijających się o asfalt. Pomimo, że Morfeusz prawie zapanował nad naszymi organizmami, nie odjęło nam to ani trochę humoru. Żarty o dziwo się nas trzymały - jedne bardziej na miejscu, drugie trochę mniej. Pewnie paplalibyśmy w najlepsze gdyby nie konie - głównie Desperado, posiadający silną potrzebę wybiegania - chcące jeszcze bardziej niż wcześniej, wypruć przed siebie. Zbawieniem okazała się Akademia, znajdująca się w tamtym momencie na wyciągnięcie ręki.

- To już prawdopodobnie wszystkie. - zakomunikował właściciel, kiedy obszedł wszystkie przyprowadzone rumaki dookoła. Z tego co zauważyłam, zaznaczał mały 'x' przy imieniu danego wierzchowca. - Istnieje możliwość, że któregoś pominąłem. - wypluł tę myśl przez przysłowiowe lewe ramię, po czym kontynuował zadawaniem nam kolejnych wskazówek. Ponadto obiecał, że jutro mamy dzień całkowicie wolny, a jazdy dla nas odbędą się tylko dla chętnych. Odetchnęłam z ulgą, gdyż jeszcze kilka minut wcześniej, zastanawiałam się, jak uporam się ze snem.
- Idziemy na herbatę? - wpadłam na Edwarda, kiedy zanosił ogłowie ogiera do siodlarni.
Edward?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)