poniedziałek, 31 października 2016

Od Jennefer - zadanie 1

Wstałam o dziewiątej rano. Szybko ubrałam się strój jeździecki i wyjrzałam za okno. Pogoda była wspaniała. Niebo miało wspaniale niebieski kolor. Na nieboskłonie nie było ani jednej chmurki. Westchnęłam z zadowoleniem. Wyszłam na dwór. Przeszłam przez cały teren stadniny, by dojść do stajni. Weszłam do budynku przez dosyć obszerne, drewniane drzwi. Przechadzałam się pomiędzy boksami spoglądając na rumaki. Podeszłam do boksu Gypse'a. Otworzyłam drzwiczki, wyprowadziłam konia. Przywiązałam go do drewnianego słupa. Pobiegłam natychmiast po sprzęt do czyszczenia konia. Kiedy wróciłam ze sprzętem wyjęłam zgrzebło i zaczęłam powoli szczotkować wierzchowca. Gdy Gypse był dokładnie wyszczotkowany, zaczęłam czesać szczotką grzywę oraz ogon. Po około pięciu minutach przeszłam do czyszczenia kopyt. Po zakończonych czynnościach osiodłałam konia, a później wyprowadziłam go ze stajni na padok. Wsiadłam na Gypse. Zapadłam w miękkie siodło. Przez chwilę zastanawiałam się gdzie by pojechać. Zauważyłam szeroką dróżkę, która prowadziła do lasu. Bez namysłu ruszyłam galopem. Las jesienią prezentował się wspaniale. Różnokolorowe liście opadały powoli na ziemię. Drzewa szeleściły cicho, ptaki śpiewały radośnie. Patrząc na słońce stwierdziłam iż jest południe. Nagle usłyszałam trzask. Ogier zaczął się wierzgać.
- Spokojnie. - uspokoiłam konia. Popatrzyłam na dróżkę, by zobaczyć co przestraszyło rumaka. Była to gałązka klonu.
- Widzisz? Nie ma się czego bać. To tylko gałąź. - powiedziałam do wierzchowca. Po krótkiej jeździe zwolniłam do stępa, co pozwoliło mi cieszyć się wspaniałą pogodą. Przede mną płynął strumyk. Był on wąski, woda płynęła szybko. Przyśpieszyłam konia. Przygotowywałam się do skoku. Było coraz bliżej i bliżej. Po chwili zerwałam się do skoku. Znalazłam się po drugiej stronie. Znajdowałam się na rozległej polanie. Jesienne kwiaty wspaniale komponowały się z pożółkłą trawą. Nagle Gypse zaczął być nerwowy.
- Co się dzieje? - zapytałam ogiera. W trawie zauważyłam rudą kitę. Wierzchowiec stanął dęba zrzucając mnie z grzbietu.
- Zaczekaj! - zawołałam. Z trawy wyłonił się lis. Jego rude futro wtapiało się w tło. Jak poparzona podniosłam się z ziemi i zaczęłam biec przed siebie. Zwierze powoli zaczynało mnie doganiać.
- Pomocy! - zawołałam bezradna, niestety nie uzyskałam odpowiedzi. Szybko wspięłam się na wierzbę. Długo czekałam, aż lis sobie pójdzie. Kiedy mogłam zejść, odetchnęłam głęboko. Zeszłam z drzewa. Długo chodziłam po lesie w poszukiwaniu Gypse'a. Spojrzałam przed siebie. Obok strumyka pod wierzbą pasł się wierzchowiec.
- Tu jesteś! - zawołałam zadowolona.
- Dobra. Powinnam przestać gadać do konia, ponieważ to dziwne. - pomyślałam. Podbiegłam do rumaka. Pogłaskałam go delikatnie po chrapach. Usiadłam po drzewem, otworzyłam plecak i zaczęłam jeść kanapki, które spakowałam wcześniej. Po około godzinie spakowałam się i wsiadłam na wierzchowca. Galopowałam przez dróżkę. Jechałam bardzo długo, aż w końcu mogłam zobaczyć gmach akademii. Podjechałam pod padok. Rozsiodłałam konia, wyszczotkowałam go i zostawiłam go na padoku, by tam odpoczął. Sama wróciłam do pokoju nr. 14. Wzięłam szybki prysznic. Przebrałam się w piżamę i wyjrzałam przez okno. Zapadła noc. Nieboskłon miało granatowy kolor. Tysiące gwiazd migotały na niebie, a wtórował im księżyc. Usiadłam na parapecie i przyglądałam się gwiazdom. Nie mogłam się nie zachwycać nimi. Otworzyłam okno. Było naprawdę zimno. Stwierdziłam iż dobrze byłoby odprowadzić Gypse'a do boksu. Natychmiast ubrałam kapcie i pobiegłam na padok. Chwyciłam wierzchowca za kantar i odprowadziłam go do boksu.

Dostajesz 20pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)