czwartek, 6 października 2016

Od Edwarda do Shante - zadanie 6

Było już bardzo ciemno ale nie miałem pojęcia która to godzina. Dziewiąta? Pierwsza? Było na pewno bardzo cicho i tylko kilka bladych świateł w oknach pokojów dawały świadomość że ktoś tu mieszka. Siedziałem na mokrej od lekkiego deszczu który po południu przeszedł przez akademię, koło stajni. Przez sporą szparę między drzwiami widziałem kilka koni które wystawiły łby i spały z zamkniętymi oczami.
Spojrzałem z niechęcią na książkę leżącą mi na kolanach. Zazwyczaj lubiłem czytać a to był akurat poradnik czy jak kto woli "podręcznik" do kilku figur ujeżdżeniowych. Mimo że zawsze podziwiałem te wszystkie zgrabne ruchy koni to opanowanie tego było dla mnie trzy razy trudniejsze niż dla konia. Słowa i nazwy mieszały mi się w zmęczonej głowie dlatego po chwili zatrzasnąłem książkę i wstałem rozciągając zdrętwiałe kości. Nawet nie zauważyłem jak od zimna skostniały mi ręce,, więc by ogrzać je choć trochę, schowałem dłonie w kieszenie i podążyłem pustym ośrodkiem do pokoju. Dziwnie było iść tak po miejscu gdzie zawsze biegało tyle ludzi by potem przejść się po zupełnie pustym placu. Jedynym oświetleniem były długie, ciemne lampy które za chwilę powinny się zgasić jak każdej nocy oraz powyżej wymienione światełka w oknach.
Przeszedłem cicho korytarzem gdy zobaczyłem otwarte lekko drzwi do pokoju numer 52. Na początku się nie zdziwiłem ale gdy zobaczyłem że czegoś brakuje w codziennym krajobrazie pokoju, mocno się zdziwiłem. Białe szafki, cztery łózka, telewizor, stół, kanapy ... wszystko się zgadzało. Ah tak! Przecież zawsze na kremowych fotelach wylegiwała się biało, brązowa chuda kulka marudząca każdego dnia o dodatkową porcję szynki. Już chciałem spytać się współlokatorów gdzie podziewa się ta głupia kotka, ale widząc ich głęboki sen stwierdziłem że byłbym na to zbyt wredny. Dlatego więc zacisnąłem zęby i rozpocząłem ciche poszukiwania.
Po dwudziestu minutach przerzucania pudeł, zaglądania pod prysznic i przerzucania szafek, westchnąłem cicho i opadłem na poduszki. Odważyłem się spojrzeć na zegarek i zakląłem - była prawie druga w nocy a ja latam po pokoju z latarkę od telefonu. "Może jej po prostu nie zauważyłem, albo poszła spać w kuchni, próbowałem się pocieszyć w duchu, "W końcu w domu często tak robiła".
Postanowiłem więc się nie przejmować i spróbować przespać resztkę tej nocy.
****
Była już 9 a ja leżałem w ubraniu na łóżku. Wstałem gwałtownie, przewracając się o zawiniętą o moją nogę kołdrę i podparłem się rękami o szafkę. Nie było już nikogo - cóż, tutaj dziewiąta rano to już południe. Szybko więc się umyłem i ubrałem czyste ubranie. Wybiegłem na dwór i zacząłem oględziny za Reginą od kortu tenisowego aż po padoki.
Zaglądałem nawet do basenów czy przypadkiem się nie utopiła (tak, mam bardzo kreatywne pomysły, wiem) i pytałem się ludzi ale rozmowa brzmiała mniej więcej tak:
- Ej, widziałeś/aś takiego chudego kota z ciemnymi łapami i niebieskimi oczami? Takiego który drapie po nogach i syczy na wszystkich?
- Ee... nie.
Więc musiałem zdać się na razie na własną rękę. Gdy była już dwunasta i wychodziłem właśnie z chłodnego pastwiska coś mnie nagle olśniło. A może jest w lesie? Dlatego więc nie bardzo interesując się tym że nie mam na sobie w żadnym calu odzieży "końskiej" nie mówiąc już o terenie.
Wpadłem do siodlarni i wziąłem pierwsze z brzegu ogłowie. Udało mi się jedynie zerknąć na etykietę iż należy one do Gypsy. Nigdy na nim nie jeździłem jednak wiedziałem że jest potężnym, srokatym wałachem rasy Gypsy Vanner. Zacząłem szukać go wzrokiem aż zobaczyłem łaciaty pysk wyżerający resztki ze żłobu. Podszedłem do niego i chwyciłem zgrzebło oraz miękką szczotkę. Wyczesałem go szybko i zeskrobałem brud spod kopyt. Mimo wielkiego łba, Gypsy dał sobie spokojnie włożyć wędzidło więc już po chwili siedziałem na jego miękkim grzbiecie i stępem ruszaliśmy w stronę ściany lasu. Koń ani przez sekundę nie przyśpieszał ani nie robił żadnych odskoków do czego przyzwyczaiłam się na Rosabell. Po chwili więc się rozluźniłem i spróbowałem cały stres przełożyć do głowy.
Wybrałem trasę do Ciemnego Lasu mimo że zawsze chodziłem do toru crossowego a potem nad jezioro. Przeczucie naprowadzało mnie jednak na lewo. Szliśmy przez chwilę między wysokimi drzewami aż nagle usłyszałem stukot kopyt innego konia. Zatrzymałem na chwilę wałacha by ściszyć jego głośne odgłosy kopyt. Gdy namierzyłem kierunek, popędziłem lekko Gypsy`ego choć na oklep było to na pewno trudniejsze.
Gdy wyszliśmy z leśnej dróżki kilka metrów przede mną moje oczy ujrzały kasztanowatą klacz skubiącą młodą trawkę przy drzewie. Przez sekundę przez głowę przeleciała mi szybka myśl "Trzeba ją złapać!" ale nagle rozpoznałem w niej Avery, konia stajennego. Potem zobaczyłem że na ziemi kuca dziewczyna z ciemnymi włosami. Trzymała coś na rękach i przez chwilę myślałem że była na grzybobraniu i próbuje utrzymać garść niezidentyfikowanych białych grzybów (pieczarki?) gdy zobaczyłem nieskazitelnie błękitne oczy, wpatrujące się we mnie.
Dziewczyna jakby dopiero teraz zobaczyła że stoję na wielkim "pociągowym" koniu prosto przed nią, bo podskoczyła zdziwiona do góry.
- E .. hm ... ja ... - mruknęła. Obłocona kotka na jej rękach zamiauczała i wygramoliła się z jej ramion. Usiadła na piasku i zaczęła oblizywać sobie łapy. Mimo woli skrzywiłem się z obrzydzenia - Nie ma to jak samowolnie lizać błoto. Nigdy nie zrozumiem kotów.
- Widzę że całkiem ciebie lubi, jak nie rzuciła się na ciebie z pazurami. - zaśmiałem się i obrzuciłem kotkę mordującym spojrzeniem. Dziewczyna spojrzała na mnie z niezrozumieniem na twarzy. Ujrzałem że ma inne oczy - dosyć niespotykane u ludzi. Może dlatego że była to pierwsza osoba u której widziałem heterohromię?
Nagle chyba zrozumiała i i spytała ze zdziwieniem:
- To twój kot?
- Niestety tak. - mruknąłem ale obrzuciłem ją serdecznym spojrzeniem. - W nocy uciekła mi z pokoju, co nigdy jej się nie zdarzało. Zazwyczaj siedzi na fotelu i błaga o jedzenie. Widać, stwierdziła że jak jej miska wciąż nie jest pełna pójdzie sama poszukać jedzenia. - po chwili ześlizgnąłem się z Gypsego i podszedłem z nim do dziewczyny. - Edward Chase. Jesteś z akademii prawda?
- Shante Bleachwood i .... tak. - nieśmiało przyjęła moją rękę po czym wskazała głową na Reginę. - Fajnego masz kotka.
- Fajnego? - spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - Przeżyj z nią większość swojego życia to zmienisz zdanie. - chwyciłem Regę ale kiedy syknęła ostrzegawczo nie puściłem jej. Przyzwyczaiłem się do jej syczenia a ona do mojej ignorancji więc po chwili rozmyślania jakby to ją wsadzić na konia wrzuciłem ją po prostu na grzbiet i sam wlazłem. Kot nie był zadowolony ale po chwili zajął się oczyszczaniem tych wszystkich leśnych darów z futra.
- Jedziesz ze mną? - spytałem Shante. Pokiwała głową i wsiadła na Avery. Pokłusowała do mnie i jako że nie mieliśmy daleko od akademii dojechaliśmy tam w mniej niż pięć minut. Gdy już się tam dostaliśmy, zsiadłem i wypuściłem na chwilę Reginę, która obrażona usiadła pod nikłym cieniem koniowiązu i zaczęła - kto by się spodziewał? - lizać łapy.
Gdy już zdjęliśmy sprzęt (w moim przypadku tylko ogłowie) i wypuściliśmy konie na pastwisko, chwyciłem kota który drapnął mnie lekko w rękę.
- Au! - warknąłem ale wiedziałem że jak ją puszczę będę musiał ganiać ją po całym ośrodku więc dzielnie wytrzymałem. Po chwili ciszy spojrzałem na Shante która cicho stała, oparta o metalową rurę i spytałem: - Pomożesz mi ją wyczyścić? Sam pewnie sobie nie poradzę a nieźle sobie z nią radzisz.
<Shante? xP>


dostajesz 35 p.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)