wtorek, 18 października 2016

Od Holiday - zadanie 1

- Hej, koniku. Jak tam?
Klacz zarżała.
Oporządziłam i osiodłałam szybko Sun.
Po 10 minutach była już gotowa. Założyłam szybko toczek. Wyprowadziłam klacz z boksu i zaprowadziłam ją przed stajnię, gdzie wsiadłam z podwyższenia. Spokojnie stempem ruszyłam do lasu. Poczułam dziki zapach lasu. Normalnie bym teraz siedziała w pokoju wtulona w moją kotkę i bym czytała. Ale postanowiłam się przewietrzyć. A jako, że przyjechałam do konnej akademii postanowiłam się wybrać w teren na Sun, pięknej klaczy rasy achał- teńskiej. Jechałam dokładnie na środku ścieżki, chyba jedynej. Po prawej rosły niedawno maliny, ale niestety już nie teraz, gdyż ich sezon się skończył. Jakieś 100 metrów przede mną zobaczyłam samotnego jeźdźca jednak ten mnie nie spostrzegł. Ruszył kłusem, powoli przyśpieszając, czerpiąc radość z powiewu świeżego powietrza prosto na mojej twarzy. Potem szybkim galopem. Nagle usłyszałam w krzakach szelest. Przerażona klacz nagle stanęła jak wryta, tak, że ja wypadłam przodem z siodła, lądując w krzakach.
Jęknęłam cicho. Przestraszony koń uciekał w popłochu dalej ścieżką. Z krzaków wyskoczył malutki pies.
- Powiedz mi piesku, jak takie malutkie zwierzę mogło przestraszyć takie wielki zwierzę?
Aha, to to malutkie stworzenie przestraszyło ogromnego konia. Wstałam masując obolały łokieć. Na szczęście toczek ochronił moją głowę przed mocnym uderzeniem w pieniek drzewa. Cieszę się, że ludzie wymyślili taki mądry wynalazek jak toczek. Inaczej skończyłabym pewnie ze wstrząśnieniem mózgu.
Ruszyłam za klaczą.
- Sun! – wołałam klacz co jakiś czas, jednakże moje słowa zostawały bez odpowiedzi.
Szłam tak zapewne jeszcze z 40 minut co chwilę wołając, już po tym czasie zachrypłam. Nagle usłyszałam ciche rżenie.
- Sun!
Zaczęłam przedzierać się w tamtym kierunku. Zauważyłam rzeczkę przecinającą dość dużą polanę. Przy wodzie stała moja kochana klacz. Wodze zaczepione miała o jakiś kamień. Mogła sobie zrobić krzywdę. Podeszłam do niej uspokajając.
- Spokojnie – mówiłam – to ja, Holiday. Nic ci nie zrobię.
Szczęście, że nic jej się nie stało.
Wreszcie udało mi się spokojnie zebrać wodze. Dałam klaczy jeszcze chwilę odpocząć i napić się z potoku świeżej wody, tym razem oczywiście bez strachu.
Musiałam przyprowadzić Sun do najwyższego kamienia jaki znalazłam na polanie, gdyż inaczej bym nie wsiadła.
Po godzinie jadąc trochę okrężną drogą, uważając na szelesty i niespodzianki udało nam się jakoś wrócić do akademii…
Biedna klacz była całą drogę bardzo spięta.
Mój łokieć nadal mnie boli, ale ja jakoś z tego wyjdę.
Gorzej tylko, żeby Sun nie dostały jakiejś traumy do innych zwierząt domowych. Ale jest twarda, nic jej nie będzie. Przecież specjalnie mnie nie zrzuciła. Zrobiła to z czystego przerażenia. Ma zaufanie do mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)