wtorek, 3 stycznia 2017

Od Jade C.D Aleksandra

Niby takie zwykłe pytanie - zadane za pewne tylko po to, aby odejść od niezręcznego dla chłopaka tematu, jednakże trzeba było przyznać - chyba potrzebowałam takiej króciutkiej, a jakże solidnej dawki słów, która dała mi sporo do myślenia. W końcu, co tu robię, jeśli nie zamierzam rozwijać się pod kątem jeździectwa? Wyjazd tu, do Akademii był pewnego rodzaju odskoczeniem od przykrej rzeczywistości, która tak czy inaczej czekała mnie po powrocie w rodzinne strony. Wciąż pamiętałam wiązankę przykrych słów, którymi uraczyli mnie najbliżsi, kiedy to oznajmiłam, że wyjeżdżam w okolicę Miami spełniać się w swojej pasji... Ojciec wiedział, że wrócę niczym pies z podkulonym ogonem, gdy tylko okaże się, że tutejsze realia mnie przerastają.
I przerastały. Nie byłam tu, żeby skakać przez kolorowe przeszkody, ani tym bardziej udawać, że jestem zadowolona z jazdy w nazbyt obcisłych spodniach i kasku, który w pewnym sensie ukierunkowywał myślenie jeźdźców na jeden tor - jeździectwo, plac, konik z przerzedzoną grzywą i trochę siana, którym obsypana jest cała stajnia. Z każdym dniem czułam się coraz bardziej jak niepasujący element tutejszej układanki - w końcu bardziej sprawdzałam się w roli opiekuna, aniżeli jeźdźca. Dużo bardziej kręciło mnie spędzanie popołudnia z koniem, w jego boksie, doglądając jego potrzeb. Zdecydowanie nie należałam do tej części uczniów, która to interesowała się wierzchowcem tylko wtedy, gdy miał służyć za machinę do pokonywania parkurów... Dlaczego więc nie dam po prostu za wygraną, wsiadając w pierwszy lepszy transport do Kanady? Skoro dobrze wiedziałam, że tu nie pasuję, to po co pchałam się tu na siłę? Aby komuś coś udowodnić? Przecież to śmieszne, zwłaszcza wtedy, gdy robię to kosztem swojego czasu.
- Jeśli tylko można nazwać to jazdą, to tak - westchnąwszy po cichu, wbiłam wzrok w swoje buty, ubrudzone już nieco od soczysto zielonej trawy. - Powiedzmy że bardziej wolę zostać poturbowana na pastwisku, aniżeli kolekcjonować nad łóżkiem te wszystkie rozety, czy inne pierdoły. Wsiadam raz na jakiś czas, ale zdecydowanie bardziej rekreacyjnie, aniżeli jakkolwiek inaczej. Można uznać, że jestem na poziomie w którym wiem, że nie zrobię koniowi krzywdy, ale to chyba tyle. Gdybym choć trochę się przyłożyła, to za pewne te wszystkie jazdy przeze mnie wyjeżdżone nie poszłyby na marne, tak jak to się z nimi dzieje teraz.
Brunet kiwnął jedynie na moje słowa głową, niezwykle powoli, jakby w chwilowym zamyśleniu. Nie wiedząc na dobrą sprawę, czy cisza została wywołana specjalnie, czy też nie, tak czy siak byłam za nią niezwykle wdzięczna - po nawet tych najmniejszych przemyśleniach zdarzało mi się palnąć głupoty, zupełnie tak, jakby w czasie niekontrolowanego potoku słów moje ciało nie należało do mnie, a tok myślenia zmienił się diametralnie, jak gdyby pożyczony od zupełnie innej osoby. Odpływając więc nieco myślami w całkiem niedalekie rejony, jakby po omacku skorzystałam z okazji, że większość puchatych królików uciekło do cienia, powodując tym samym, że mogłam bez większych problemów wypuścić jednego z nich na wolność, pilnując go oczywiście niczym oka w głowie. Nie chcąc, aby Aleksander został jeszcze bardziej poturbowany przez jakiekolwiek zwierzę, trzymałam całkiem niewinne stworzonko w obrębie swej sfery osobistej, nie pozwalając, aby odbiegło zbyt daleko. Te kilka chwil poświęconych na mierzwienie króliczego włosia niewątpliwie pozwoliło mi znowu nieco się rozluźnić, oddalić od siebie myśli. Równie dobrze mogłam pomyśleć nad tym wszystkim wieczorem - teraz miałam misję do wykonania, polegającą na pokazaniu ciemnookiemu Akademii z tej lepszej, nieco przyjemniejsze dla duszy strony - bowiem mimo wszystko, nie było to tylko skupisko kilkudziesięciu, przypadkowych osób, a też coś więcej - zwłaszcza, jeśli chodziło o widoki, dla których gotowa byłam się pokroić.
Wypuszczając więc uprzednio rudego królika na wybieg, dopiłam zimną już herbatę, a następnie nieco niespodziewanie dla mojego towarzysza wstałam, otrzepując się z pojedynczych, zielonych źdźbeł.
- Mamy jeszcze chwilę czasu.. - zerknęłam na wystający z kieszeni telefon, upewniając się dzięki temu, że do obowiązkowych zajęć została niespełna godzina, co było wręcz idealnym wynikiem do odwiedzenia jeszcze jednego miejsca. - Chcesz zobaczyć kogoś jeszcze, hmm?
- Nie zje mnie w całości? - zaśmiał się gorzko, po chwili idąc ze mną już ponownie po udeptanej, w dodatku obsypanej pyłem dróżce.
- Nie ręczę za niego - uśmiechnęłam się jedynie, rozglądając się co chwila na prawo - nie bywałam tam zbyt często od jakiegoś czasu, co za tym idzie, nie byłam pewna, czy aby na pewno nie pomylę drogi. Dojść na miejsce pomógł nam jednakże sam obiekt zainteresowania, zdradzając równocześnie także moje zamiary - do naszych uszu dobiegło ni to kwiczenie, ni to ryk - osioł dawał znać o swoim jestestwie w dosyć charakterystyczny sposób, nie pozostawiając żadnych złudzeń.

<Koperkuuu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)