Zarumieniłam się lekko na te słowa. Przytuliłam chłopaka i szepnęłam:
- Pozwolisz że restauracje odłożymy sobie na kiedy indziej.
- Jak sobie życzysz - zaśmiał się Hache.
Nastała chwila ciszy którą przerwało pukanie.
- Kto to? - spytał chłopak wstając z łóżka i siadając na fotelu.
- Nie wiem.
Szybko podeszłam do drzwi i otworzyłam je. W drzwiach stała nie wysoka kobieta o siwych włosach w ręku trzymająca dwie smycze z psami.
- Babcia? Co tu robisz? - spytałam zdziwiona.
- Przyjevhslsm odwiedzić rodzine - kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Wybrałaś nie najlepszy moment. Rodziców nie ma, Amber i Patrick wyjechali.
- Oh - zasmuciła się Holly. - No ale trudno. Mam coś ślą ciebie.
Dla mnie? O nic nie prosiłam kobiety więc prawdipodobnie będzie to kolejna tandetna statuetka z której udam że cieszę się jak głupia.
- Ale poczekaj ... - rzekła kobieta. - Kto to?
Jej wzrok spoczął na Hache. Lekko się uśmiechnęła.
- To mój - i jak go określić? Nie powiem że chłopak po wypapla rodzicom. - przyjaciel. Hache.
Chłopak wbił wzrok w swój telefon udając że nie widzi staruszki. Ta cicho się zaśmiała i rzekła:
- No dobrze. Poznaj Pixi i Mersi - wskazała na dwie suczki kręcące się wokół moich nóg.
Psy? Nie ... mam już Apart i piec koni. Schyliłam się jednak by pogłaskać kuleczki. Były takie malutkie.
- Śliczne są - rzekłam.
- To dobrze. Ja mam za dużo zwierząt na głowie - wcisnęła mi smycze do rąk. - Dostałam je od znajomego. Pixi to szpic miniaturowy, a Mersi shih tzu. A wiec kochaniutki ja idę.
Nie zdążyłam zaprotestować bo Holly już nie było. Westchnęłam i zamknęłam drzwi.
Hache? BW + choroba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)