Przez dłuższy czas jechaliśmy w milczeniu. Słychać jedynie było stukot naszych koni i co jakiś czas śpiewy ptaków.
-Dość tego kłusa.- westchnęłam dodając łydkę Moon. Wystrzeliła pełnym galopem. Noah tylko pokręcił głową wzdychając. Jechał nadal spokojnym kłusem.
-A ty co? Pośpiesz się. Bo cię tu zostawię.- zaśmiałam się. Jednak on zwolnił do stępa.
-Sam chcia... o nie... Noah wiej!- krzyknęłam gdy za nami pojawił się nasz instruktor.
-Ale o co ci...- nie dokończył gdyż James mu przerwał.
-Ładnie, ładnie. Wagary? Odprowadźcie konie do stajni. Do końca dnia nie dosiadacie żadnego wierzchowca. Marsz na teoretyczne.- wyraźnie się wpienił. Westchnęłam tylko i zwróciłam Moon ku stadninie. Zdezorientowany Noah był cały czas w miejscu analizując sytuację.
-Kretyn...- mruknęłam trzepiąc go w ucho. Automatycznie się za nie chwycił.
-Za co?!- krzyknął.
-Nie chciało się przyspieszyć? To teraz masz!- wyprzedziłam go.
***
-Gilbercie, przysyłam ci tu dwójkę uciekinierów.- mruknął popychając nas ku instruktorowi.
-Ach tak... proszę zajmijcie swoje miejsca. Zostaniecie po zajęciach.- wskazał na wolne stoliki. I co ku*** jeszcze?! Może mam mu buty wypastować, co?! Przeklinałam raz po raz, a to Noaha, a to instruktorów. Wystarczyłaby nam minuta na ucieczkę, jednak nie! Musieliśmy wszystko spaprać. Doszłam w końcu do stolika gdzie siedziała Meg.
-Proszę, nic nie mów.- westchnęłam wykładając jakieś zeszyty i szkicowniki. Po jakimś czasie przysiadł się do nas chłopak z którym wcześniej planowałam beztroskie wagary.
Noah?
Jest! Nareszcie! Może najdłuższy to on nie jest, ale zawsze coś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)