środa, 5 października 2016

Od Lily - zwody


Tradycyjnie otworzyłam oczy i się obudziłam. Ale nie w swoim pokoju. Tylko gdzieś na łące z dużą ilością kwiatów. Gdzie ja jestem?! Za drzewem ujrzałam małą dziewczynkę. To byłam ja? Kazała iść za sobą. Nie wiem czemu. Posłuchałam jej. Powinnam w końcu się chyba tego oduczyć. Szłam tak leśną dróżką przez dłuższy czas. Na końcu drogi ujrzałam Moonlight. Ale nie taką jak zwykle. Tylko małego źrebaczka. Miał wiele blizn i ran. Za nią stała Septyma. Podbiegłam do nich i je przytuliłam ze łzami w oczach. Nagle zaczęło się wszystko rozpływać. Usłyszałam tylko końskie rżenie i jakiś facetów z batem.
-LILY!!! OBUDŹ SIĘ I TO ZARAZ!!!- potrząsnęła mną moja kochana współlokatorka. A więc to tylko sen.
-C-co?- powiedziałam cicho zachrypniętym głosem. Na łóżku siedziała Kate.
-Wiesz która jest?
-4:37. Tak wiem. Mogę jeszcze pospać?- spojrzałam błagalnie odkopując się spod kołdry.
-Hmmm...- udała że się zastanawia. Jednak wynik był pewny. -NIE!- pociągnęła za skrawek kołdry dzięki czemu wylądowałam na podłodze.
-Czemu mi to robisz?- jęknęłam.
-Bo dzisiaj masz zawody.- uśmiechnęła się zwycięsko. Spojrzałam na krzesło. Rzeczywiście leżał tam mój standardowy strój na zawody i brożka mamy. Westchnęłam tylko i zgromiłam Nikol spojrzeniem. Ta jedynie zaczęła się przeraźliwie śmiać.
-Tak, tak. Bardzo śmieszne.- rzuciłam sarkastycznie i podniosłam się z podłogi. Ta... Ja wstałam a na ziemię przewróciła się Nikol. Ze śmiechu.
-Złaź no, bo nie mogę kołdry zebrać.- zaśmiałam się. Jednak to za dużo nie pomogło bo Nika jeszcze bardziej zaczęła się śmiać. W końcu jednak nie wytrzymałam i też wybuchnęłam śmiechem.

••••••••••••••••••••••••••••

-Hej Moon. Nie śpisz? To dobrze. Trochę Cię ogarnę.- pocałowałam ją w aksamitne chrapy. Musnęła mnie jedynie pyskiem i wyciągnęła z kieszeni jabłko.
-Ej. Nawet śniadania nie zjadłaś, a już za jabłko? Co to za zasady?- zaśmiałam się. Parsknęła jedynie i już po soczystym owocu śladu nie było.
-Idziemy na padok?- spytałam i zapięłam jej kantar. Pokiwała głową i poszłyśmy na ogrodzoną łąkę. Wdrapałam się na drzewo i położyłam się na gałęzi. Dzisiaj zawody. Czyli tłok, hałas i stres. Może być ciężko. Spojrzałam w dół na klacz która futrowała właśnie zieloną kępkę trawy. Zobaczyłam nagle że ktoś również się wspina po drzewie. Jednak nie za bardzo mu to wychodzi. Chciałam mieć chwilę spokoju. Ale jednak jestem na tego kogoś skazana. Tym kimś okazał się Matt. Podałam mu rękę. Kiedy wlazł rozpoczęliśmy naszą jakże ciekawą rozmowę. Lecz naszej konwersacji zaprzestał fakt, iż wybiła 6. Czas śniadania. Zaczęliśmy schodzić z drzewa. Ja byłam już na dole. Jednak Moon postanowiła zrobić Mattowi na dzień dobry kawał i pociągnęła go za koszulę gdy trzymał się ciasno kory podczas schodzenia. Co ma do powiedzenia człowiek z jego siłą i z siłą konia? Otóż nic. Spadł z wielkim hukiem. Klacz zarżała radośnie i pokiwała parę razy łbem.
-Czemu ona mnie tak nie lubi?- jęknął Matt otrzepując się z liści.
-Ona Cię bardzo lubi, ale jej zamiłowanie do droczenia się z tobą jest jeszcze większe. Moja kochana Moon.- pocałowałam ją w kość nosową.
-A ja?- spytał z pretensją w głosie chłopak. Szybko go musnęłam w usta. Zostawiłam karą na padoku a sama z chłopakiem poszliśmy na śniadanie. Tradycyjnie. Tosty z szynką i serem oraz sok pomarańczowy. Po śniadaniu wróciłam do stajni. Wypadałoby posprzątać boks. Jednak gdy chciałam już wejść z widłami i taczkami do boksu usłyszałam krzyk Sophie:
-Lil, chodź szybko na padok!
-Ale co się stało?- zapytałam.
-Chodź! Nie czas na wyjaśnienia.- pociągnęła mnie za rękę i zaprowadziła na padok. Widok mnie załamał. Alaska i Moonlight walczyły pomiędzy sobą. Każda z nich miała już wiele ran. Jak nie ślad kopyta, to ugryzienie. Przeskoczyłam przez płot i pobiegłam do swojej ulubienicy. Alaska już miał zamiar mnie kopnąć, jednak Moon mnie zasłoniła własnym ciałem.
-MOON!- krzyknęłam rozpaczliwie. Na padoku pojawiła się Harley. Przybiegła do nas i zaczęła powstrzymywać Alaskę. Jednak jej to też się nie udawało. W końcu przybiegła Mia i dopiero jej się udało uspokoić wściekłą klacz. Jednak Moon się nie poddała. Wstała i stanęła dęba przed jej chyba nowym wrogiem. Podbiegłam do niej i chwyciłam za kantar. Stanęła jeszcze raz, ale już niżej i stuliła uszy. Przytuliłam ją.
-Lily zaprowadź ją do boksu i wezwij weterynarza. Harley to samo- krzyknęła instruktorka. Skinęłam głową i zaprowadziłam ją do budynku. Gdy już stała spokojnie w boksie pobiegłam do weterynarza. Zbadał ją i założył kilka opatrunków.
-Będzie mogła dzisiaj wystartować?- zapytałam.
-Myślę, że tak. Ale musisz na nią uważać. Może zabierz ją na spacer. Opatrunek zmienisz później. Albo już lepiej zostaw ją tutaj i niech się uspokoi. Powiem, że jest bardzo silna jak na klacz.- odpowiedział z uśmiechem. Pożegnał się i wrócił do kliniki. Miałam 2 godziny. To aż za dużo czasu. Postanowiłam zabrać Katie na spacer.

••••••••••••••••••••••••••••

Wróciłam właśnie do akademika. Spuściłam suczkę ze smyczy i spojrzałam krytycznie na swój pokój. Nawet da się jeszcze przeżyć. Miałam około godziny do zawodów. Wróciłam do stajni.
-Hej Moon. Jak tam?- spytałam przytulając się do klaczy. Chwyciłam ją za kantar i zaprowadziłam na zewnątrz zabierając po drodze skrzyknę z szczotkami. Na pierwszy rzut leciała miękka. Strącała z ciała klaczy kurz i słomę. Później kopystka. Po wyczyszczeniu strzałek pod kopytami wyjęłam grzebień oraz gumki i zaczęłam zaplatać koreczki, a następnie ogon. Gdy już wszystko było gotowe moje nogi poniosły mnie do siodlarni po sprzęt. Zarzuciłam na grzbiet Moonki błękitny czaprak i siodło zapinając nie za mocno popręg. Teraz ogłowie. Zsunęłam kantar na szyję uważając na "fryzurę" klaczy i przewiesiłam przez nią wodze. Ładnie przyjęła wędzidło więc dalej nie było problemu. Następnie założyłam ochraniacze i sprowadziłam ją z powrotem do boksu. Teraz ja muszę iść się ogarnąć.

••••••••••••••••••••••••••••




Szłam już ubrana w strój na zawody przez stajnię. Moja ukochana klacz już tylko na mnie czekała. Wiedziała co ją czeka. Zmieniłam jej jeszcze tylko opatrunek i wyszłam z nią na halę, albo kto jak woli dzisiejsza rozprężalnię. Dosiadłam jej i ruszyłam stępem a później kłusem dookoła rozstawionych tam przeszkód i planu powieszonego na ścianie. Zerknęłam tylko na niego i skierowałam Moon na stacjonatę. Przeskoczyła bezbłędnie. Poklepałam ją tylko i wróciłam dokładnie zapoznać się z planem. Nic wielkiego. Stacjonata, okser, koperta, mur, rów, Triple Bars i dwie stacjonaty.
-Teraz jedzie Lotte Visser na Lemon. Do startu przygotowuje się Lily White na Moonlight.- zabrzmiał metalowy głos z głośników. Westchnęłam tylko i wyszłam przed parkur otwarty. Dziewczyna już galopowała i zbliżała się do rowu. Miała niezwykle szybki czas. Moon nagle stanęła dęba.
-Ło! Spokojnie śliczna.- pociągnęłam ją za wodze. Stanęła jeszcze raz. Dopiero gdy Meg chwyciła ją za wodze się uspokoiła.
-Zrób z nią kilka kółek na parkurze.- powiedziała. Kiwnęłam głową i wjechałam na parkur. Jechałam stępem z dala od Lotki. Gdy dziewczyna zjechała z placu rozbrzmiał po otoczeniu charakterystyczny dzwonek. Ruszyłam szybkim galopem. Był za szybki. Muszę trochę zwolnić a jednocześnie zachować tą prędkość. Zbliżyłam się do pierwszej przeszkody. Kopyta Moon wysoko się podniosły, a ja przeszłam do pół-siadu. Bezbłędnie.




Teraz okser. No dobra. *Ale Mooncia nie zasypiaj!* Dodałam łydkę. Klacz ruszyła jeszcze szybszym galopem. *Wiesz jak przesadzać, co piękna?* uśmiechnęłam się w myślach. Zbliżyłam się do wysokiej przeszkody. Już po chwili byłam po drugiej stronie. Bez zrzutki. Widać czterokopytna poczuła się jakby miała niewykorzystany wielki pokład energii bo jeszcze bardziej przyspieszyła. *Moon, szybkość to nie wszystko. Musisz jeszcze czysto przeskoczyć.* ostrzegłam ją w myślach. Skierowała jedno ucho w moją stronę i odrobinę zwolniła przed następną przeszkodą. Podniosła równo kopyta i przeskoczyła czysto przez środek koperty. Ponownie przyspieszyła. Dopiero teraz załapałam jej technikę. Zwalniała tylko przed przeszkodami. To jej polepsza czas, a jednocześnie jest większa szansa na przeskoczenie bez zrzutki. *Mądra dziewczynka* pochwaliłam ją w myślach i wróciłam do zawodów. Mur. Jedna z tych gorszych przeszkód. Zbliżyłam się do bloków z plastiku i... O mały włos. Już kopyta Moon dotykały białej płytki, ale jednak udało się bezbłędnie. Dobra, gdzie teraz? A, tak! Rów. Chyba pierwszy raz na zawodach w akademii. Ale szerokość 1,05 m. Nie tak źle. Czterokopytna już podnosiła kopyta, by po chwili znaleźć się po drugiej stronie. Jeszcze wydłużała skok... Udało się! Powróciłam do zdecydowanego galopu i skręciłam przed stacjonatą. Szereg. Trzy przeszkody ustawione były blisko siebie. Była to pewna trudność. Trzeba było idealnie dostosować tępo i moment skoku. Dodałam łydkę bo chód klaczy był trochę zbyt wolny. Jedno ucho ponownie obróciło się w moją stronę i moja ulubienica delikatnie przyspieszyła. Już nadchodziła pierwsza przeszkoda. I pierwsza. Trzy kroki. Druga. Kolejne trzy kroki, i ostatnia najwyższa. Czysto. *Brawo Mała. Już tylko trzy przeszkody i koniec. Bardzo dobrze ci idzie* uśmiechnęłam się do niej. Widziałam jak komisja zwarcie coś pisze. Zawsze mi się wydaje że to same uwagi. Jednak z doświadczenia wiem że też są te dobre rzeczy. Za chwilę Triple Bars. Dobrze szło mi zwykle z tą przeszkodą. Po parkurze rozchodził się dźwięk uderzania kopytami o piasek w rytm galopu. Zbliżyłyśmy się do drągów. Teraz słyszałam już tylko bicie serca. Mojego i Moonlight. Nie obchodził nas hałas, rozmowy, rżenie koni, dźwięk samochodów. Teraz byłyśmy tylko my dwie i ta przeszkoda. Moon naprężyła stawy skokowe i przeskoczyła. Bez zrzutki. Zostały już nam tylko dwie przeszkody. Szkoda byłoby schrzanić nasz wynik tym bardziej że mamy super czas, i czysty jak narazie przejazd. Pochyliłam się do przodu i stanęłam w strzemionach mocno trzymając się kolanami siodła. Wodze lekko popuściłam, ale nadal je miałam na kontakcie. Jeden ruch wystarczyłby Moon strąciła, albo co gorsza uległa wypadkowi. Jeszcze ta ostatnia setna sekundy lotu zakończyła się czystym przeskokiem. Ostatnia przeszkoda. Już tylko jedna stacjonata. 130 cm. Musiałam dobrze wyczuć co miałam zrobić. Wyprostowałam ją na przeszkodę i dałam jej minimalny znak łydką by przyspieszyła. Wykonała moje polecenie. Po chwili unosiłyśmy się nad belkami. Wszystko spowolniło. Delektowałam się tym lotem jak małe dziecko czekoladą którą dostaje raz do roku. Moonlight wyprostowała przednie nogi by dobrze wylądować. Wtedy coś chrupnęło. Miałam nadzieje że to nie była kość klaczy. Przeszłam do stępa i gładząc miękką sierść na szyi. Kiedy już zjechałam z parkuru sprawdziłam od razu nogę Moon. Nie ruszyła się tylko stała spokojnie. Może mi się przesłyszało. Albo to... Obejrzałam się dookoła. Zobaczyłam Carla Granta. Zepsuła mu się kosiarka. Pewnie z tym mi się pomyliło. Brawo Lil, brawo. Wróciłam myślami do zawodów. Od razu utuliłam Moon.
-Tak strasznie Ci dziękuję.- mówiłam do niej przeszczęśliwa. Wyjęła mi z kieszeni miętowe landrynki i je schrupała. Bezbłędny przejazd i świetny czas. Cała w skowronkach odprowadziłam ją do stajni i starannie się nią zajęłam. Po dwóch godzinach były już wyniki. Wróciłam więc na parkur denerwując się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)