Przez chwilę milczałem trawiąc to co przed chwilą powiedziała Alex. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić tego bym kiedykolwiek pogodził się z śmiercią konia z moim udziałem. Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco i powiedziałem:
- Myślę że mimo tego dalej się trzymasz. W takim wypadku mogę jedynie cię podziwiać. - zaśmiałem się a dziewczyna po chwili również się dołączyła. Przez długie kilka minut wpatrywaliśmy się w ciemne chmury na porannym niebie i mimo że wróżyło to jedynie burzę i deszcz, to nie rwaliśmy się by biec do ośrodka.
Nagle dostałem dziwnego napływu odwagi, której brakowało mi przez wcześniejsze kilka dni. Zacząłem ufać Alexandrze i odparłem cicho:
- Wiesz, ja też miałem kiedyś podobny dzień. Może nie był to najgorszy z moich dni, nazwałbym go raczej bardzo pamiętliwym i motywującym doświadczeniem albo jak kto woli najciekawszy z najgorszych. Miałem wtedy zaledwie dwanaście lat, była zima i mimo że w niektórych krajach pruszył się wszędzie śnieg u mnie w domu był tylko nieprzyjemny chłód. Dwa dni przed świętami moja mama po prostu spakowała walizki nawet na nas nie patrząc i wyszła oświadczając że ma ciekawsze zajęcia od niańczenia małych dzieciaczków. Pamiętam jak wtedy byłem roztrzęsiony bo zawsze próbowałem zadowolić matkę mimo jej ignorancji. Chciałem po prostu mieć kogoś kto by mnie pocieszył i zawsze wydawało mi się że to właśnie ona jest najbardziej litościwa. A tak naprawdę od samego początku nie chciała nas mieć, po prostu jakoś tak się zdażyło. Wyjechała a ja mimo że była już dziewiąta w nocy wybiegłem w samym szaliku i pobiegłem pół kilometra do stajni. Wsiadłem na dużego, karego wałacha rasy fryzyjskiej Kobalta i po prostu pojechałem gdzieś w las. Wiedziałem że nikt mnie nie będzie szukał a ten koń był zawsze uosobieniem spokoju i dałem się ponieść mojej słabej, młodej psychice oraz żalu do rodziny. Godzinę potem zaczął lać ogromny deszcz który przyćmił mi oraz Kobaltowi wzrok przez co nie widzieliśmy przebiegającego centralnie koło nas jelenia. Wałach okropnie się przeraził i spadłem na twardy od chłodu, wystający korzeń. Na szczęście udało mi się uratować od upadku kręgosłup ale miałem naprawdę mocno rozwaloną rękę. Dwa tygodnie siedzenia w szpitalu i nikt nie znalazł za mnie Kobalta. Owszem, szukali go właściciele stajni ale bali się zapuszczać głęboko w las. Gdy wyszłem ze szpitala przez resztę grudnia próbowałem go znaleźć lecz dopiero na Nowy Rok spotkałem go - całego brudnego, wychudzonego i oślepłego na jedno oko. Teraz spokojnie przeżywa emeryturę na oprowadzankach - uśmiechnąłem się na wspomnienie dumnego, zgrabnego fryza.- Wydaje mi się jednak że to nic z tym co musiałaś przeżyć.
Alex dalej milczała, ale już przyzwyczaiłem się że jest to jej odpowiednik rozmowy, dlatego siedzieliśmy pod drzewem tak długo aż nie usłyszeliśmy pierwszego cichego buczenia ze strony chmur. To nas obudziło i wskoczyliśmy szybko na rozbudzone konie po czym przeklinając to co przed chwilą opowiedzieliśmy pogalopowaliśmy w stronę ośrodka.
<Alex?>
(Jakby co to nie jest zadanie po nie ma 90 linijek i nie chce mi się go przedłużać xd)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)