Przycisnąłem głowę do poduszki kiedy budzik nieustannie brzęczał mi w uszach. Po kilku minutach walki w końcu dałem za wygraną i wstałem by zobaczyć godzinę. 6:30 - nie mogłem sobie przypomnieć bym ustawiał budzik na taką godzinę.
Po dłuższym namyśle po prostu wzruszyłem ramionami i po cichu poszedłem do łazienki by nikogo nie obudzić, bo o dziwo spali tak kamiennym snem że nawet mój dzwonek nie zdołał ich wybudzić.
Gdy ogarnąłem się, poszedłem do kuchni i chwyciłem jabłko stojące samotnie w koszyku. Nie było wątpliwości że niespecjalnie wiele osób chodziło teraz po ośrodku co przyjąłem z wielką ulgą. Brakowało mi tylko zgiełku w stajni.
Wyszedłem z akademika i piaszczystą drogą podążyłem do dużej stajni. Kiedy już tam byłem, zajrzałem do boksu Rosabell. Miałem zamiar potrenować skoki, lecz kiedy zobaczyłem że wciąż smacznie śpi dałem jej na razie spokój. Przecież jest jeszcze cały dzień.
Postanowiłem więc przejść na drugą stronę do stajni dla koni do opieki. Wczoraj dowiedziałem się że do przypadła mi nijaka klacz huculska Wera o. Nie kojarzyłem jej ale wydawałoby się to oczywiste no bo przecież przeprowadziłem się stosunkowo niedawno.
Przywitało mnie kilka koni wystawiających łeb i nastawiających z zaciekawieniem uszy. Po przejściu prawie całej stajni wreszcie natrafiłem na tabliczkę gdzie napisano: "Wera o. Hucuł. 2009 r." - nie było wątpliwości że właśnie jej szukałem. Z boksu wyłoniła się gniada klacz która trąciła mnie łagodnie nosem kiedy wyciągnąłem rękę by pogłaskać ją.
- Cześć kochana. - przywitałem się, całkowicie zdając sobie sprawę że gadam do konia jak do najdroższej przyjaciółki, ale to stwierdzenie nie było dalekie od prawdy. - Co powiesz na mały poranny spacerek? Myślę że dwanaście godzin bez ruchu to zdecydowanie za dużo jak na twoje i moje kości. - zaśmiałem się kiedy prychnęła cicho i pozwoliła mi założyć na siebie kantar. Wybrałem się po lonżę bo stwierdziłem że uwiąz nie będzie spełniać tak dobrze roli jak długi sznur.
Wyszliśmy ze stajni na świeże, egzotyczne powietrze. Jak na Florydę przystało, wokół bujało się kilka długich palm, co dawało jeszcze więcej wakacyjnego klimatu, choć byliśmy w akademii a nie na plaży.
Rozwinąłem lonże kiedy znaleźliśmy się na łączce w lesie. Rozsiadłem się wygodnie na kamieniu i cicho obserwowałem Werę. W myślach zanotowałem sobie że muszę zadbać o jej porządną pielęgnację bo była cała w kurzu, sklejkach i w błocie.
I jak na zawołanie, klacz powoli położyła się na trawie i zaczęła się tarzać.
- Ej, koleżanko! - krzyknąłem do niej. - Nie chce się wtrącać, ale właśnie wytarzałaś się w najbardziej błotniste miejsce w zasięgu mojego wzroku i wiesz kto będzie cię czyścił?
Wera prychnęła zadowolona i kiwnęła głową, jakby próbowała odpowiedzieć: "Ty!".
Westchnąłem z rezygnacją, ale uśmiechnąłem się. Czułem że szybko się dogadamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)