środa, 5 października 2016

Od Leo - zawody

Wstałem bardzo wcześnie, by przygotować Ice Tea do zawodów. Na szczęście jeszcze z 5-6 godzin. Trzeba ją przygotować. Ni jej nie kupiłem, bo wszystko co miała było w doskonałym stanie. Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Zdjąłem piżamę i wszedłelm pod prysznic. Nastawiłem wodę i opłukałem ciało. Zaraz potem wyszedłem z kabiny i ubrałem bryczesy oraz koszulkę. Umyłem zęby nie myląc mojej szczoteczeki z pozostałymi. Już raz to zrobiłem. Po dwóch minutach wyszedłem z łazienki. Chwyciłem kask i cicho poszedłem w stronę drzwi. Wyjrzałem na korytarz. Nigdzie żywej duszy. Szybkim krokiem udałem się do kuchni i zjadłem jajecznice. Wybiłem jajka na patelnie i smażyłem. Potem nałożyłem sobie na talerz i zjadłem z kanapką z żółtym serem. Po skończeniu prawie biegłem do stajni. Wszedłem do budynku i zauważyłem, że w boksie nie ma Ice Tea. "Pewnie jest na padoku" - pomyślałem i skorzystałem z okazji, że nie ma jej w boksie. Wymieniłem siano i sięgnąłem po (jak moja pani na obozie mówiła) "Kupo-taczkę". Wpakowałem tam odchody klaczy i stare siano. Wziąłęm taczkę i wyprowadziłem na zewnątrz. Wyrzuciłem kupy i sięgnąłem po inną taczkę. Podszedłem do słomy i napakowałem na taczkę. Wrzuciłem do boksu klaczy, i gdy wszystko było gotowe, wziąłem uwiąz i poszedłem po klacz. Zauważyłem ją na samym końcu padoku.
- Musiałaś? - szepnąłem i wszedłem na wybieg. Ruszając się żwawo doszedłem do mojej podopiecznej.
- Hej Ice Tea. - szepnąłem i zapiąłem uwiąz do jej kantara.
Klacz parsknęła i ruszyła za mną.
*** W boksie ***
Wszedłem z Ice Tea do boksu i Chwyciłem szczotki.
"Pucu pucu" - klacz lśni. Czyściłem ją dobre pół godziny. Potem dokładnie oczyściłem z brudu kopyta. Widać było strzałkę. Aż za dobrze. Do stajni schodzili się ludzie z zawodów. Zauważyłem Harley, ale nie było czasu gadać. Wziąłęm siodło i uzdę. Rzuciłem czaprak na grzbiet Ice Tea. Zaraz potem pojawiło się siodło. Zdjąłem kantar z pyska klaczy i włożyłem wędzidło do jej buzi. Wyszedłem z boksu i założyłem kask. Zdjąłem wodze z jej szyi i ruszyliśmy w stronę ujeżdżalni. Dobrze, że nie krytej. Nie cierpiałem jej. Był tam ustawiony parkur. Obejrzałem go i wsadziłem stopę w strzemię. Zrobiłem kilka wolt, by uspokoić klacz. Ruszyłem galopem po całej ujeżdżalni. Jej galop był szybki i rytmiczny. Kochałem w niej dużo rzeczy, ale jej galop był cudowny. Po kwadransie ćwiczeń wreszcie ruszyliśmy na przeszkody. Pierwsza. Klacz biegła, a ja odliczałem kroki. 1,2,3 hop. Dałem jej sygnał do skoku i klacz w idealnym momencie skoczyła. Idealnie wylądowała i galopem ruszyła na kolejną. Wszystko robiła idealnie. Po kilku udanych próbach skończyliśmy. Ice Tea była w doskonałej formie. Pochwaliłem ją i z szedłem z ujeżdżalni.

Wróciłem się jeszcze po szczotki, by tam ją wyczyścić. Znowu. Podszedłem do klaczy i przytuliłem Ice Tea. Była taka miękka i ciepła.
- Jesteś gotowa? - zapytałem szeptem, a klacz parsknęła. - No pewnie, że tak.
Uśmiechnąłem się i jakiś gościu kazał wprowadzić ją do przyczepy. Zrobiłem co kazał i przypiąłem uwiąz do kantara. Klacz dała się spokojnie wprowadzić do przyczepy i nie sprawiała żadnych problemów. Pochwaliłem ją i dałem jej marchewkę. Mało koni wchodzi bezproblemowo do przyczep, ale ja trafiłem na taką, która tak robi. Wszedłem do auta i ruszyliśmy z Akademii. Chyba mi się przysnęło. ...
*** Magia Czasu ***
- Leo! Jesteśmy! - obudził mnie kierowca.
- Już idę. - powiedziałem i poszedłem do Ice Tea. Teraz ona jest najważniejsza. Wyczyściłem ją i założyłem czaprak i siodło. Potem ogłowie. Wsadziłem jej wędzidło do pyska i klacz była gotowa. Po prostu lśniła.
- Ładnie ci. - powiedziałem i założyłem toczek, kask - jak kto woli. Zdjąłem wodze z jej szyi i ruszyliśmy w stronę ujeżdżalni, na której odbywały się zawody. Było tam strasznie dużo ludzi. Strasznie. Zauważyłem jury. Siedzieli przy prostokątnym stole. Pojawiła się Harley. Pomachała mi, a ja się uśmiechnąłem. Zajęła się dyskusją z opiekunem. Zaraz potem przyszedł mój.
- Leo ty startujesz po Arminie. Wiesz kto to? - zapytał
- Tak. - odparłem i popatrzyłem na Ice Tea. Wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że Armin jechał pierwszy. Nieee. Dlaczego???
Armin ruszył, a ja trochę zdenerwowany wsiadłem naIce Tea. - Leo di Angelo na Ice Tea!!!- krzyknął jakiś pan i ruszyłem galopem. Przed parkurem zrobiłem woltę i ruszyliśmy na pierwszą przeszkodę. Ice Tea była spokojna i jechała w równym rytmie. Raz, dwa, trzy i hop. Klacz odbiła się w idealnym momencie i wylądowała gładko. Pojawiła się kolejna przeszkoda i klacz trochę się zdezorientowała, ale to był ułamek sekundy. Zaraz potem się skupiła i znów przeskoczyliśmi bez problemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)