- Dobra, stop! Nie chcę już! Nie mam focha, noo, Lukeee! -
Zawyłam ocierając łzy śmiechu. Niebieskooki szybko uległ i cmoknął tylko czubek
mojego nosa.
- Tam jest tor crossowy, wiesz o tym? - Powiedział, a ja ze
wściekłością podniosłam się z ziemi.
- Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć?! Marsz do konia i
jedziemy tam! - Powiedziałam, po czym rzuciłam się szybkim biegiem do Paris,
która patrzyła na mnie wzrokiem, który miał na myśli: 'Boze znowu ta idiotka'.
Szybko dociągnęłam popręg, założyłam kask, odczepiłam wodze od żerdzi i
wskoczyłam na klacz, która od razu poszła do przodu. Spojrzałam się w stronę
chłopaka, który wlekł się jak nigdy dotąd. Przewróciłam oczami, i z wielkim
fochem pogalopowałam na tor crossowy, który bardzo szybko ukazał się moim
oczom. Był ogromny, znajdowało się na nim wiele hydr, powalonych drzew, rowów z
wodą, wzniesień, i można by było tak dalej wymieniać. Największe
zainteresowanie wzbudziła we mnie jednakże ogromną hydra, którą skakało się,
zjeżdżając ze stromego wzgórza. Poklepałam klacz po szyi i ruszyłam spokojnym
galopem na jedną z pierwszych przeszkód, która była dziecinnie prosta do
przeskoczenia. Paris bez problemu wymierzyła skok i miękko wylądowaliśmy po
drugiej stronie małego pnia brzozy. Zrobiłam małe dodanie gdy dogalopowałam do
pierwszego wzniesienia, z którego zeskakiwało się do wody. Pari włożyła jeszcze
więcej siły i energii, na dostanie się, na czubek górki. Nagle sytuacja
zmieniła się o 180° bowiem wzniesienie było o wiele wyższe niż się wydawało.
Klacz odmówiła zeskoku do wody, a ja zaskoczona tą sytuacją spadłam do rowu z
wodą, na moje szczęście woda okazała się płytka, ale mój nadgarstek nie miał aż
tylu szczęścia bowiem uderzył o drewniany obwód rowu. Przy każdym ruchu tej
dłoni odczuwałam niemiłosierny ból, więc szybko zrezygnowałam z jakiegokolwiek
użycia tejże ręki. Na szczęście okazało się, że klacz nie zwiała, a posłusznie
czekała tuż obok.
- Nie lubię Cię, wiesz? - Bąknęłam i już miałam wsiąść gdy
podjechał do mnie przestraszony blondyn.
- Nic Ci nie jest? - Zapytał zdyszany.
- Oprócz roztrzaskanego nadgarstka wszystko jest okej.
- Wsiadaj, jedziemy do akademii, a później będziemy mieć
ciekawą wycieczkę do szpitala - westchnął teatralnie, ale na jego twarz chwilę
po tym wkradł się cień uśmiechu. Wracaliśmy bardzo spokojnym stępem,
rozmawiając o różnych tematach. Co chwilę każdy nas rzucał jakimś żartem, na
który odpowiadaliśmy, niesamowicie głośnym śmiechem. Po drodze martwiłam się
jedynie stanem mojej ręki, która niesamowicie opuchła, i powoli pojawiała się na
niej purpura. Gdy tylko dojechaliśmy do akademii, stajenny przechwycił konie, a
my udaliśmy się do pokoi, by przebrać się z jeździeckich ciuchów. Założyłam
najluźniejszą bluzę z aby nie drażnić mojej zmasakrowanej ręki. Na nogi
założyłam pierwsze lepsze buty, które wchodziły bez żadnej pomocy dłoni.
Spotkałam się z Luke'em pod dużym samochodem Noah'a, który bezproblemowo
użyczył klucze do niego. Wsiadliśmy do niego, i gdy tylko wyjechaliśmy z
terenów akademii rozległ się głos chłopaka.
- Pokaż ten nadgarstek - rozkazał trzymając otwartą dłoń.
Delikatnie ułożyłam rękę, odkrywając mocno spuchnięty i wręcz fioletowy
nadgarstek.
- Matko... Jesteś dzieckiem pecha - powiedział i szybko
włączył radio. Trafiła się akurat moją ukochana piosenka, więc od razu zaczęłam
śpiewać do czego po chwili dołączył niebieskooki blondyn, który wystukiwał lewą
ręką rytm tejże muzyki o kierownicę. Zaśmiałam się gdy nasze głosy złączyły się
w jedność. Całkiem niezły z nas duet w sumie. Lecz co dobre, szybko się kończy,
gdy tylko piosenka ucichła, świat zmarkotniał, a mężczyzna skupił się powtórnie
na drodze.
Luke? Beznadzieja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)