środa, 19 kwietnia 2017

Od Luke`a C.D Adeline

Wydarzenia ostatnich dni niesamowicie mnie szokowały. Byłem zdumiony swoją postawą, postawą Adeline, jak i wszystkich dookoła. Całość wydawała mi się tak nierealna, że aż absurdalna, a ja sam nie mogłem zrozumieć niektórych słów, które wypadły z moich ust. Najbardziej jednak, pojąć nie mogłem tego, jak często zmieniałem zdanie w ciągu zaledwie jednej doby. Nie wiedząc, co powinienem począć, podejmowałem spontaniczne decyzje, których zazwyczaj żałowałem. Wiedziałem, że powinienem coś zmienić, jednak nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Ostatnimi czasy moje próby wychodziły żałośnie i z kompletnie innym skutkiem, aniżeli był założony. Gubiłem się w tym wszystkim, z minuty na minutę odnosząc wrażenie, że to, co mnie otacza, jest coraz bardziej mi obce. Jedyne, czego byłem pewien, to to, że musiałem odnaleźć Adeline. Czułem, że jest podobnie jak ja, zagubiona w nowej sytuacji, w czym utwierdziło mnie chociażby to, że doskonale pamiętała o pocałunku, który wydarzył się ubiegłej nocy.
- Nie masz mnie za co przepraszać, Adeline. - szepnąłem, podchodząc do dziewczyny, której sylwetka była niedbale oparta o jedną ze ścian budynku. W ustach, które całowałem zaledwie kilka godzin wcześniej, trzymała powoli gasnącego papierosa. Stanąłem tuż obok niej, z całej tej bezradności nie wiedząc, co powinienem powiedzieć. - Zawiniłem równie mocno, co i Ty.
- Gdyby nie to, że... - zaczęła słabym głosem, jednak nie dokończyła, czując, jak jej głos mocno drga. Westchnęła po cichu, trzymając wzrok utkwiony w jednym konkretnym miejscu, gdzieś daleko, w oddali. Miałem wrażenie, że jej oczy nie dość, że delikatnie zabłysły, to zaszkliły się, wypełnione łzami, choć czułem, że mógłbyć to wytwór mojej wyobraźni, nie mający żadnego odniesienia w rzeczywistości.
- Żałujesz? - spojrzałem na nią po dłużącej się chwili głuchej ciszy, w czasie której Adeline bezgłośnie wydmuchiwała ciężkie, szarawe opary spomiędzy swych warg. Uważnie lustrowałem jej skupioną twarz, dostrzegając delikatnie zarysowane kości policzkowe, uwydatniające się za każdym razem, w którym dziewczyna wykrzywiała kąciki swych ust w uśmiechu. Tymczasem, w jej posturze nie było ani grama czegoś, co nosiłoby ze sobą pozytywny wydźwięk. Szatynka jedynie przymknęła swe powieki, podczas gdy ja, nie chcąc na nią w żadnym stopniu naciskać, delikatnie odsunąłem się, przypadkowo muskając palcami jej drobną, smukłą dłoń. - Idź się przebierz, bo jeszcze się przeziębisz. - mruknąłem tylko, z cieniem troski w głosie, posyłając jej ostatni, słaby uśmiech, który wymuszenie wstąpił na moje usta.
Chcąc jak najszybsze zostać z tym wszystkim sam na sam, powlokłem się do mniejszej stajni, którą zamieszkiwały konie prywatne. Podszedłem do jednego z boksów, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że od kilku, niesamowicie szybko upływających dni, mam konia, a zwłaszcza takiego jak Jaskółka. Klacz spokojnie stała we swym lokum, kończąc jedzenie ostatnich kęsów swojego śniadania. Wydawało się, że z początku nie zauważyła mojej obecności na korytarzu, bowiem odwróciła się w moją stronę dopiero w momencie, gdy czyjeś kroki przykuły jej uwagę. I ja, także zaciekawiony nadchodzącą postacią, odwróciłem głowę w stronę coraz to głośniejszych odgłosów, dostrzegając w zwierzęcej sylwetce psa, którego kilka godzin wcześniej odnalazłem wraz z trzymającą go Adeline. Pies wciąż był cały w zeschniętym błocie, a jego wizerunek przyprawiał mnie o rozpacz. Choć miałem inną wizję spędzenia tego poranka, delikatnym uściskiem złapałem psa za obrożę, którą o dziwo na sobie posiadał. Podprowadziłem go do myjki, znajdującej się na podwórzu, gdzie na całe szczęście znalazłem uwiąz, który przypiąłem do kółeczka znajdującego się na psiej obroży. Choć zwierzę było mocno zdziwione, stało spokojnie w miejscu, obserwując, jak puszczam pierwsze strumienie wody na trawę, chcąc przyzwyczaić psa do jej widoku. Potem, kucając nad sporo niższym ode mnie stworzeniem, skierowałem letnią ciecz na swoje ręce, wciąż głaszcząc go, jakby chcąc upewnić go w tym, że zarówno w moim towarzystwie, jak i w wody nic mu się nie stanie. W końcu, gdy był już dużo bardziej przekonany, niż nawet chwilę wcześniej, niepewnie podszedł do węża, obwąchując go z każdej, możliwej strony. Wkrótce dał się delikatnie wymoczyć czystą wodą, dzięki czemu jego sierść, choć wciąż była mokra i posklejana, to była dużo miększa w dotyku i sporo przyjemniejsza. Gdy doszedłem do wniosku, że wodą już więcej nie zdziałam, odrzuciłem zakręconego węża na bok, chwaląc psa za to, że przez cały ten czas stał grzecznie, nie próbując nawet uciec, jak zrobiłby to każdy zwierzak w nowym otoczeniu. Co prawda, lepiej byłoby, gdybym potraktował go dodatkowo odpowiednim szamponem, jednak z racji, że go nie posiadałem, chwyciłem jedynie za jedną z najczystszych szczotek, usilnie próbując rozczesać jego splątane kudły. Ten zabieg najwidoczniej już mniej mu się podobał, bo kilkakrotnie wyszczerzył na mnie swe kły, choć starałem wszystko robić tak delikatnie, jak tylko umiałem. Ostatecznie, gdy tylko pies wystarczalnie przeschnął, udałem się z nim do akademika, a konkretniej do pokoju, który zamieszkiwała Adeline. Dnia wcześniejszego, będąc jeszcze pod wpływem alkoholu, wyjawiła mi numer pokoju, pod którym mogłem ją zastać. Teraz, chcąc odkupić swoje winy, zapukałem w potężne drzwi, wciąż trzymając nieszczęsnego psa na uwiązie.
Adeline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)