niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Klimat, który panował w Londynie, diametralnie różnił się od tego, który na codzień widywaliśmy w Miami. Na słonecznej Florydzie, gdzie ciężko było mówić o jakichkolwiek zachmurzeniach, rzadko kiedy padał deszcz, nie mówiąc już o istnych ulewach, które typowe były dla tej części Anglii. Wiał tu mocny, porywisty wiatr, a rano musieliśmy się cieplej ubrać, by w ogóle mieć możliwość dłuższego wyjścia na zewnątrz. Wtedy dopiero zrozumiałem przestrogę rodzicielki Adeline, gdy wszystkie kończyny rzeczywiście zaczęły mi odmarzać, a ja sam żałowałem, że nie ubrałem na siebie jeszcze kolejnej warstwy. Byłem bowiem przekonany, że kurtka będzie absolutnie wystarczała, choć dziewczyna miała zupełnie inne wrażenie, dzięki któremu opatulona była na tyle, by nie narzekać na przeraźliwe zimno podczas naszego spaceru.
Swoją drogą, jej rodzice byli naprawdę porządnymi ludźmi, a przede wszystkim dużo bardziej sympatycznymi, niż sobie to wcześniej wyobrażałem. Z jej ojcem złapałem wybitnie dobry kontakt, co za pewne było sprawką tego, że całkowicie przypominał mi mojego przybranego ojca. Obydwaj mieli specyficzne poczucie humoru, tak bardzo zbliżone do mojego, jak i Adeline, jak i z obydwoma mogłem rozmawiać godzinami na przeróżne tematy, zaczynając na typowej dla mężczyzn polityce, kończąc na rzeczach, które bliższe były naszym rzeczywistym odczuciom. Mama szatynki także wydawała się być sympatyczna do bólu, a jej pozytywny uśmiech zarażał wszystkich dookoła, włączając w to nawet tych najbardziej opornych. Oprócz tego, obłędnie gotowała, czego nie omieszkałem wspomnieć przy ubiegłej okazji. Jednym, choć niknącym gdzieś minusem całego tego wyjazdu, był jej brat, który wyraźnie mnie nie trawił. Nawet nie próbował się z tym kryć, a ja sam czułem na sobie jego palący wzrok, za każdym razem, gdy udawało mi się dłużej porozmawiać z ciemnooką, co zdarzało nam się o dziwo coraz rzadziej, co jak miałem nadzieję, lekko poprawi się po naszym krótkim spacerze. Zresztą, zamierzaliśmy korzystać z okazji, odwiedzając kilka miejsc, będących typowymi atrybutami Londynu. Jednym z odwiedzonych przez nas punktów, był Big Ben, który rzeczywiście zaskakiwał swoją monumentalnością.
- Wiesz, że jak byłem młodszy, to mówiłem wszystkim, że przerosnę ten pie*dolony zegar? - uśmiechnąłem się szeroko na samo wspomnienie, obejmując dziewczynę lekko w talii, gdy ta rozgrzewała lekko swoje dłonie.
- Prawie Ci się to udało - przyznała, spoglądając raz na Big Bena, raz na mnie, jakby porównując nasze wysokości. W końcu wtuliła się we mnie mocniej, wciąż uważając na swój niedawno założony gips, co skwitowałem delikatnym odwzajemnieniem gestu, opierając swój podbródek na jej ciemnych, przyjemnych w dotyku włosach. Nie protestowała, wręcz przeciwnie, bo stała wciąż przytulona do mojego torsu, jedynie od czasu do czasu narzekając na to, że jej policzki zdążyły porządnie zmarznąć, czemu dziewczyna nie mogła zapobiec. Po chwili, gdy tylko przypomniałem sobie o niedawno wykonanym telefonie, przerwałem tę niesamowicie przyjemną chwilę, odsuwając się delikatnie od Adeline, mając jednak ręce wciąż położone po obu stronach jej ramion. Założyłbym się, że w oczach innych wyglądaliśmy jak całkiem szczęśliwie zakochana para, co tak drastycznie odbiegało od prawdy.
- Miałem Ci coś powiedzieć - westchnąłem, lekko nachylając się w jej kierunku, co tym razem nie miało służyć muśnięciu jej ust, a poprawieniu jej spadającego szalika. Dziewczyna jakby zdziwiona moją nagłą wylewnością, spoglądała na mnie tymi przecudownymi, czekoladowymi oczyma, oczekując, aż dokończę swoją rozpoczętą wypowiedź. - Dzwonili do mnie z domu, powiedzieli, że to coś ważnego, i najlepiej by było, gdybym przyleciał już dzisiaj. Nie mogłem odmówić, naprawdę nie mogłem.
- W porządku - odparła, a na jej ustach dostrzec mogłem cień uśmiechu. Ulżyło mi, zupełnie tak, jak gdyby bliżej nieokreślony kamień spadł mi z serca. - W końcu nie będę trzymać Cię tu na siłę.
- Dobrze wiesz, że najchętniej nigdzie bym się stąd nie wybierał - westchnąłem, pocierając jej zaczerwieniony z zimna policzek. - A tym bardziej, biorąc pod uwagę to, że czeka mnie kilka godzin lotu w samotności.
- Jakby nie było, to wychodzi na to, że ja też - zaśmiała się. - Wierzę, że dasz sobie radę, tak jak wtedy, na kolejce górskiej.
- Dałem sobie radę, bo byłaś ze mną - bąknąłem, z lekka niezadowolony z całej sytuacji.
- Luke! - usłyszeliśmy za sobą głos, który wymieszał się wraz z odgłosem obijający się o beton szpilek. Jak na zawołanie, odwróciłem się w stronę jak się okazało blondynki, którą jeszcze całkiem miałem nadzieję, że na dobre wymazałem ze swej pamięci. Przed nami jakby z ziemi wyrosła Victoria, dziewczyna, która doszczętnie powywracała moje życie do góry nogami. Byliśmy ze sobą niemalże rok, gdy pewnego dnia zniknęła równie szybko, co i się pojawiła. Cieszyłem się z tego obrotu sprawy, bo związki był całkowicie toksyczny, a nawet odnosiłem wrażenie, że przez jakiś czas łączyło nas tylko i wyłącznie wspólne łóżko. Żałowałem chwil spędzonych z tą zielonooką, bowiem byłem stuprocentowo pewien, że mogłem je dużo lepiej spożytkować. Tymczasem, wydawało się, że dziewczyna o wszystkim zapomniała, bo szybko do nas podbiegła na swoich smukłych nogach, uwieszając się na mojej szyi. Stałem jak wryty, zaskoczony tą całą sytuacją, zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Zdziwiony nagłą bliskością blondynki, gdy już miałem ją lekko od siebie odepchnąć, przeszkodziła mi w tym Adeline, robiąc to nieco bardziej brutalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)