poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Holiday C.D Marceline

Dziewczyna stanęła bezradnie, zdziwiłam się nieco. Na jej miejscu uciekałabym gdzie pieprz rośnie, żeby tylko nikt mnie nie przyłapał. Ale ta tylko stała z strachem w oczach na środku pokoju. Nie wyglądała na włamywacza. Co więcej, zdawało mi się, że skądś ją kojarzę. Być może była kolejnym uczniem wśród innych, na którą wcześniej za bardzo nie zwracałam uwagi. W tym wypadku postanowiłam jej pomóc. Nie mam pojęcia co mną kierowało, ale działałam 'na spontana'.
- Proszę pana, to moja wina. Poprosiłam ją o pomoc - to pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy. Woźny był wściekły - Niech pan proszę nie wzywa właścicieli, zapłacę - mruknęłam. Dziewczyna wytrzeszczyła na mnie tylko oczy, tak bardzo, że obawiałam się, że mogą jej za chwilę wypaść z oczodołów. Woźny przez tą chwilę, przeszywał nas wściekłym spojrzeniem, mieszanym z dziką wręcz flustracją.
- Jeszcze raz... - warknął - Jeszcze raz to zrobicie, zawołam bez żadnych przeszkód Panią Elizabeth, wtedy wy będziecie się tłumaczyć przed nią, a nie przede mną. A teraz sio, póki nie ma kłopotów - ruchem ręki wskazał drzwi. Z niemałą ulgą przyjęłam tą wiadomość. Ciemnowłosa porwała z biurka jeszcze szkicownik i ruszyła razem ze mną w pośpiechu. Kiedy tylko woźny był poza zasięgiem mojego wzroku zaczęła mi dziękować.
- Tak strasznie Ci dziękuję. Nie wiem jak mam Ci się odwdzięczyć - najwidoczniej próbowała coś tylko wymyślić, cokolwiek, że tylko wyrazić swoją wdzięczność. Machnęłam ręką.
- Możesz mi jutro postawić kawę - mruknęłam. Jedyne co mi w tej chwili przyszło do głowy. Co mną kierowało? Nie mam pojęcia. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę dość rzyciszonymi głosami. Dziewczyna odrowadziła mnie do drzwi - O matko! Gdzie moja kultura. Jestem Holiday! - zawołałam. Było mi potwornie głupio. Chwilę stałyśmy w milczeniu.
- Na imię mi Marceline - uśmiechnęła się. Później się rozstałyśmy, dziewczyna poszła do swojego pokoju, a ja po chwili również. Nie miałam już siły nic robić. Tylko umyłam się pod gorącą wodą, wyszczotkowałam zęby i włosy i położyłam się. Tym razem, pomimo mojego wyczerpania, przez dłuższy czas nie mogłam zasnąć, rozmyślając nad tym co przyniesie jutro.
~*~
Miałam wrażenie tej nocy, że spałam przez długi czas. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, dopiero kiedy spojrzałam na budzik. Za 15 minut miałam zajęcia. Chole.ra. Spóźniłam się na karmienie. Spóźnienie w tym przyadku to mało powiedziane. Ja je po prostu ominęłam. Zdenerwowana na samą siebie, zeskoczyłam na ziemię z piętrowego łóżka, zaklęłam cicho, kiedy moją kostkę przeszył lekki ból. Jednak nie miałam czasu, żeby coś z tym zrobić. Sięgnęłam po pierwsze lepsze bryczesy, które akurat leżały na wierzchu, jakąkolwiek bluzkę i resztę rzeczy i wyleciałam z pokoju. Niektórzy ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, ponieważ w pośiechu założyłam bluzkę na złą stronę, ale nie zwracałam na to uwagi. Codzienna rutyna. Miałam to we krwi, żeby się spóźniać. Chyba dopiero ierwszy raz aż tak dużo, ale miałam to w tej chwili w nosie. Instruktorka jak zwykle chwilę miała nadąsaną minę, ale szybko zniknęła z jej twarzy. Stanowczo za dużo mi odpuszczała. Każde spóźnienie. Wliczając od tego 5 - cio minutowego, aż po 20 - sto minutowe, chociaż na to ostatnie zdarzało jej się być zdenerwowaną. Jak zwykle kazała mi obiecać, że przynajmniej postaram się nie spóźnić następnym razem, co prawdopodobnie na nic się znów nie zda, bo miałam tę wrodzoną umiejętność. Biedna kobieta nie mogła się do tego przyzwyczaić. W ostatnie 5 minut udało mi się oporządzić Sydney i dzięki Bogu nie zapomniałam o karmieniu. Trochę biegania było, ale w końcu mi się udało.
~*~
Jazda minęła mi dość szybko. Bolały mnie wszystkie kości, miałam wrażenie, żenie jestem w stanie się poruszyć. Reszta grupy zdawała się być podobnie zmasakrowana co ja, chociaż chyba nie w tak dużym stopniu jak ja. Klacz nie zwracała na mnie prawie uwagi, kiedy zdejmowałam z niej siodło, bo była zbyt zajęta żuciem jabłka, które chwilę wcześniej ode mnie ukradła i zdawła się być tym bardzo szczęśliwa. Powrotem do rzeczywistości okazała się byćdopiero Marceline, która postanowiła mnie wywabić z chwilowego transu.
- To jak? - aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam jej głos. Kompletnie o tym zapomniałam - Idziemy na tą kawę? - spytała cicho, lekko zaskoczona moją reakcją. Uśmiechnęłam sie lekko.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się - Możemy się spotkać za pół godziny? Muszę się przebrać, b cóż... Nie mam w zamiarach, żeby pokazywać się w tym zacnie pachnącym stroju... - mruknęłam. Skinęła głową w reakcji.
- Będę czekała - powiedziała po prostu i odeszła. Kawa z samego rana nada się dla mnie idealnie. Wstawanie o tak wczesnej godzinie to istna męczarnia, a co dopiero jeszcze trening. Zawsze nie mogłam się nadziwić jak niektórzy ludzie zawsze przychodzą punktualnie, bez żadnego spóźnienia. Niektórzy nie zaliczyli jeszcze żadnego, a ja miałam na swoim koncie już co najmniej 100 i bynajmniej nie byłam z tego dumna. Udało mi się dojść do pokoju, co było niezłym sukcesem. Było rano, a ja już zdychałam. Zdążyłam się przebrać w dość losowe rzeczyy, które dzięki Bogu do siebie w miarę pasowały, wyszczotkować zęby, bo przezd jazdą nie zdążyłam tego zrobić i zrobić parę innych rzeczy. Zanim się obejrzałam, minął czas i zostało nam 5 minut do spotkania. Pospiesznie wyciągnęłam z szafki buty, przy okazji potykając się i kląc ile się dało. Szłam dość szybkim krokiem, byle tylko nie spóźnić się na spotkanie. Gdybym biegła, na bank zrobiłabym z sieie idiotkę, przewracając się. Doszłam na miejsce spotkania w dość krótkim czasie. Zadowolenie wzięło góre, dopóki nie zorientowałam się paręnaście metrów, że Marceline już czekała. Nie zauważyła mnie, dopóki się nie odezwałam.
- Cześć.

<Marceline?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)