czwartek, 27 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Wszystko, dosłownie wszystko legło w gruzach. Przez jeden, cholerny moment, jeden cholerny gest, który tak bardzo nie chciałem, by został wykonany w moją stronę. Chole*a, doskonale wiedziałem, że było to moją winą. To ja, ja wszystko zepsułem, albo raczej to ja pozwoliłem, by wszystko się zepsuło.
Jak mogłem być takim kretynem? Takim dupkiem? Rozglądałem się dookoła, piekielnie zazdrosny, nie chcąc zobaczyć Adeline w ramionach innego, a co sam zrobiłem? Siedziałem bezczynnie, gdy pierwsza lepsza dziewczyna przyssała się do moich ust.
Tak bardzo tego nie chciałem, i gdybym tylko mógł, definitywnie cofnąłbym czas. Zmienił wszystko, cały ten wieczór, by nie skończył się tak, jak się skończył. Adeline, po zobaczeniu całej tej sytuacji, wyszła z klubu. Nie wiedziałem już wtedy, co powinienem ze sobą zrobić, ani jak się zachować. Nim przedostałem się do wyjścia, zapchanego przez wychodzący tłum, nie mogłem już nigdzie dostrzec szatynki. W odruchu, momentalnie sięgnąłem po telefon. W pierwszej sekundzie nie pomyślałem o tym, że zwyczajnie nie ma ochoty ze mną rozmawiać - gdybym za nią szedł, chcąc nie chcąc by mnie wysłuchała, a niestety, telefon musiałaby odebrać dobrowolnie, czego nie zrobiła. Tępo wpatrywałem się w ekran, na którym, jak zwykle zresztą, widniało zdjęcie - uśmiechnięta, zadowolona Adeline, zwyzywała mnie od kretynów, gdy ustawiłem sobie to zdjęcie na blokadę telefonu. Wsłuchując się w kolejne sześć sygnałów, miałem nadzieję na cud. Miałem nadzieję, że... Wszystko się jakoś ułoży, bo nie widziałem za bardzo innego wyjścia. Tymczasem, zamiast myśleć nad tym, jak mocno i szczerze musiałbym w jakiś sposób, niewątpliwie wyjątkowy, ją przeprosić, zamartwiałem się tym, w którą stronę poszła. Bałem się o nią, cholernie się martwiłem, nie wiedziałem bowiem, czy pod wpływem impulsu i alkoholu, w którego piciu szliśmy ze sobą łeb w łeb, nie zrobi czegoś głupiego. Co mogłem jednak zrobić? Nic nie przychodziło mi do głowy. Oparty o ścianę budynku, spoglądałem na wszystkie trzy ulice, którymi mogłaby podążyć. Robić wyliczankę, czy może zdać się na los? Istniała mimo wszystko mała szansa, że uda mi się wybrać odpowiednią ścieżkę, a tym bardziej na niej nie zabłądzić.
Może jednak poszła do hotelu? Może tam powinienem na nią czekać? W końcu, za pewne gdy tylko nieco ochłonie, lub nie, wróci do pokoju, chociażby tylko na chwilę, na mały ułamek sekundy. Wiedziony tą myślą, która jako jedyna jeszcze dodawała mi otuchy, usilnie starałem się odnaleźć drogę powrotną, co o dziwo udało mi się dosyć szybko. Pokój, w którym nie było Adeline, wydawał mi się nienaturalnie... Pusty. Bez dziewczyny, choć w środku wciąż były jej rzeczy, emanował zwyczajną pustką, chłodem i brakiem jakiegokolwiek szczęścia. Zupełnie tak, jakby wiernie odzwierciedlał moje aktualne odczucia.
Chodziłem jeszcze przez dobre pół godziny po pokoju, zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Rozglądałem się po okolicach hotelu, stojąc na balkonie, mając wciąż nadzieję, że dziewczyna zaraz wróci. Chociaż bałem się konfrontacji, tego, jak będzie cała rozmowa wyglądała, dużo bardziej obawiałem się tego, że może jej się coś stać, a ja nawet nie będę miał o tym zielonego pojęcia. Nie chciałem jednak wzbudzać paniki - miałem już za sobą kilka, kilkanaście wręcz takich sytuacji, w której każdy kazał mi czekać, czekać i jeszcze raz czekać na rozwój sytuacji. Miałem związane ręce - dopóki nie minie doba, czy nawet więcej czasu od naszego ostatniego spotkania, nie mogę robić zupełnie niczego, jak spokojnego czekania na nią w hotelu czy zrobienia poszukiwań na własną rękę. Nie było sensu zawiadamiać żadnych służb, bo i tak nikt by mi nie pomógł - kazaliby czekać, odzywając się z powrotem dopiero wtedy, gdy minęłoby dobre, kilkadziesiąt wręcz godzin.
Nie miałem jednak do tego cierpliwości. Nie potrafiłem siedzieć bezczynnie, z założonymi rękami, w stuprocentach zdając się na los.
Zmęczenie ostatecznie wzięło górę. Siadając na skraju łóżka, tępo wpatrywałem się na białe drzwi, mając nadzieję, że jak najszybciej się otworzą. Tracąc resztki jakichkolwiek sił, czując jednocześnie, jak głowa zaczyna mi pękać, na wskutek wyparującego z mojego ciała alkoholu, schowałem swoją twarz w dłoniach, licząc na to, że sen w niewygodnej pozycji w czymkolwiek pomoże. Miałem nadzieję, że gdy otworzę za jakiś czas swoje oczy, okaże się, że wszystko jest w porządku - będę w swoim pokoju w Akademii, Adeline kilka pokoi dalej, a cała ta sytuacja będzie tylko snem, zwyczajnie wydarzeniem, które nigdy nie miało miejsca. Wszystko będzie w jak najlepszym porządku, nasza relacja będzie stała i pewna, a co więcej, nic nie będzie jej zagrażało.
Najgorsze jest to, że nie musiałbym sobie tego wyobrażać. Mogłoby tak być, gdybym tylko wszystkiego nie zepsuł.
Cholernie tego żałowałem, obawiając się, że nie zdołam tego naprawić.
~*~
Nie dane mi jednak było odpocząć dłużej, niż zaledwie niecałe półtorej godziny w ciągu całej nocy. Budziłem się kilkadziesiąt razy, upewniając się, czy dziewczyna aby na pewno jeszcze nie wróciła - łudziłem się, za każdym jednym razem, że będzie to ten ostatni, dzięki któremu wreszcie ją zobaczę. Tak jednak się nie stało. Z całej tej bezsilności, nie potrafiłem już zmrużyć oka na ani jedną chwilę, wciąż rozglądając się po pokoju, jak gdyby sądząc, że mogłem coś przeoczyć.
W końcu, gdy miałem już wszystko rzucić w cholerę, usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Nie miałem wątpliwości. Ani przez jedną sekundę.
- Luke? - usłyszałem jej głos, głos mojej Adeline, stojącej w progu pokoju. Podrywając się z miejsca, wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że jest tak blisko mnie, wręcz na wyciągnięcie ręki.
- A-Adeline... - słysząc, jak mój głos znacznie się łamie, zamilkłem na chwilę, podchodząc bliżej niej, by kucnąć na wysokości jej puszczonej bezwładnie dłoni. Nie mogłem wybaczyć sobie, że zostawiłem tą sprawę ot tak, licząc na to, że wszystko się rozwiąże, a dziewczyna wróci do hotelu cała i zdrowa. Nie wróciła, a widok jej w takim stanie, tylko spotęgował wyrzuty sumienia, pojawiające się u mnie od samego momentu, w którym... Boże, za jakie grzechy? Za które, do cholery jasnej? - Co się stało, Adeline..  - szepnąłem, lekko chwytając za jej dłoń, spoglądając na jej twarz, pełną obojętności i bólu, do którego doprowadził nie kto inny, jak ja sam.
Nie usłyszałem jednak odpowiedzi, a jedynie szatynka wyminęła mnie, siadając na brzegu łóżka, tak, jak robiłem to zaledwie chwilę wcześniej.
- Chcę Ci pomóc, Adi... - jęknąłem wręcz, gdy dziewczyna ponownie odwróciła ode mnie swój wzrok, kompletnie ignorując słowa, które kierowałem w jej kierunku. -Po prostu powiedz, kto Ci to zrobił... Nie możemy tego tak zostawić... - powiedziałem cicho, a przy tym spokojnie, mimo wszystkich odczuć, które czułem sam do siebie. Miałem ochotę skoczyć z mostu, bo doskonale wiedziałem, że gdyby nie to wszystko, byłaby cała i zdrowa, bez żadnych siniaków i ran, które pokrywały teraz ją całą.
Wiedząc, że dziewczyna za pewne niczego mi nie powie, czemu w ogóle się nie zdziwiłem, ruszyłem w końcu do łazienki, gdzie jak zauważyłem poprzedniego popołudnia, zaraz po przyjeździe, znajdowała się spora apteczka. Wracając z nią do Adeline, zastałem ją w takiej samej pozycji, jak wcześniej.
- Może lekko zapiec - ostrzegłem, gdy ścierając krew z jej twarzy, dostrzegłem niewielką rankę, którą należało zdezynfekować. Pod wpływem impulsu, który odczuła gdy delikatnie przyłożyłem wacik z wodą utlenioną do jej skroni, ścisnęła mocno moją drugą dłoń, w której trzymałem czystą gazę. Choć wiedziałem, że zrobiła to machinalnie, poczułem ciepło, gdy ponownie mogłem dotykać choć skrawka jej ciała.
- Najlepiej byłoby, gdybyśmy pojechali z tym do szpitala - odparłem miękko, doskonale wiedząc, że dziewczyna nie zgodzi się na to tak łatwo. - Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, ale nie jestem cudotwórcą - westchnąłem, delikatnie pocierając jej chłodną, posiniaczoną dłoń. Choć szatynka z początku nieco się sprzeciwiała, ostatecznie udało mi się nakłonić ją do tego, by zdjęła z siebie brudną sukienkę, na rzecz mojej, zbyt dużej na nią koszulki, jak i dłuższych, luźnych spodni, tym razem należących do niej samej. Wciąż nie mogąc znieść tego, że nie mogę już jej pocałować, przytulić, zapewniając, że już wszystko będzie dobrze, z bólem usiadłem na podłodze, tuż obok łóżka, na którym ułożyła się wygodnie, beznamiętnie wpatrując się w sufit.
- Nie chciałem tego, naprawdę nie chciałem - zacząłem cicho, nie wierząc w to, że poczułem jak moje oczy zaszkliły się, co zdarzało się naprawdę, naprawdę rzadko. - Przecież Cię kocham, Adeline... - jęknąłem, by przerwać na chwilę, bezradnie przyglądając się jej sylwetce. Wyglądało na to, że mimo wszystko mnie słuchała, o czym świadczył jej delikatnie skupiony, poważny wyraz twarzy. - Nie zrobiłbym tego, nawet wtedy, gdybyśmy się śmiertelnie pokłócili, przyrzekam... Wiem, na co to mogło wyglądać, kochanie, naprawdę wiem - mówiłem dalej, czując, jak rosnąca gula zawiązuje mi pętle w gardle, umożliwiając wypowiadanie kolejnych słów. - Kocham Cię najmocniej na świecie, nie potrzebuję nikogo innego, Adeline, błagam Cię... - szepnąłem w kompletnej bezradności, opierając swoją głowę o jej dłoń, wciąż bezradnie leżącą na pościeli.
Adisiu? :C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)