niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Wchodząc w głąb lasu, siliłem się na to, by zachować zimną krew. Rosnąca furia rozpierała mnie od środka, a bezradność zdawała się przejąć kontrolę nad moim umysłem. Nie wiedziałem, czy odnajdę Adeline przed świtem, zwłaszcza całą i zdrową. Choć z początku byłem pełen nadziei, że dziewczyna nie odbiegła zbyt daleko, malała ona z każdym momentem, w którym nie słyszałem jej głosu, ani nie miałem jej na wyciągnięcie swojej ręki. W chwili jednak, w której ujrzałem na wyświetlaczu telefonu jej zdjęcie, które zdążyłem zrobić jej podczas jednego ze spacerów, odnosiłem wrażenie, że wszystko się uda, a odnalezienie szatynki to tylko i wyłącznie kwestia czasu. Jej głos, choć był pełen obawy i przerażenia, o dziwo uspokoił mnie, bo wiedziałem, że dziewczyna także próbuje odnaleźć drogę powrotną, a jej samej nic nie jest. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciałem ją mieć jak najszybciej przy sobie, by Adeline znów nie miała wątpliwości co do tego, że jest bezpieczna.
W tamtym momencie żałowałem, że wziąłem dziewczynę na te zawody ze sobą. Gdyby nie to, siedziałaby teraz w swoim pokoju, a jej jedynym zmartwieniem byłoby to, co wieczorem zje na kolacje. Chciałem dać jej poczucie bezpieczeństwa, a jak się okazało, moje próby zakończyły się fiaskiem, gdy moja ukochana błądziła w miejscu, które widziała po raz pierwszy na oczy. Wolałbym, gdybym mógł oszczędzić jej tego wszystkiego, cokolwiek miałoby to oznaczać. Nie chciałem, by widziała Cortesa w takim stanie, ani tym bardziej obwiniała się za to, że nie przewidziała możliwości, która każdemu z nas była całkowicie obca. Nikt nie wiedział, że ogier jest delikatny pod względem jedzenia, które spożywał, bo zwyczajnie nikt nam o tym nie powiedział. Nie byliśmy jasnowidzami, a wzajemne obwinianie się niczemu nie pomogło. Szkoda tylko, że Adeline nie usłyszała tego, co mówił weterynarz chwilę później po jej zniknięciu. Był pełen nadziei, a wręcz pewności, że Cortes doskonale da sobie radę, wychodząc z tej całej sytuacji bez większego szwanku. Jak mężczyzna stwierdził, ogier był silny, a jego wola walki zdumiewająca. Stwierdził, że choć siwek wymaga obserwacji, to wszystko powinno być w porządku, nie dając nam powodu do dodatkowych obaw. W tamtym momencie jednak, szatynki nie było już wśród nas, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że zamartwia się o stan konia, jak i to, co się z nim stanie.
Biegnąc w głąb ciemnego lasu, traciłem jakiekolwiek, pozytywne myśli, towarzyszące mi jeszcze chwilę wcześniej. Mijając kolejne drzewa, zarastające mroczny zagajnik, nie zwracałem jakiejkolwiek uwagi na korzenie, niemiłosiernie wystające z ziemi, jakby czyhając na moją porażkę. Większego wrażenia nie zrobiły także na mnie gałęzie, z coraz bardziej nabieranym dystansem mocniej haratające moją już wcześniej posiniaczoną twarz. Dopiero po kilkunastu minutach biegu, gdy nie miałem siły już podążać dalej, oparłem się o jedno z potężnych drzew. Gdy już miałem zamknąć powieki, zatracając się w otaczającej mnie bezsilności, dostrzegłem w oddali coś, albo raczej kogoś, na kogo widok momentalnie powróciły mi siły, a nogi same rwały się do męczącego biegu.
- Adeline... - wyszeptałem rozpoznając jej idealną sylwetkę, delikatnie oświetloną blaskiem księżyca. Mocno obejmując ją ramionami, bez słowa przyciągnąłem ją do siebie, by po chwili oderwać jej nogi od podłoża, obracając się z nią dookoła własnej osi. Nie mogąc uwierzyć w to, że szatynka właśnie się do mnie przytula, kucnąłem przy niej, obejmując jej gładki podbródek dwoma palcami. Usilnie skierowałem w swoim kierunku jej wzrok, zauważając łzy, zbierające się w kącikach jej czekoladowych oczu. Widząc, w jak bardzo złym stanie się znajduje, wziąłem ją na ręce, tak, jak chwytano panny młode, przyspieszając nieco swojego kroku, by jak najszybciej znaleźć się we wcale nie tak bardzo odległym ośrodku.
- Wszystko jest dobrze, kochanie... - zapewniłem ją, czując, jak jej smukłe dłonie delikatnie oplatają moją szyję. - Z Cortesem jest wszystko w porządku... - szeptałem te słowa do niej niemalże przez całą drogę, gdy dziewczyna lekko ożywiła się, widząc niedaleko stajnie, w której stał ogier.
- Chcę do niego pójść, Luke... - odezwała się słabym głosem, błagalnie spoglądając na mnie swoimi oczyma. Nadzieja malowała się w jej pięknych, błyszczących tęczówkach, a ja nie wiedziałem, co zrobić, by wybić jej ten pomysł z głowy.
- Powinnaś iść odpocząć - tym razem to ja błagałem ją niemalże na kolanach, by dała odprowadzić się do ciepłego pokoju, gdzie bezpiecznie mogłaby spędzić resztę nocy.
- Odpocznę obok niego - stwierdziła uparcie, wyswobodzając się z mych objęć w momencie, w którym stanęliśmy w progu stajni. Całkowicie bezradny, podążałem tuż za nią, by zastać Noah'a kręcącego się z Cortesem po boksie.
- Wygląda już dużo lepiej - przyznał brunet, delikatnie głaszcząc konia po jego mądrym pysku. Po chwili, zauważając w moim towarzystwie Adeline, z uśmiechem podał jej uwiąz, który natychmiastowo przyjęła. Przypomniawszy sobie, dlaczego znaleźliśmy się w stajni, zostawiłem dziewczynę na chwilę z siwkiem, samemu udając się do bufetu, mając nadzieję, że wciąż będzie otwarty. Na szczęście był, jednak nie zostało już nic innego, jak napakowane bułki i herbata, co bez zastanowienia zakupiłem, mając nadzieję, że będzie to wystarczające do momentu, w którym restauracja otwartłaby się rano, oferując nam coś bardziej zjadliwego. Przy okazji, zdobyłem także koc, którym zamierzałem przykryć Adeline podczas chłodnej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)