środa, 19 kwietnia 2017

Od Adeline - Pisanka czwarta

Kolejny kwietniowy poranek zaskoczył mnie ogromnym słońcem i bardzo wysoką temperaturą. Niestety mój dzisiejszy humor nie zachęcał ludzi co do mojej osoby, więc miałam ochotę przesiedzieć cały dzisiejszy dzień w mojej jamie. Rozmyślałam nad sensem mojego istnienia. Jaką rolę mam odegrać na tym i tak już przepełnionym świecie? Czasami po prostu miałam ochotę zapomnieć o tym, że i tak pewnego dnia umrę. Przerażała mnie wizja starości. Starość kojarzy mi się z brakiem sprawności fizycznej, z brakiem jakiejkolwiek świadomości. Gdy przypominam sobie moją prababcię, która miała zespół Parkinson'a, na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Jak można zapomnieć o istnieniu swojej własnej rodziny? Jak można uważać ją za obce osoby? Na szczęście moja prababcia już się nie męczy, ponieważ umarła rok temu. Rozejrzałam się po pokoju, ale mój wzrok zawiesił się na komodzie, która stała po prawej stronie łóżka. Otóż na szafce stała butelka z resztkami wina, a tuż obok leżała paczka papierosów, gdzie spoczywał ostatni papieros. Nie zastanawiając się chwyciłam go, ponieważ cała ja domagałam się uzależniającej nikotyny. Wyszłam z nim na balkon, i szybko go zapaliłam. Pierwszy wdech był dla mnie kojący, a wszystko wokół nie było już dla mnie ważne. Z każdym wciągnięciem dymu, poprawiałam sobie humor. Miałam ochotę wybiec na dwór i przejść kilka kilometrów z buta. Wbiegłam spowrotem do pokoju by przebrać się, i wyjść na spacer. Wzięłam byle jakie ubrania i w ekspresowym tempie się przebrałam. Gdy wyszłam na korytarz okazało się, że chyba wszyscy jeszcze nie wyszli z pokoi. Z kieszeni wyjęłam telefon, i sprawdziłam godzinę.
- 7:40? Naprawdę, Aldi? Nie mogłam, jeszcze trochę pospać? - Stwierdziłam, i ruszyłam przed siebie. W dłoni cały czas trzymałam tego cholernego iPhone, który czasami doprowadzał mnie do szału. Pierwszym moim celem było odwiedzenie stajni, i przywitanie się z Lemon, która stała praktycznie przy samym wejściu. Z uśmiechem witałam się z obsługą akademii. Gdy wyszłam na dwór, od razu zaatakowało mnie świeże powietrze. Zaśmiałam się sama do siebie, i weszłam do ogromnego budynku stajni. Od razu podeszłam do skarogniadego łba wyglądającego przez okno od drzwi boksu.
- Cześć kochanie - szepnęłam i podałam jej marchewkowy smakołyk. Nagle uświadomiłam sobie, że przecież dzisiaj nie odbywa się żadna jazda, więc czemu by nie zabrać Lemon w krótki teren? Z uśmiechem malującym się na twarzy, ruszyłam do siodlarni, gdzie tuż przy wejściu leżał czarny rząd należący do skarogniadej klaczy. Ze swojej szafki wyciągnęłam jeszcze cytrynowy zestaw, i ruszyłam z powrotem do klaczy, która z zainteresowaniem wpatrywała się we mnie. Ułożyłam w swojej dłoni miękką szczotkę i plastikowe zgrzebło, które okazało się być bardzo przydatne do rozczesania dużej zaklejki, która znajdowała się na zadzie Lemon. Trzeba było przyznać, że klacz nie należała do tych koni, które uwielbiają się brudzić, zazwyczaj przypadkowo brudziła się o byle jakie rzeczy, od których względnie nie da się pobrudzić. Skarogniada uwielbiała zabiegi pielęgnacyjne, więc bardzo szybko się rozluźniła, i odciążyła sobie lewą, zadnią nogę. Rozczesałam jeszcze gęsty i kruczoczarny ogon, który był nadzwyczaj splątany.
- Ty jednak jesteś brudaskiem - zaśmiałam się, i wyszłam z przestronnego boksu klaczy, która z zainteresowaniem przypatrywała się każdemu mojemu ruchowi. Wzięłam cytrynowe nauszniki, i delikatnie nałożyłam je na ruchliwej uszy wierzchowca, który nie zaprotestował tej ozdobie. Wyszłam ponownie na korytarz i Chwyciłam za ogłowie, które posiadało zwykłe, pojedynczo łamane wędzidło, i zawiesiłam je sobie na ramię. Wolnym krokiem weszłam do boksu i delikatnie zarzuciłam wodzę na dość wysoką klacz, która zadarła głowę do góry, wiedząc, że już za chwilę będzie proszona o przyjęcie wędzidła.
- Lemon, nie bawimy się w żyrafę - zaśmiałam się, i szybko chwyciłam klacz za kość nosową co spowodowało to, że skarogniada natychmiastowo obniżyła głowę. Położyłam wędzidło na otwartą dłoń, i podsunęłam ją pod same nozdrza gniadoszki. Ta niechętnie, ale bez żadnej pomocy przyjęła je, i zaczęła gryźć metal.
- Nie można tak - powiedziałam, i klepnęłam klacz w szyję, co szybko poskutkowało zaprzestaniem tej czynności. Wzięłam czaprak tego samego koloru co nauszniki, i ułożyłam go na grzbiecie Lemon, nieco dalej niż powinnam, ponieważ jak każdy koniarz wie, po zarzuceniu siodła trzeba je zsunąć w odpowiednie miejsce na grzbiecie, ponieważ może to zapobiec niepotrzebnemu obtarciu się. Podpięłam klaczy popręg, od razu mocno, ponieważ wszystko do jazdy miałam już przygotowane, więc czemu by nie zaszaleć i wsiąść od razu w boksie? Wyregulowałam strzemiona, zapięłam dokładnie kask, i wsiadłam. Nie trzeba było ukrywać, że muszę schylać się, by nie walnąć głową w sufit. Lemon zdziwiona zaistniałą sytuacją stała się niespokojna, ale bez problemu ruszyła do przodu. Wyjechaliśmy na zewnątrz, a wszyscy zebrani na dworze popatrzyli się na nas, a na ich twarze wstąpiły lekkie uśmiechy. Poprawiłam wodze w palcach i ruszyłam energicznym stępem przez nieznaną mi do tej pory ścieżkę. Droga była kręta, wyłożona miękkim piaskiem, który czasami przypominał mi ten piasek znad morza. Wokół niej otaczały jabłonki, które pięknie stroiły się w białe suknie, które przywodziły mi na myśl królewnę Śnieżkę. Uśmiech wkradł się na moją twarz i jechałam tak ucieszona. Dałam mocniejszy impuls klaczy i ruszyliśmy żwawym kłusem. Lemka była niesamowicie miękka, więc tylko delikatnie wstawałam, i opadałam w siedzisko siodła. Nagle moją uwagę przykuł wesoło brykający, czarny baran, który na rogu zawiązaną miał fioletową​ wstążeczkę, którą wesoło podwiewał wiatr. Z zastanowieniem podjechałem do barana, który okazał się nie być dziki, ponieważ bez żadnego zawahania podjechał do wierzchowca, i zaczął go wąchać. Nagły ruch przestraszonej klaczy, spłoszył go i wyskoczył na drogę, a sama wygalopowałam za nim. Koń jak i baran stanęli jak wryci, a ja przestraszyłam się niesamowicie donośnego krzyku.
- Gdzie są moje barany?! - Brzmiał krzyk, szybko go zlokalizowałam i razem z baranem ruszyłam w jego stronę. Miałam namacalne wrażenie, że do tych zaginionych baranów należy ów ten, młody czarnuszek, który wesoło biegnie obok kłusującej Lemki. Dojechaliśmy do farmy, która promieniała czystością. Pod zagrodą z pełnym stadem owiec, stał starszy mężczyzna, który miał bardzo długą brodę. Dziadek na widok barana chwycił się za głowę.
- Dziewczę, gdzieś Ty go znalazła? - Zapytał z wymalowanym, szczerym uśmiechem na twarzy.
- Był gdzieś tam na polu, czyli to jest pański baran? - Wolałam się upewnić, niż później mieć problemy.
- Tak, to mój baran. Masz może trochę czasu?
- W sumie to mam - uniosłam brew, nasłuchując odpowiedzi brodacza.
- No więc zaginęły mi cztery baranki, ale na szczęście już jednego odnalazłaś. Na nieszczęście zostało jeszcze trzy, a za ledwie cztery godziny wystawa! Ja się zapadnę na ziemię gdy pokaże się, z jednym, czarnym, młodym baranem - powiedział na jednym wdechu.
- Czy mają takie same fioletowe wstążki?
- Tak. Wszystkie są również czarne. Śpiesz się, proszę!
Spieszyć się? No dobra. Ruszyłam galopem przez ścieżkę wypatrując trójki, pasących się baranów, które do znalezienia łatwe nie były. Wszędzie trafiałam na stada owiec gdzie pasły się same samice, lub barany z niebieskimi bądź żółtymi oznaczeniami. Nie było żadnych śladów czarnych baranów, żadnych skrawków wełny, zupełnie nic. Zrezygnowana, zaczęłam wracać do farmy brodatego mężczyzny. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony, ale co mogłam zrobić? Gdy byłam już praktycznie kilkaset metrów przed działką brodacza, moim oczom ukazało się ogromne stado baranów. Na samym czele stały trzy, potężne, czarne barany z fioletową wstążką na prawym roku, każdego z nich. Troszkę się przestraszyłam gdy barany zaczęły kopać w ziemi, i nastawiać wrogo swoje rogi w stronę mnie i mojej ukochanej Lemonki. Lemon stała się niespokojna i zaczęła podskakiwać zadnimi nogami. Moje oczy błysknęły, a ja zaczęłam znów racjonalnie myśleć. Postanowiłam wjechać pomiędzy całe stado, ponieważ w końcu koń jest większy od owiec, więc one mogą się przestraszyć.
- Lemon, nie zawiedziesz mnie prawda? - Szepnęłam, po czym dałam klaczy mocny sygnał do zagalopowania. Skarogniada zagalopowała bez zawahania i wbiegła w stado zwierzaków, ku mojemu szczęściu te trzy czołowe barany pruły przed nami. Ucieszona spojrzałam na siwego mężczyznę, który już otwierał bramkę do oddzielnego pastwiska. Baranki wpadły na łąkę, a farmer od razu zamknął solidną, drewnianą bramę.
- Dziękuję! Jak mam Ci się odwdzięczyć? - Zapytał, trzymając moją rękę.
- Nigdy więcej szukania baranów - powiedziałam stanowczo, i pozostawiłam mężczyznę samemu sobie. Po powrocie do akademii rozsiodłałam klacz, wypuściłam ją na pastwisko, a sama poszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżku.
- Nienawidzę baranów i owiec - westchnęłam, i oddałam się w popołudniową drzemkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)