-Lunka? Lununia! Chodź do pańci… chodź! - po tych słowach
suczka z bananem na twarzy i merdającym ogonkiem wybiegła z pod łóżka. Wzięłam
malucha na ręce i po chwili zabawy jej gryzakiem opadłyśmy z sił i obie
zasnęłyśmy. Obudziłam się o dziewiętnastej i przypomniałam sobie o jedzeniu dla
mojego psiaka…
-Lunka! Papu!- krzyknęłam po czym czarno biała kuleczka
przydreptała do miski.
Szybko do wanny! Zimna woda, piżama, zęby i o 21:00 leżałam
w łóżku i oglądałam romantyczną komedię z moim pieszczochem. Przed zaśnięciem
zanurzyłam się w świecie fantazji i marzyłam o mnie i o moim przyszłym
chłopaku.
Kuku, Ryku!- kogut zabrzmiał basem.
Zerwałam się na nogi i włożywszy na siebie konne ubrania ( konne-
paranoja)
Pocwałowałam do stajni po drodze karmiąc psa i zamykając
drzwi od pokoju. Uff… lista osób, które mają już wybranego konia była złożona z
3 zawodników i każdy z nich miał własnego konia. Więc wpisałam się, a tam gdzie
miałam wpisać imię konia wpisałam Wings, która akurat po zajściu wychyliła
głowę z boksu i wesoło zarżała. Podeszłam do niej. Delikatnie pogłaskałam jej
mięciuteńkie chrapki po czym dałam jej buziaczka.
Następnego dnia o 5 rano osiodłałam klacz i byłam gotowa na
rajd stawiłam się tam jako 2 bo wcześniej był tam Armin, który do mnie
pomachał. Zamiast mu odmachać siedziałam na koniu, aż w końcu sama Wings
trąciła mnie łbem żebym odpowiedziała więc cała zarumieniona lekko mu skinęłam
rękom po czym zrobiłam Face Palma (bo wygłupiłam się przed moim ładnym kolegą…)
po kilkunastu minutach zebrało się 10 osób. Sprawdzono obecność i gdy już
wszyscy byli zaczęło się! Wyruszyliśmy! Co prawda najpierw stępem żeby dobrze
rozgrzać konie, ale potem przez las, strumyki, i inne takie… sru!
Przejechaliśmy jak po trawie. Skakaliśmy przez niskie powalone drzewa. Raz
nawet wings podskoczyła bo się wystraszyła rechotu żaby, ale nic mi się nie
stało… wieczorem dojechaliśmy do niedalekiej stadniny gdzie mieliśMY, i nasze
wierzchowce przenocować. Raniutko historia by się powtórzyła, gdyby nie pewien
fakt… gdzie u diabła są nasze konie! Nawoływaliśmy je, rozstawiałyśmy smakołyki
i inne takie żeby je odnaleźć, aż w końcu Armin krzyknął do mnie:
- Kat! Chodź tu szubko!
- Co jest?- Zarumieniona zapytałam się go po drodze gdy do
niego szłam.
- List!- odrzekł.
- Co?! No to otwieraj!
Zawołałam innych uczestników. A gdy wszyscy się zjawili
przeczytałam wiadomość:
„Jeśli chcecie zobaczyć wasze konie podążajcie za tą mapką,
która wskaże wam drogę do waszych wierzchowców.„
Trochę wystraszeni wyruszyliśmy w drogę pełną przeszkód
takich jak: lodowaty strumień, błoto, wysokie trawy, ciernie… i tak dalej, gdy
nagle usłyszałam rżenie stada koni! Cała grupa jeźdźców pobiegła w stronę
odgłosów wierzchowców. Jak już dotarliśmy do naszych zgub od razu pojawiły się
bananki na naszej twarzy! W sumie odnalezienie koni zajęło nam cały dzień!
Kolejnej nocy rozbiliśmy biwak (konie spały w pobliskiej stajni), piekliśmy pianki,
śpiewaliśmy, bekowe piosenki, malowaliśmy sobie twarze farbkami, ja na twarzy
miałam hipsterskie wąsy, a Orianie, Naomce i Arminowi namalowałam brodę i
przypadkowe znaki Indian. Gdy ognisko hajcowało, aż miło - Bam!- strzelił korek
od szampana. Plastikowe kubeczki, i kiełbasy jednak się przydały! Balowaliśmy
tak do pierwszej rano. Potem całkiem pijani pozasypialiśmy w śpiworach. Rano
wszyscy na lekkim kacu poszliśmy do stajni i wyczyściliśmy, a następnie
osiodłaliśmy konie. Wracaliśmy w miarę sprawnie i szybko bo wszyscy byliśmy
zmęczeni podróżą i niemyciem się przez jeden dzień. Jechaliśmy i jechaliśmy, do
czasu gdy zza krzaków wyskoczył lis! Konie niczym stado pocwałowało na
pobliskie pole. Gdy zagrożenie minęło zorientowaliśmy się, że nie wiemy gdzie
jesteśmy! Na próżno szukaliśmy zasięgu. Oriane oddaliła się 20m. od nas, żeby
złapać sygnał, i po chwili krzyknęła:
- Ej! Ludzie mam zasięg!
Gdy do niej podbiegliśmy zadzwonił jej telefon. Odebrała:
- Halo? – zapytała niepewna.
- Z tej strony Bożena- kucharka. Gdzie wy do licha jesteście
obiad stygnie!
- Obiad?- zapytaliśmy chórkiem
- Obiad! Wracać do akademii…
- Jest taki problem, że nie wiemy gdzie jesteśmy… obecnie
siedzimy na polanie gdzie rośnie mnóstwo grzybów…- odrzekłam
- To niedaleko! Dosłownie za drzewami jest Akademia – po
czym kobieta się rozłączyła.
Pogalopowaliśmy za drzewa i udało się! Jesteśmy w domu.
Wracaliśmy krętom drużką w stępie. Odłożyliśmy konie na padok i poszliśmy na
stołówkę.
Było akurat 10 wolnych miejsc i tak się złożyło, że siadłam
obok Nao i Armiego. Chłopak powiedział:
- Fajna przygoda…
- tak, tak, bardzo…- odrzekłam zarumieniona.
Nie jest idealnie, ale jak na początkującą - całkiem całkiem! Dostajesz 50 punktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)