niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Wypadek Adeline wzbudził spore zainteresowanie, zwłaszcza w kadrze, która po naszym przyjeździe uparcie twierdziła, że o niczym nie została powiadomiona. Gdybym tylko mógł, zaśmiałbym się tym ludziom prosto w twarz, mając już dość tej całej hipokryzji, którą karmili nas na codzień. Jakby tego wszystkiego było mało, właściciel poprosił dziewczynę 'na słówko', akurat w momencie gdy wchodziliśmy na stołówkę, co zazwyczaj nie wróżyło niczego dobrego. Zważywszy na to, co szatynka jadła w ostatnich dniach, zająłem się poszukiwaniami jakiejś zjadliwej sałatki, podczas gdy ciemnooka powędrowała wraz z mężczyzną do jego gabinetu. Z racji, że gdy skończyłem swoje poszukiwania, dziewczyny jeszcze nie było, zająłem miejsce przy jednym z wolnych stolików, na uboczu, co dawało nam dużo więcej swobody i prywatności, aniżeli miejsca w innych częściach pomieszczenia. Sam nie wziąłem dla siebie do jedzenia nic, nie odczuwając właściwie żadnego głodu, a jedynie chęć wypicia herbaty, co uczyniłem w ekspresowym tempie. W końcu pojawiła się także Adeline, siadając na przeciwko mnie z miną, która nie wskazywała na to, by między nią a właścicielem stało się coś złego.
- Czego chciał? - zapytałem, przesuwając krzesło w jej stronę, bowiem czasami miałem problem z usłyszeniem konspiracyjnego szeptu. - Wszystko w porządku?
- Nic takiego - wzruszyła lekko ramionami, standardowo wzdychając pod nosem. - Pytał się, co się stało, po czym stwierdził, że jednak jakiś stajenny mu o tym powiedział...
- Czyli jak zwykle - prychnąłem, powracając do swojej starej pozycji, bym wygodniej mógł się nachylać nad dziewczyną. A robiłem to dosyć często, transportując prosto do jej ust sałatkę, gdy zauważyłem, jaką trudność sprawia jej ta czynność, gdy jedna z jej rąk utkwiona była w gipsie. O dziwo, tak prozaiczna czynność doprowadziła nas niemalże do łez, gdy ja nie mogłem nabić na widelec kawałka tego zielska, albo gdy dziewczyna udawała niewzruszoną, podczas gdy podsuwałem jej jedzenie niemalże pod nos. Ostatecznie, spędziliśmy tam dużo więcej czasu od innych, o czym świadczyły całkowite pustki dookoła nas. Dopiero wtedy, gdy całe pomieszczenie wypełniał jedynie nasz śmiech, postanowiliśmy się sprężyć, by jak najszybciej opuścić stołówkę.
- Dasz sobie radę? - stojąc pod pokojem dziewczyny, w ciszy przyglądałem się jak przekręca kluczyk w drzwiach. Gdy jej lokum stało już otwarte, ze środka wybiegło kudłate stworzenie, które od razu zaczęło ocierać się o nogi Adeline, podczas gdy dziewczyna sięgała po smycz, za pewne z zamiarem wyjścia na spacer. Zagrodziłem jej jednak drogę, ani myśląc o tym, aby ją przepuścić.
- Luke, doskonale sobie poradzę, nie wygłupiaj się - jęknęła zrezygnowana, gdy zauważyła, że w tym przypadku nie podziałają na mnie ani groźby, ani prośby. Próbowała mnie łaskotać, przekonać ładnym spojrzeniem, jednak nie przekonało mnie to, a przynajmniej nie z zewnątrz, bowiem stałem niewzruszony.
- Nigdzie nie pójdziesz, zapewniam Cię - uśmiechnąłem się cwanie, zabierając z jej dłoni smycz, do której przypięty był pies. - Ja wyjdę z tą małą Tabalugą, a Ty siedź grzecznie na tyłku i względnie postaraj się, abyś nie zrobiła sobie jeszcze większej krzywdy.
- Dobrze, już dobrze, tato - mruknęła, zamykając za nami drzwi, dzięki czemu mogłem z triumfalnym uśmieszkiem wyjść z psem na zewnątrz, gdzie zwierzak dostał absolutnego doładowania, bowiem szarpał się niemiłosiernie, pomimo, że uległem mu na tyle, by wchodzić z nim w każdy trawiasty gąszcz. Łatwiej by było, gdybym go puścił, jednak obawiałem się, że kudłacz mógłby zniknąć z mojego pola widzenia, a ja nie miałem ochoty ani na to, by go szukać, ani na to, by tłumaczyć się jego za pewne zrozpaczonej właścicielce. Na szczęście pies szybko zrozumiał, że nie dam sobą całkowicie pomiatać, uspokajając się na tyle, bym mógł iść w spokojnym tempie, nie zaprzątając swoich myśli kroczącym obok mnie stworzeniem, a tym, co kupić Adeline na urodziny. Musiało to być coś, co przede wszystkim wpasowałoby się w jej gusta, było niebanalne w swojej prostocie i godne podarowania szatynce. Nie miałem zbyt dużo czasu, by zastanowić się nad czymś bardziej wymyślnym, bowiem czas upływał nieubłaganie.
Potrzebowałem wsparcia, jednak na myśl nie przychodziła mi żadna osoba, którą mógłbym poprosić o pomoc. Noah nie nadawał się do rzeczy tego typu, bo za pewne wzruszyłby ramionami, odsyłając mnie do Vivian, która znowu kazałaby mi iść do swojego narzeczonego, tłumacząc to tym, że za pewne łatwiej dogadamy się w wyborze. Wtem, już całkowicie zrezygnowany, wyjąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów, mając nadzieję, że wyrzucenie frustracji na cholernego papierosa w czymkolwiek pomoże. Wtedy, kiedy z moich ust wydobywał się po raz wtórny już dym, na myśl nie przyszła mi jedna osoba, ale nawet dwie. Wyjąłem więc telefon, który udało mi się kupić kilka dni wcześniej, zaraz po tym, jak zgubiłem wcześniejszy, wybierając numer jednej z moich sióstr, wiedząc, że druga i tak dołączy do rozmowy.
~*~
W końcu, po tylu dniach wyczekiwania, urodziny Adeline doszły do skutku. Od samego poranku jednak, starałem się unikać dziewczyny na tyle, na ile mogłem - chciałem spotkać się z nią dopiero wtedy, gdy miałbym prezent pod ręką, a dookoła nie byłoby nikogo, kto mógłby nam przeszkodzić. Było to ciężkie do wykonania w ciągu dnia, bowiem zawsze trafiał się ktoś, kto albo potrzebowała Adeline, albo mnie, co zdarzało się niezwykle często. Wiedziałem więc, że jedyną okazją będzie wieczór, gdy nikt nie wpadnie na to, by zakłócać dziewczynie jej prywatne zacisze. Nikt, oprócz mnie.
Na posiłki zjawiałem się tylko na chwilę, by dosłownie wejść, zjeść i wyjść, a w stajni zastać mnie można było tylko przy boksie Jaskółki, gdzie wykorzystywałem wszelkie środki ostrożności, by zostać niezauważonym przez szatynkę. Przy okazji, wiedząc, że jest on osobą, której może się ewentualnie o mnie zapytać, kazałem wręcz Noah'owi wymyślić coś, co byłoby logicznym i realnym wyjaśnieniem mojego zniknięcia. O dziwo, udało mu się to, bowiem nie widziałem się z Adeline ani razu. Oczywiście, że wiedziałem, że pewnie spodziewa się, dlaczego unikam jej w ten jeden, konkretny dzień, jednak nie przeszkodziło mi to w tym, by wciąż utrzymywać ją w niepewności.
Szybko jednak nastał wieczór, a mi nie pozostało nic innego, jak odnaleźć dziewczynę, co udało mi się natychmiastowo, bowiem dostrzegłem ją wychodzącą z jej pokoju. Korzystając z jej chwili nieuwagi, jak i tego, że stała do mnie tyłem, bezszelestnie zakradłem się w jej kierunku, wyjmując z pudełka prezent, który po chwili zacząłem delikatnie układać na jej szyi. Szatynka, naturalnie nagle zdziwiona chłodem srebra, obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, by ujrzeć swojego napastnika. Jej oczy lekko roziskrzyły się, gdy jej czekoladowe tęczówki spotkały się z moimi, a po chwili nasz wzrok powędrował na naszyjnik, który idealnie leżał na jej bladej cerze. Serce, które było jego głównym ozdobnikiem, delikatnie mieniło się pod wpływem światła, padającego z umieszczonych na korytarzu lamp. Było niezbyt duże, lekko błyszczące, a przy tym idealnie pasujące do całej dziewczyny, która w tym momencie uśmiechała się szeroko, oplatając dłońmi mój kark.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie - mruknąłem, nachylając się w kierunku jej ust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)