niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Nadgarstek dziewczyny nie wyglądał dobrze. Był widocznie spuchnięty, dookoła pojawił się obrzęk, a jego odcienie przypominały barwy fioletu. Nawet nie chciałem wyobrażać sobie tego, jak duży dyskomfort musiała sprawiać jej ta cała nieszczęsna sytuacja.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniłem ją, jeden z nielicznych razy w jej towarzystwie patrząc na cokolwiek optymistycznym punktem widzenia. Chciałem widzieć w tym wszystkim pozytywy, choć nie wychodziło mi to, gdy niekiedy na jej twarzy malował się ból.
- Mam nadzieję - westchnęła, spoglądając na krajobraz za szybą, wykrzywiając swoją pozycję w taki sposób, by mogła wygodnie obserwować to, co działo się po za obszarem samochodu.
- Najwyżej grozi Ci amputacja - palnąłem, licząc na to, że nieco rozluźni to panującą między nami atmosferę. - Wiesz, będziesz miała jakieś odszkodowanie, za które, jak mam nadzieję, kupisz mi duże frytki. W końcu byłem świadkiem wypadku.
- Jeśli tylko dojdzie do tego, że skończę bez dłoni - oderwała się na chwilę od szyby, równocześnie zaprzestając na chwilę kontynuowania swej wypowiedzi, bowiem chwilowo zainteresowało ją radio, a konkretniej zmiana grającej stacji. Szybko jednak znalazła odpowiednią, gdzie grający kawałek wręcz zmuszał do tego, by lekko podrygiwać w rytm muzyki. - Osobiście wtedy dopilnuję, by Cię wykastrowano. Ze szczególnym okrucieństwem.
- O ile mi się wydaje, to nie jestem kotem - próbowałem miauknąć, jednak nie wyszło mi to, co tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. - A kastracja ludzi, z tego co mi wiadomo, jest zabroniona, zwłaszcza bez ich zgody.
- Obżarstwo czyimś kosztem także - prychnęła, odpinając swój pas, gdy dotarło do niej, że jesteśmy już na parkingu pod szpitalem.
Ledwo gdy tylko przekroczyliśmy próg ogromnego, sterylnie czystego budynku, po moich plecach przebiegł mnie mocny, nieprzyjemny dreszcz. Od zawsze nie lubiłem miejsc tego typu, gdzie ludzka tragedia była wręcz namacalna, a śmierć czyhała na wszystkich za rogiem. Czułem się nieswojo, gdy odwiedzając kilka lat wcześniej swoją babcię w szpitalu, zapewniałem ją, jak teraz Adeline, że wszystko będzie w porządku. Dwa dni później, kobieta opuściła ten świat, a ja winiłem się za to, że dałem jej nadzieję, która w tym wypadku była zgubna. Mogłem jedynie cieszyć się, że szatynka nie skończy tak samo, a ból i cierpienie, które ewentualnie odczuje, będzie dużo mniejsze. Co nie zmieniało jednak faktu, że gdybym nie miał resztek zdrowego rozsądku, natychmiast bym ją stamtąd zabrał, by nie musiała przebywać w tak przygnębiającym miejscu, jakim to niewątpliwie było.
Uczynnie jednak zająłem się staniem przy rejestracji, chcąc wypełnić wszystkie potrzebne dokumenty, co wymagało cierpliwości, bowiem kolejka była dłuższa, niż ta, po której wczoraj zjeżdżaliśmy w wesołym miasteczku. Adeline w tym czasie spokojnie siedziała na krześle, zaczepiona przez jakieś dziecko, na oko dziewczynkę, która bez większego skrępowania zaczęła z nią rozmowę. Choć byłem zbyt daleko, aby usłyszeć to, o czym rozmawiają, byłem pewien, że była to dyskusja przyjemna, bowiem na usta szatynki wstąpił uroczy, pełen ciepła uśmiech. Wyglądała idealnie w towarzystwie dziewczynki, zupełnie tak, jak gdyby były spokrewnione, co diametralnie mijało się z prawdą.
- Dzień dobry - usłyszałem za sobą chłodny, obojętny głos, który momentalnie przywołał mnie do rozsądku. Szybko zszedłem na ziemię, uświadamiając sobie, że za pewne doszedłem do początku kolejki.
Rzeczywiście tak było.
- Nie wiem, czy taki dobry - uśmiechnąłem się lekko w stronę tlenionej blondynki, która widząc mój uśmiech, jakby stała się dużo bardziej skora do pomocy. Kobieta miała na oko tyle lat, co i ja, a praca w tym miejscu najwidoczniej nie sprawiała jej przyjemności. - Przyjechałem tu z... - zaciąłem się na chwilę, spoglądając ukradkiem na Adeline, zastanawiając się, jak powinienem postąpić. Byłem pełny przeczucia, że gdybym nie podał się za nikogo jej bliskiego, nikt nie podałby mi informacji o stanie jej zdrowia, o które tak bardzo się martwiłem. -... moją narzeczoną, spadła z konia, ma mocno spuchnięty nadgarstek. I nie ukrywam, że zależy nam na czasie - dodałem, już nieco bardziej szorstko, nie mogąc znieść spojrzenia, którym skanowała mnie stojąca po drugiej stronie dziewczyna. Widocznie odnalazła w sobie resztki przyzwoitości, bo szybko przypomniała sobie o powierzonych jej obowiązkach, podając mi kilka kartek i długopis, które mieliśmy jak najszybciej wypełnić. Tak też, nie chcąc tracić ani chwili dłużej, podszedłem do czekającej Adeline, nie zauważając już przy jej boku małej, słodziutkiej dziewczynki, zaczepiającej ją jeszcze chwilę wcześniej.
- Jakby ktoś pytał, to jestem twoim narzeczonym.
- Nie przypomina mi się, żebyś dawał mi jakikolwiek pierścionek - burknęła, zabierając ode mnie plik dokumentów, w skupieniu wypełniając każde z wymaganych pól.
Adeline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)