poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Od Oriane- pisanka czwarta

Obudziłam się czując zimno na swoim ciele, otworzyłam szybko oczy łapiąc się za ramiona i wychodząc z wanny, pełnej lodowatej wody. Powycierałam się czując pomarszczoną skórę na ciele, poczułam się przez chwilę jak starsza pani, założyłam czyste ubrania i wreszcie, wreszcie zeszłam na dół na śniadanie. Okazało się, że zaspałam, niech to! Mam nadzieję, że ktoś nakarmił Silence, zjadłam płatki z mlekiem i czym prędzej pobiegłam do stajni, tam przywitało mnie rżenie mojej klaczy. Pogłaskałam ją jak zwykle i nieco podrapałam za uchem, usłyszałam za sobą głos, dlatego odwróciłam się w jego kierunku. Ujrzałam blondyna o szarych oczach i dość wysportowanej sylwetce- Malcolm, pracuje tu jako stajenny.
- Nakarmiłem Twoją klacz.- Posłał mi uśmiech.- Nie musisz mi dziękować.
- Mimo to i tak dzięki.- Odwzajemniłam uśmiech.- Obiecuję, że zrobiłeś to za mnie ostatni raz.
- Spoko, nie ma sprawy.- Poklepał mnie po ramieniu i po chwili wrócił do swoich obowiązków. Postanowiłam pójść na spacer, tym razem bez konia... minęłam nagle gospodarstwo pana Kimkely, kiedy nagle rozległ się krzyk owego mężczyzny. Od razu do niego pobiegłam, myśląc, że coś się stało... i rzeczywiście wyglądało to na sprawę... dość poważną.
- Moje stado zniknęło!- Wrzasnął jeszcze raz. Pomimo iż miałam dziś dość napięty grafik- wiadomo, treningi itd.- postanowiłam pomóc temu człowiekowi i zagonić owce z powrotem do zagrody.
- Ja się tym zajmę.- Uśmiechnęłam się miło i położyłam rękę na jego ramieniu.
-Naprawdę do zrobisz?- Zapytał. Pokiwałam głową.- Dziękuję, młoda damo!- Zawołał i mnie uścisnął, mega, mega mocno... Za mocno. Ledwo łapałam powietrze... No dobra... Wzięłam jakiś kij i zaczęłam iść szukać owieczek, znalazłam kilka pasących się pod drzewem zaczęłam je zaganiać do zagrody, było ciężko, nie powiem, ale nie bardzo chciało mi się wyciągać Silver z boksu, zresztą podejrzewam, że ona też niechętnie by zaganiała owce do zagrody. Kolejnym razem, prawie dostałam w dupsko od barana, z rogów... ech! Gdybym nie spieprzyła na drzewo teraz bym leżała w owczych bobkach i stękała z bólu tyłka. Owieczki dość grzecznie chodziły, ale barany to był jakiś koszmar... ciężko było je zmusić do biegu do przodu, zazwyczaj rzucały się z rogami do tyłu prosto na mnie. Czy ten facet nie ma np. psa pasterskiego? O ile mi wiadomo hodowcy owiec, mają takie psy... no, ale dobra... Kiedy rzeczywiście dostałam w cztery litery z rogów, pomasowałam obolałe pośladki i zaczęłam gonić barany z kijem w ręku by je przestraszyć. Wkrótce wszystkie były już w zagrodzie.
- Bardzo Ci dziękuję!- Zawołał gospodarz.- Jak Ci na imię?
- Oriane.-Odpowiedziałam z uśmiechem.
- Bardzo piękne imię, a więc jeszcze raz dziękuję! Jak mam Ci się odwdzięczyć?
- Nie trzeba. Niech pan pilnuje owieczek.- Poradziłam i wróciłam do stajni przygotowując konia na dzisiejszy trening. Uff... nareszcie... tylko jak ja będę kłusować z tak obolałą dupą?!
Pewnie nasz wredny instruktor, Gilbert odpowie mi, żebym kupiła sobie maść na ból dupy, czy coś w ten deseń, super nic tak nie rozluźnia mnie jak trening ujeżdżenia... zwłaszcza z TYM nauczycielem. I te chamskie teksty, że wreszcie kupiłam sobie nowego "normalnego" konia. Po skończonej jeździe... no oczywiście nie obeszło się bez 10 minutowego wykładu czego my to nie robimy źle itd. , właśnie prowadziłam Silver koło farmy pana Kimkely i nagle pach! Owce znów uciekają. Złapałam się z szoku za głowę, co ten człowiek czyni?! Czy tak trudno zamknąć zagrodę? Na moje nieszczęście mnie zauważył i zaczęła się akcja niczym z gry Stajni Marzeń...
-Oriane! Jak dobrze, że Cię widzę!- Zawołał podchodząc do mnie. Westchnęłam ciężko wymuszając zmęczona uśmiech, nie dość, że baran staranował mi tyłek , instruktor totalnie zepsuł mi humor, to jeszcze to! Barany znów uciekły... Westchnęłam wsiadając na konia.
- Złapie baranki... i owieczki.- Mruknęłam wykończona i popędziłam konia do galopu widząc samice, które bezproblemowo weszły do ciężarówki, którą mieli wyjechać na wystawę, natomiast samce gdzieś się pogubiły. A to jeden w lesie, drugi prawie się utopił w jeziorze, no halo! Co tu się dzieje?! Mam w tej chwili ochotę umrzeć... Panie Boże, chroń i wspieraj zaraz tu zeświruje. Następne barany wylądowały w ciężarówce, kilku jednak brakło. Okazało się, że te cholery poszły sobie na teren Akademii wyskubać trawę na padoku. Kiedy wreszcie było po wszystkim, odetchnęłam z ulgą, facet mi podziękował, pożegnał się i pojechał, słysząc zew owiec aż mną trzęsło. Już miałam ich dziś dość, lubię zwierzęta, ale... nie, dziś nie. Zaprowadziłam konia do stajni i go rozsiodłałam, po nakarmieniu i wykonaniu innych czynności, poszłam do pokoju bez kąpania się i niczego więcej poszłam spać... nawet kasku nie ściągałam. Męczący dzień jak Boga kocham...

Jedna pisankaaa!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)