poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Pheobe

Klacz żwawo stąpała po usypanym żwirze. Odgłos kopyt, które co i rusz łamały malutkie kamyczki, był o dziwo kojący. Konie machały swymi ogonami, chcąc pozbyć się much, które natarczywie kąsały je po umięśnionych, sporych zadach, co wychodziło im z różnymi skutkami. Słońce raziło me niebieskie oczy, które i tym razem pozbawione były okularów, równocześnie przyjemnie ogrzewając moje plecy. Dookoła słychać jedynie było ptasie trele, ruchy koni wchodzących stopniowo na asfalt, jak i oddechy naszych wierzchowców - równomierne, spokojne, jakby usłane snem, choć ich ciała w każdym, nawet najmniejszym stopniu były pobudzone po wysiłku, którym było galopowanie po leśnej ściółce. Rumaki jednak, zdawały się być całkiem zadowolone z chwili ruchu, gdy popuściliśmy nie tylko swe wodze fantazji, dając im całkowitą dowolność co do kierunku, który mogły obrać. Choć docelowo znaleźć mieliśmy się nad jeziorem, to w chwili wyjechania po za obszary akademii było nam całkowicie obojętne to, gdzie zsiądziemy z czystych grzbietów naszych koni. Liczyło się tylko i wyłącznie to, aby złapać każdy podmuch wiatru, ciesząc się chłodem, który był kojący w tak upalne, wiosenne dni. Brakowało mi tej beztroski, którą odnajdywałem nawet wtedy w siodle, gdy w nim właściwie nie siedziałem. Towarzystwo koni było przyjemnie absorbujące, jak i to Phoebe, którą zdążyłem szczerze polubić. Szczerze mówiąc? Wyglądało na to, że będzie to jedno z tych popołudni, po których położę się spać z nie znikającym uśmiechem. Radość, która delikatnie emanowała po mojej prawej, gdzieś tam, w środku mojej towarzyszki, była zdumiewająca. Odzywaliśmy się do siebie lakonicznie, szczędząc każde słowo, jak gdyby tlen miał zaraz się skończyć, a byłyby to ostatnie wypowiedzi w naszym krótkim życiu. Cisza była jednak wymowna i żadne z nas nawet nie śmiało jej zakłócać. Przerwał ją jednak szum wody, która delikatnie wylewała się poza obrzeża jeziora, poruszona przez ciągle wiejący wiatr.
Kiedy już sądziłem, że nieomal zapomniałem, po co tam przyjechaliśmy, szybko sobie to przypomniałem, pobudzając swój wewnętrzny refleks. A pomocna była w tym wypadku Lemon, na której grzbiecie siedziałem, stwierdzając w myślach, że jest niezwykle wygodny, jak na konia, który niedawno przestał rosnąć. Skarogniada klacz przebierała kopytami w wodzie, z zainteresowaniem obserwując, jak ciecz krąży dookoła jej pęcin. W końcu jej ruchy stały się dużo bardziej odważniejsze, przez co energicznie grzebała kończyną w jeziorze, chlapiąc przy tym Hollywood'a, który także nie był jej dłużny. W efekcie końcowym, nasze wierzchowce bardziej cieszyły się z tego wyjazdu, aniżeli my - chociaż my również potrzebowaliśmy chwili odpoczynku, to zdecydowanie po koniach było bardziej to widać, gdy obudziły się w nich dziwne instynkty, skłaniające je do kontynuacji infantylnych zabaw. Po dosyć krótkim czasie, zarówno siwek, jak i gniadoszka, byli cali mokrzy, nie wspominając o naszych nogach, które również zdążyły zmoknąć. Wtedy naprawdę cieszyłem się z tego, że rano zdecydowałem się na dużo krótsze spodnie, aniżeli nosiłem na codzień. Gdybym podjął inną decyzję, za pewne mocno bym się przeklinał, gdy chłodna ciecz zalałaby ich nogawki.
- Nieładnie, Luke. - głos dziewczyny wybudził mnie z transu, w którym tkwiłem od momentu, w którym konie przestały zwracać większą uwagę na jeźdźców siedzących na ich grzbietach. Spojrzałem na nią, marszcząc brwi, zupełnie nie mogąc odgadnąć uśmiechu, który gościł na jej ustach. - Nie stosujesz się do zaleceń właścicieli, co Ty sobie wyobrażasz?
- Miałem nadzieję, że wyciągniesz mnie z tego problemu - wyszczerzyłem się, zrozumiawszy, o co Phoebe może chodzić.
- Ciągle dziecko... - westchnęła głośno, zsuwając się z grzbietu swego wałacha, który choć go puściła, stał niewzruszony, jakby jego kopyta zlały się z grząskim podłożem, na którym aktualnie stał. - Ale chętnie Ci pomogę, jako dobra współlokatorka - uśmiechnęła się, z lekka wyzywająco. Gdyby nie to, że trzyletnia Lemon mogłaby uciec, gdyby dziewczyna wykonała energiczne ruchy, za pewne stałbym tam przemoczony, nie śmiąc nawet przerwać dziewczynie obrzędu. Gdy jednak uwiązałem klacz, co udało mi się dzięki wodzom, Phoebe momentalnie zaczęła robić wszystko, żebym dosłownie utopił się w jeziorze. Zresztą, praktycznie udało jej się to, gdy straciłem równowagę, lekko zanurzając się pod taflą lodowatej wody.
Phoebe?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)