niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Naomi - pisanka pierwsza

Niechętnie uniosłam głowę, by przejechać wzrokiem po kolorowym neonie sklepu "Spar". Jak na razie wyniki sklepowych poszukiwań były niezbyt zadowalające - na dnie siatki leżała tylko żurawina. To o wiele za mało do przygotowania wielkanocnego pasztetu na konkurs kulinarny, w którym razem z psiapsiółką, Esmą zamierzałam wziąć udział. Miał mieć miejsce za trochę ponad dwie godzinki, więc musiałyśmy się śpieszyć. Przynajmniej powinno tak być, ale prawda często bywa gorzka - od godziny błąkałyśmy się po mieście. Odwróciłam się w jej stronę,  zadowalała wzrok nowym, dopiero co kupionym w sklepie z czapkami nakryciem głowy - kapeluszem w kolorze zielonej herbatki. Sam napis na przedmiocie jasno na to wskazywał - "I ❤ green tea". Ja natomiast nie mogłam sie powstrzymać od kupna fioletowej czapeczki z daszkiem, którą zdobił obrazek z Zielonymi, Łysymi Jednorożcami z Papatajów. Od razu po jej zdobyciu wcisnęłam ją na głowę i dumnie wyszłam ze stoiska, nie zważając na tłumy gapiów.
- Chodź, chodź, mam go! - krzyknęłam, do brunetki.
- Co masz? - zapytała nieprzytomnym głosem, nie podnosząc oczu nad kapelusikiem.
- Uwaga, lampa! Znalazłam Spar'a!
Na szczęście, Esmeralda w porę zauważyła wystający słup, a po ominięciu go na reszcie do mnie podbiegła. Pewnym krokiem weszłyśmy do budynku, po przekroczeniu szklanych drzwi do moich nozdrzy dotarł zapach świeżego pieczywa. Esma chwyciła za rączkę sklepowego wózka i zaciągnęła mnie do działu mięsnego.
- Muszę tam iść? To okropne, nie chcę na to patrzyć... - zaczęłam teatralnie marudzić, choć tak na prawdę obrzydzał mnie ciutkę widok mięsa - Dlaczego w ogóle wybrałyśmy właśnie pasztet?!
- Bo mamy już żurawinę, to nie jest wystarczający powód? Przecież teraz, kiedy już ją znalazłyśmy nie możemy zrezygnować... - bąknęła dziewczyna, wiedziałam, że improwizowała. Przewróciłam oczami, ale koniec końców zrezygnowałam z dalszego oporu. Niestety, nasz dział okazał się być niezwykle obszerny, więc trudno było cokolwiek tam znaleźć. Esma, jak zwykle słodko niezdarna nie przewidziała, że jeśli wyżalając się o braku dobrego mięska we Sparze oprze się o wózek, ten użyje swoich kółek. A jako, że tuż obok stałam ja, po chwili obie runęłyśmy na twarde płytki. Ledwo zdążyłyśmy się unieść, oczywiście jak zawsze roznosząc odgłos śmiechu po całym sklepie, półka koło nas zemściła się i nie zawahała się użyć swojej jedynej broni - całej swojej zawartości. Po doprowadzeniu do porządku podłogi ruszyłyśmy dalej. Okazało się, że najzwyczajniej pomyliłyśmy działy. Korzystając z pobytu w "wegańskim" uzupełniłyśmy zawartość koszyka - w którym jeszcze nic nie było - o tymianek, pietruszkę i jeszcze kilka innych roślinek. Nie sądzę, żeby inni ludzie, którzy przyszli tu z dokładnie takiego samego powodu, jak my - żeby coś kupić, byli zadowoleni naszą obecnością, bo, ujmę to może trochę delikatniej... Zachowywałyśmy się troszkę nieuprzejmie. BARDZO NIEUPRZEJMIE. Po osobliwym "tańcu z wózkiem sklepowym" w naszym wykonaniu i wrzuceniu przy okazji jakiegoś próżniowego opakowania wypełnionego którąś częścią ciałą świnki Esma uroczyście się wydarła, wskazując palcem na rzeczywisty mięsny:
- Patrz, oto i lada zwycięzców!
Uśmiechnęłam się pobłażliwie, widząc zdezorientowaną kobietę stojącą koło wiszącego kurczaka, po czym śmiało podeszłam do wskazanego przez moją przyjaciółkę miejsce. Wysłałam porozumiewawcze spojrzenie Esmie i sama zaczęłam przyglądać się wyposażeniu supermarketu.
- Poproszę wieprzową łopatkę... Albo nie! Poproszę królika i... wołowinę? - zaczęła się plątać towarzyszka.
- Ile?
- 80 deka wołowiny i... 80 deka królika... O, właśnie tamtego!
- Coś jeszcze? - zapytała ekspedientka.
- Kawałek cielęciny - dodałam szybko - A jest może jakaś dziczyzna? W takim razie jeszcze ze 80 dekagramów też jej.
Po odebraniu wszystkich produktów i przejrzeniu dokładnie listy w pamięci wydawało się nam, że to już wszystko. Udałyśmy się na koniec ciągnącej się w nieskończoność kolejki. Po 20 minutach dumnie wykroczyłyśmy ze sklepu.
- Ej, czekaj... - nagle moja towarzyszka przystanęła - Ja chyba zapomniałam o jajkach!
*****
Po kolejnych czekaniu do kasy, równie długich, jak poprzednie udało nam się zebrać cały zestaw produktów potrzebnych do przygotowania naszej potrawy. Powolnymi i zatłoczonymi środkami komunikacji miejskiej przemieściłyśmy się pd akademię, ostatecznie drogę dokończyłyśmy własnymi nogami. W ostatniej chwili, obładowane siatami wbiegłyśmy na salę, w której miał się odbywać konkurs. Jako, że pani Rose jeszcze nigdzie nie było widać popędziłyśmy jeszcze na górę, do naszych pokoi, by wziąć maszynkę do mięsa i kilka innych specyfików. Dopiero gdy zbiegłyśmy miałyśmy możliwość oglądnięcia wnętrza - tak naprawdę była to stołówka przerobiona w coś na kształt kuchni MasterChefa. Większość osób już zajęła swoje stanowiska. Niektórzy pracowali w dwuosobowym zespole, inni samotnie. Gdzieś daleko dostrzegłam Lilkę z Noah'em, szalona kompozycja... Próbowałam dostrzec, co ugotują po składnikach, ale właśnie wtedy po całej sali rozległ sie gardłowy krzyk:
- Ciszaaa!
Z lekkim zaskoczeniem i nawet przestrachem popatrzyłam na właścicielkę akademii, dumnie uśmiechającą się ze swojego dzieła. Korzystając ze śmiertelnej ciszy zaczęła wygłaszać uroczystą przemowę, jak zawsze piekielnie długą:
- Witajcie, moi drodzy uczniowie, na Wielkanocnym Konkursie Kulinarnym! Na początku chciałabym przywitać serdeczne jury - mnie, pana Rose, panią !!! i panią !!! ! To pierwszy taki konkurs w naszym ośrodku, więc pozwolę sobie przytoczyć kilka wielkanocnych tradycji związanych z potrawami...
W tym właśnie momencie popatrzyłam na nią pobłażliwie i, po  wysłaniu znaczącego uśmieszku do przyjaciółki zaczęłam planować całą pracę. Kiedy kobieta gadała o koszyczku do święcenia wiedziałam już mniej więcej, co zrobić po usmażeniu mięsa, a gdy mówiła coś o wielkanocnym śniadaniu byłam już przy pieczeniu. Zdążyłam w międzyczasie przemyśleć, ile żurawiny dodać, ile curry do marchewki i po jakim czasie wyjąć z piekarnika.
- ... I tak oto państwo Marry'eowie zdążyli na czas ze swoimi wypiekami. Życzę wam tego samego, bo na przygotowanie potraw macie półtorej godziny! Życzę wam szczęścia i idealnego wypieczenia, jak też zrobili państwo Craye'owie, gdyż jako pierwszy w historii użyli patyczków do sprawdzania... - ciągnęła, i gdyby nie to, że mąż pani Rose z wyrzutem spojrzał na zegarek na pewno robiła by to jeszcze dalej, ale tak szybko skończyła - No, więc życzę wam udanych wypieków, czas... Start!
Cisza została gwałtownie przerwana wielkim szumem przygotowań. Co jakiś czas konsultując się z Esmeraldą pocięłam mięso, posypałam kupą przypraw i wrzuciłam na patelnię. Psiapsiółka byłą trochę złą, bo zabrałam jej cenny czas czekaniem na wolną patelnię, ale w końcu, nie mogąc już wytrzymać jej świdrującego spojrzenia wynalazłam gdzieś drugą, mniejszą, ale i taką musiała się zadowolić. Po zdjęciu ze smażenia dokładnie i kilka razy zmieliłam mięso, dodając znowu przyprawy. Już prawie gotową, lecz na razie trochę odrażającą papkę zmieszałam z wcześniej ugotowaną marchewka z curry i wbitymi jajkami.
- Ile dać żurawiny?! - zapytała Esma, cały czas krzątając się po kuchni.
- Nie tak dużo, nie tak mało... Weź pokrój i wsyp jakąś garść! - odpowiedziałam, także nie przerywając czynności, którą wykonywałam. Tak jak towarzyszka pocięłam żurawinę i sypnęłam trochę, najpewniej za dużo. Ostatecznie szybko włożyłyśmy wszystko do piekarnika i poczekałyśmy należne pół godziny, rozmawiając i sprzątając. Wyjęłyśmy tace z gotowym pasztetem, całkiem dobrze wyglądającym.
 "Żeby tylko się dopiekło..." - szepnęłam w duchu, stawiając blaszki ta przygotowany wcześniej talerz.
Uwaga... - krzyknęła pani Rose, powodując jak zwykle niezwykłą ciszę - Czas... Stop! Niech nikt nie dotyka już swoich dań! Proszę teraz o przyniesienie każdego talerza na stół degustacji.
Wszyscy ostrożnie unieśli swoje specjały i powoli podążyli do wskazanego przez kobietę stolika. szybko zrobiłyśmy to samo. Po ułożeniu wszystkiego na miejscu jury próbowało każdego przysmaku, oczywiście zachowując wszelkie formy ostrożności, żeby czasem się nie otruli. Kiedy pan Rose próbował naszego pasztetu wysłał tajemniczy uśmieszek, który w tym wypadku był dwuznaczny - albo schrzaniłyśmy, albo było całkiem całkiem. W końcu dyrektorka wyszła na środek...
- Niestety, mam dla was przykrą wiadomość - ogłoszenie wyników będzie miało miejsce dopiero za dwa dni! Proszę o umycie stanowisk, wsze dania zachowamy - najlepsze będziemy jeść podczas niezielnego śniadania.

Dostaje pisankę, co, Esmuś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)