środa, 26 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

- Jesteś całkiem pewny, że wiesz, gdzie idziemy, prawda? - marudziła mi już kolejny raz nad uchem Adeline, gdy ponownie nie byłem pewien, w którą stronę powinniśmy się udać. Było już ciemno, dookoła panował całkowity mrok, a ulica, którą szliśmy, była słabo oświetlona. Nie brakowało jednak ludzi, biegających po przemierzanej przez nas ścieżce. Choć kilka osób wpadając na nas, powiedziało coś w naszym kierunku, nie byliśmy pewni, co mówili - język był dla nas w stuprocentach niezrozumiały, a nie każdy rozumiał amerykańskich, czy tym bardziej rdzenny brytyjski. Równie dobrze, mogli nas przeprosić, jak i zwyzywać, tak jak zrobiła to Adeline podczas naszego pierwszego spotkania. Wspomnienie wywołało to na mojej twarzy uśmiech, zupełnie nie odgadniony przez wtuloną we mnie szatynkę. Lubiłem pamiętać o sytuacjach, które wydarzyły się, zanim wszystko skończyło się tak, jak się skończyło. Bardzo ceniłem w dodatku to, co obydwoje zrobiliśmy, by potoczyło się to w taki sposób - w końcu, gdybyśmy zachowali się inaczej, istnieje raczej nikłe prawdopodobieństwo, że trzymalibyśmy się w tym momencie jak papużki nierozłączki, a raczej jak zwykli znajomi, których do utrzymywania tejże relacji zmusza tylko i wyłącznie budynek, w którym mieszkaliśmy, jak i kilka innych miejsc, które chcąc nie chcąc ze sobą dzielimy. Swoją drogą, nie potrafiłem wyobrazić sobie sytuacji, w której to wszystko miałoby się skończyć.
- Na jakiej podstawie mam być pewien? - westchnąłem, zatrzymując się na chwilę, by nie tylko rozejrzeć się po okolicy, ale także spojrzeć w błyszczące oczy szatynki, oświetlane blaskiem świecącego na niebie księżyca. - Jesteśmy na drugim końcu świata, Adeline, do cholery - jęknąłem, by delikatnie potrzeć jej policzek, zaczerwieniony pod wpływem panującego mrozu. O ile dni były gorące, tak noce zdawały się nie do zniesienia, jednak tym razem z racji chłodu, który był wyjątkowo nieprzyjemny. Nie przewidywaliśmy jednak, że tak długo zajmie nam dojście do klubu, bowiem sądziliśmy, że będzie to kwestią kilkunastu minut wędrówki. Tymczasem, mijało już czterdzieści, a każde miejsce wydawało mi się dokładnym odwzorowaniem poprzedniego.
- Spokojnie - szepnęła uspokajająco, ledwo gdy tylko poczułem, jak poczucie frustracji rozpiera mnie od środka, co głównie spowodowane było tym, że nawet nie byłem pewien, jak wrócić do hotelu.
- Dobra, chodźmy, nie mamy całej nocy do stracenia - mruknąłem, by ruszyć w zupełnie inną uliczkę niż chciałem, co głównie spowodowane było tym, że czułem, iż mój wybór ponownie nie będzie trafny. Jedynym pocieszeniem było to, że mieliśmy siebie, jak i jakąkolwiek sumę pieniędzy, co załatwiłoby nam opcję przeżycia na kilka najbliższych dni. Nie było to jednak bardzo wzmacniające, bowiem wolałem zginąć w buszu miasta od razu, niż po kilku dniach niewątpliwej katorgi, choć wiedziałem, że taka opcja nie wchodziła w grę. Co nie zmieniało jednak faktu, że jak najszybciej chciałem ukrócić nasze męki, znajdując drogę do klubu, który tym razem był celem naszej wieczornej wyprawy.
~*~
Bez zawahania mogłem śmiało stwierdzić, że czułem się bardziej niejednolity, niż nawet mieszanina alkoholu różnego typu, który od dobrej godziny buzował w moich żyłach. Plątające się myśli, miliony mniej lub bardziej smacznych procentów, jak i to, co działo się później, spowodowało, że nie byłem pewien, naprawdę nie byłem pewien tego, co powinienem robić.
Widząc Adeline, zmierzającą w stronę łazienki, poczułem niepokój, jednak nie tyle spowodowany samą dziewczyną, a wzrokiem innym, utkwionym wprost na jej osobie. Nie mogłem znieść wzroku innych facetów, świdrujących wzrokiem jej sylwetkę - w końcu, szatynka jest moją ukochaną, moją, moją i jeszcze raz moją. Chole*a jasna, do tego momentu nie wiedziałem, że mogę być tak piekielnie zazdrosny, jak byłem w tamtym momencie. Do szału doprowadzał mnie fakt, że dziewczynie aprobata ze strony płci przeciwnej wcale nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie. Wyglądało na to, że chciała spowodować, abym przejmował się tylko nią, jak i tylko i wyłącznie tym, by odrzucać namolnych adoratorów. Zupełnie tak, jakbym tego nie robił. Nie potrafiłem się skupić na niczym innym, jak spoglądaniu za ciemnooką nawet wtedy, gdy oddalała się ode mnie na jeden krok, czy nawet dwa - na każdym kroku, dosłownie każdym, znajdował się ktoś, kogo niekoniecznie chciałem widzieć w jej towarzystwie. To wszystko, chęć posiadania Adeline na wyłączność, rosnące zmęczenie po podróży, jak i spora ilość alkoholu, spowodowało, że jak gdyby zgubiłem kontrolę nad samym sobą - tak, jakbym był kontrolował tylko i wyłącznie swoje myśli, nie wliczając w to jednak ani moich czynów, ani wypowiadanych słów. W pewnym momencie, stało się obojętne dla mnie to, czy obok mnie będzie siedziała natarczywa rudowłosa, czy też nie, która swoją drogą ni stąd, ni z owąd, dokleiła się do mnie, ledwo gdy tylko Adeline zniknęła z naszego pola widzenia. Kompletnie obojętny, z beznamiętnością przysłuchując się temu, jak kaleczy mój ojczysty język, próbowałem rozgryźć to, czym tak długo zajmuje się szatynka, zdecydowanie zbyt długo nie powracająca z toalety. Oczywiście, koniec końców nic jej się nie stało, jednak rosnąca zazdrość, jak i obawa przed utratą ukochanej, spowodowały, że postradałem dosłownie wszystkie zmysły. Podczas gdy rudowłosa uparcie traktowała mnie kolejną dawką słów, nawet nie zauważyłem tego, jak zdecydowanie zapędziła się, jakby nie zwracając uwagi na brak zainteresowania z mojej strony. W pewnym momencie, gdy delikatnie przechyliłem głowę w jej stronę, czego właściwie wcześniej nie robiłem, by podnieść się z zajmowanego przeze mnie miejsca, dziewczyna dosłownie przyssała się do moich ust, co zdecydowanie nie należało do najlepszych doznań w całym moim życiu. Pachniała dużą ilością alkoholu, głównie wódki, toną mocnych papierosów i miętową gumą, która w założeniu miała prawdopodobnie poprawić jakość jej oddechu. Wybitnie jej się to nie udało, bowiem nie dość, że na sam jej widok dostawałem odruchów wymiotnych, to w dodatku jej wargi tak diametralnie różniły się od tych, które całowałem na codzień. To wszystko nie trwało długo, bo mimo stanu otępienia, szybko ją od siebie odepchnąłem, co jak się okazało, zrobiłem mimo wszystko zdecydowanie za późno. Kątem oka widziałem szatynkę, moją szatynkę, moje, tylko i wyłącznie moje, najdroższe szczęście. Wyglądało na to, że była równie mocno zdziwiona, co i ja sam. Nie chcąc tracić czasu, wiedząc, że teraz wybitnie się on liczy, zerwałem się z miejsca, by całkowicie ignorując rudowłosą z metrowymi tipsami, podbiec niemalże do Adeline, cholernie źle czując się z tym, co właśnie miało miejsce.
Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby nie miała ochoty słuchać tego, co miałem jej do powiedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)