niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Katniss - pisanka czwarta

Pewnego dnia przechodziłam obok stadniny naszego sąsiada. Nagle ten wybiegł zza furtki i wykrzyczał:
- Bogu dzięki, że się w końcu zjawiłaś!
Po tych słowach powiedziałam do siebie w myślach:
„Spokojnie Katniss, to po prostu oszołom, nie ma się czego bać…”
- O co panu chodzi? – zapytałam.
- Barany mi uciekły, chyba nie domknąłem drzwiczek od zagrody. A ty na pewno pomożesz mi je złapać, prawda? – taką otrzymałam odpowiedź.
Nie wiedzieć czemu się zgodziłam! Kiedy już zdałam sobie sprawę, jak wielki błąd popełniłam. Rzuciłam panu szybkie „Będę za 15 minut!”, po czym rozżalona pobiegłam do Naomi. Ta powiedziała mi, że zaganianie owiec raczej nie powinno mi sprawiać problemu, bo w końcu jestem dość dobra w jeździe w stylu western, tylko musiałabym sobie wziąć konia do tego… Potem dodała, że mogę wykorzystać Wings. Poszłam do stajni. Ale los chciał mnie wkurzyć i postanowił, że klaczy tam nie będzie! Skierowałam swe kroki na padoki (Och, jak się pięknie zrymowało!), ale moją drogę zagrodził Haflinger… Kilka minut później doszłam do klaczki, niestety ja, Katniss (głuptak) nie wzięłam kantara! Więc wróciłam się do punktu wejścia ,a potem ten sam koń stanął mi na drodze. Posłałam mu moje spojrzenie „niezadowolenie”.
A ten zsunął się z drogi z fochem… Gdy udało mi się wyciągnąć Wings od innych koni i byłyśmy przy wyjściu, wdepnęłam w świeży koński placek! Wiedziałam, że to sprawka tego Haflingera! Spojrzałam na niego, a on mi posłał troll face-a...
Gdy przestaliśmy się na siebie gapić wyszłam w końcu z klaczą z padoku. Siodłanie poszło gładko… Gdy dojechałam do sąsiada zobaczyłam, że jego pies, kudłaty Border Collie zagonił wszystkie owce do zagrody. Wpadłam w taką złość, że wygarnęłam mu prosto w twarz co musiałam przejść żeby tu dojechać! Przerażony sąsiad wskazał palcem na stado hasających sobie baranków po jego ogrodzie (ba! Polu z trawą). Zaczerwieniłam się jak burak. Bez słowa wsiadłam na klacz i zapędzenie stada zajęło nam kilka chwil! Gdy odprowadziłam Wings na padok, za mną usłyszałam szybkie przepieranie kopytkami i zanim zdążyłam w ogóle się obrócić jeden z baranów wyrzucił mnie w powietrze i wylądowałam na biednej Naomi. Śmiałyśmy się z tego do rozpuku jelit! Po chwili się jednak uspokoiłyśmy, bo przyszedł sąsiad i powiedział mi, że gdy chciał „zapakować” baranki do ciężarówki żeby zawieść je na wystawę kolejny raz zwiały…
krzyknęłam:
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!
Po czym pobiegłam do pokoju z zatkanymi uszami udając, że nic nie słyszę… Niestety sumienie gryzło mnie tak, że poszłam do tego farmera od siedmiu boleści i on opowiedział mi wszystko co się stało…
Było to tak:
Gościu chciał wprowadzić swoich podopiecznych do ciężarówki, która miała zawieść zgraję na wystawę. Niestety… gdy jego baranki weszły zapomniał zamknąć drzwiczek i one powyskakiwały! Po wbiegały do ogrodzonego lasku tuż obok.
Gdy skończył opowiadać osiodłałam Wings, a potem jeszcze dodał, że w lesie panuje chmara lisów! To niestety mnie trochę zniechęciło, bo w młodości, gdy byłam na polach uprawnych u mnie na wsi to jeden taki mnie gonił i w ostatnim momencie ugryzł w nogę… (w ostatnim bo byłam już blisko taty). Mimo to wyruszyłam! Trochę przerażona, ale wyruszyłam. Przed owym miejscem się zatrzymałam i szepnęłam klaczce, że jakby co to uciekamy. Po chwili byliśmy w środku lasu. Galopem przemierzaliśmy nieznane nam tereny (co z tego, że byłam tu z końmi dużo razy)! Śmigałyśmy pomiędzy drzewami niczym sarna. Przeskakiwałyśmy leśne strumyczki, powalone pnie oraz śmieszne kamienie (oczywiście takie, żeby żadna z nas się nie skrzywdziła). Niedaleko nas zobaczyłam rudą kitę, która po chwilce zniknęła za drzewami! Nie wiedziałam co zrobić! Panikować czy może… PANIKOWAĆ?! Objechałyśmy tamto miejsce szerooookim łukiem. Tak! Znalazłam stado! Powiedziałam to do konia. Klaczka parsknęła, galopem zagoniłyśmy stado do właściciela! Mogłoby się wydawać, że to koniec mojej przygody. Niestety gdy farmer przeliczył zwierzaki okazało się, że brakuje jednej sztuki! Ja i Wings spojrzałyśmy na siebie zniechęcone, ale mus to mus! Gdy jej dosiadłam, klacz sama pogalopowała do lasu.
- Przecież to szukanie igły w stogu siana! - pomyślałam.
Klacz gwałtownie zahamowała. Próbowałam zobaczyć czego klaczka się wystraszyła, ale… Na próżno. Usłyszałam dyszenie, ale nie konia czy moje… zeszłam z konia i próbowałam pójść do źródła dyszenia z klaczą, ale ta stanęła okoniem. Więc przywiązałam ją do jednej z gałęzi drzewa, które stało obok niej. Doszłam do wielkiego konara, za którym było zwierzę wydające te dziwne odgłosy… Hop! I byłam tuż obok dyszącego stworzenia.
- AAAAAAAAA!!!!!!! LIIIISSSS!!!!!!- zawrzasnęłam.
- Cicho!- powiedziała Naomi.
- Nao?! Co ty tu robisz?!
- Ratuję liska…
- Ale on może mieć wściekliznę!
- „Ale” to ty jesteś przesądna… Odkąd jestem w tej stadninie znam tego słodziaka…
- Przecież…
- Wolisz tu gadać o mnie i lisie czy o tej jednej zaginionej owcy?!
- Co?! Skąd ty to…!!!!???
- Mam kontakty. Owca jest tam - po czym wskazała na pobliskie drzewo.
Popatrzyłam się jeszcze raz na moją BFF, po czym wsiadłam na klacz i zagoniłam ostatniego barana. Gdy dojechaliśmy do mężczyzny ten wepchał zwierzę do pojazdu. Gdy wsiadał do auta zaproponowałam, że mogłabym pojechać z nim bo w końcu nie chciałabym tam dojeżdżać konno, żeby znowu zaganiać niesforne stado… Farmer był tym pomysłem zachwycony! Gdy klacz znowu trafiła na padok wsiadłam do pojazdu i odjechałam razem z człowiekiem. Jego stado wygrało pierwsze miejsce! A gdy wróciliśmy, mężczyzna dał mi do ręki 5000, które dostał za wygraną (otrzymał też złoty puchar). Przed odejściem do domu powiedział mi, że to wynagrodzenie za trud jaki włożyłam w zagonienie baranków. Po tych słowach wszedł do mieszkania. Stałam tam, i stałam, a potem odeszłam w stronę pokoi.

Gratulacje, dostajesz jedną pisankę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)