niedziela, 16 kwietnia 2017

Od Lily - pisanka pierwsza



Moje oczy szybko przelatywały przez zagraconą tablicę informacyjną. Ulotki, nie-ulotki, zawody, informacje, zastępstwa i tak dalej. Jednak na pierwszy plan wysunęła się kartka z życzeniami wielkanocnymi i zachęceniem do szukania jajek. Szczerze mnie to zaintrygowało, bo nie wracałam do domu na święta. Nie tym razem. Niestety nie udało się dla mnie załatwić biletu na lot, więc byłam skazana na Wielkanoc w Akademii. Jednak jak się okazuje, nie byłam jedyna. A to w salonie, a to w stajni przechodziło całkiem sporo osób.

Tak więc bez dalszego czytania ogłoszenia, już siedziałam na panelach podłogowych i wiązałam swoje czarne trampki. Bądź co bądź, raczej nie będę dzisiaj jeździć... Chyba.

~*~

Nic, nic, nic i nic! Właśnie mijałam kolejne obiekty uczelni, a jajka się nadal nie pojawiają. Zrezygnowana tym faktem szybko zajęłam miejsce przed <Nie zdradzę :)> i zaczęłam nerwowo rwać źdźbła trawy. Po jakimś (dłuższym) czasie bezsensownego gapienia się w lazur nieba, w krzakach pod <E.e> ujrzałam coś kolorowego. Miało wzorki. I kształt jajka. Może to jednak nie będzie taki pechowy dzień? Uśmiech aż sam mi się cisnął na usta, lecz dopiero sprawdziłam czy nie ma nikogo poza mną w najbliższym otoczeniu i szybko uskoczyłam w stronę skarbu. Niby tak nie pozornie, ale jednak dobrze schowane. Skorupka wokół miała pęknięcie, jakby ktoś do niej coś chował. Ciekawość jak zwykle wzięła górę i zanim się zorientowałam, z środka pisanki wypadła mała karteczka. Z wiadomością informującą o konkursie kulinarnym. Powiedziałabym, że przy garach orłem to ja nie jestem. Tym bardziej, że moja ostatnia przygoda z kucharstwem zakończyła się ze spalonym czajnikiem. Jednał w mojej głowie zaświtała nowa myśl i niczym Secretariat poleciała do centrum działania. Może czas to zmienić?

W lepszym humorze schowałam jajko ponownie w krzakach dla reszty szukających i popędziłam do kuchni akademickiej. Ku mojemu szczęściu i miłemu zaskoczeniu nie było w niej żywej duszy, prócz czyjegoś psa. Pałaszujący karmę nawet nie zwracał uwagi na wszystko wokół niego. Liczyła się tylko miska i jedzenie w niej.

Wzrokiem omiotłam kuchnię w poszukiwaniu książki kucharskiej na tyle prostej, bym mogła cokolwiek zrozumieć. Owszem, na parapecie stał zbiór kucharskich mądrości w dinozaury, kwiatki i inne bzdety, ale niestety nie zawierał żadnych przepisów na Wielkanoc, a tym bardziej dla przysmaków dla rumaków. Jednak pod krzesłem w rogu kuchni leżała jeszcze jedna księga. ,,Gotowanie dla opornych - przepisy na święta i inne szczególne okazje". Okryta szarym płaszczem kurzu, zapomniana, nagle szybko znalazła się na kuchennym blacie i wertowana strona po stronie. Nie rozumiałam do końca jak można porzucić tak bezcenne informacje. A tym bardziej, jak pacnęłam się w czoło z zamiarem przefarbowania się na blond z powodu pominięciu kwestii telefonu i przepisami płynącymi wprost z internetu. Niestety, ten także mnie zawiódł - prócz ciastek z przykładowych ziarn, jabłek i marchewek, nie było niczego.

No cóż, do sklepu trzeba wybrać się i tak, lecz i tu nie było najprościej. Tłum ludzi spieszących na święta do rodziny, lub do sklepów po ostatnie sprawunki, skutecznie blokowali wszelkie drogi do hipermarketów. Sfrustrowana stukałam nerwowo o kierownicę czyjegoś (jak zwykle) samochodu. Już łatwiej byłoby wziąć konia, rower... Albo już z buta... Moja złość rosła z sekundy na sekundę, wciskając się w każdą, choćby najmniejszą komórkę mojego ciała. Ostatecznie włączyłam kierunkowskaz i zjechałam na pobocze, zabierając wszystko co potrzebne z pojazdu. Zadowolona ze swojej decyzji, ignorowałam każda parę oczu posyłającą w moją stronę kpiące, bądź zaskoczone spojrzenie. Ciemna dróżka wijąca się w lesie nie cieszyła się zbytnią popularnością. Chodziły nią zaledwie dwie rodziny składające się z samca, samicy i dwóch młodych. Szybko mijałam kolejne drzewa kierując się ku najbliższemu monopolowemu, jak nie kiosku. Myślałam, że za chwilę mnie szlak jasny trafi, gdy ujrzałam jak kierowcy szybko mkną jeszcze nie tak dawno zakorkowaną drogę. Czułam na sobie to zwycięskie z nutą kpiny spojrzenie ukradkiem, bądź nie, posyłane w moją zrozpaczoną stronę. Już nie mogłam dalej znieść myśli, że takie przygody mnie muszą spotykać nawet w Wielkanoc. O Chrystusie! Błagam, skoro Ty zmartwychwstałeś, to mi też jakoś pomóż.

Chyba podziałało, bo nagle widok znajomego samochodu.

— Lilian, na litość Boską! Ciebie naprawdę coś jajknęło w tę Wielkanoc...

— Naomi, z nieba mi spadłaś! Błagam, podwieziesz mnie do sklepu?

— A co zrobiłaś z samochodem Noah'a?

— Zostawiłam... Na poboczu... Jak wrócimy, to mogę się do niego przesiąść...

— Jesteś niemożliwa — przy akompaniamencie słodkiego śmiechu poklepała skórzane siedzenie obok siebie. Szybko odgarniając kaskady włosów z oczu zagryzłam nerwowo wargę i zajęłam miejsce.

~*~

Siedząc na jasnym blacie, miętoliłam delikatny papier od mąki i przeglądałam wybrany przepis. Mazurek z kremem czekoladowym i migdałami nie wydawał mi się zbyt trudnym wyzwaniem, tym bardziej, że mało czasu mi pozostało do wystawienia potraw. Cień nadziei schował się gdzieś z tyłu, i życzył, bym tym razem nie spaliła kuchni.

Odmierzanie odpowiednich porcji mąki, masła i cukru pudru, stało się kolejną przeszkodą. Stara waga zapewne nie sprawowała się najlepiej w tej roli. Dodawając 4 kilo, trudno było cokolwiek osiągnąć. Po wsypaniu proszku słodkiego i tego... pszennego, musiałam pociachać masło. Zimne masło. W kurczaki święcone, czy te schody kucharskie mogą dalej rosnąć? Omijając fakt, że zamiast śliskiej kostki, nóż ugodził moje biedne palce. Masło szybko się pokryło szkarłatem. Do miski wystarczyło dodać już tylko jedno jajko i szczyptę soli. Ale kto powiedział, że jajko musi być obrane ze skorupki i nie być ugotowane? Mazurek będzie cud-miód, nie ma co. Nie zdziwiło mnie też, że jurorzy posyłali mi pytające spojrzenie, gdy zobaczyli lekko czerwony spód ciasta z małymi fragmentami kruchej skorupki.

Przy kremie czekoladowym także nie było łatwo. Dwie godziny czekałam, aż Królowa Słodyczy będzie łaskaw roztopić się w kąpieli wodnej. Niestety, później doczytałam także, że miska z czekoladą nie może dotykać dna garnka ze wrzątkiem.

~*~

Drżącymi rękoma postawiłam blaszaną tackę na stole w sali od wykładów i zajęłam miejsce obok Naomi. Znajdowały się na niej talerz z mazurkiem, i parę końskich ciasteczek. Na cieście zamiast pięknych kwiatków z migdałów, a mój artystyczny nieład. Miętoliłam jasną bluzkę gdy widziałam jak pani Rose ostrożnie bierze i z nieufnością do jedzenia kawałek ciasta do ust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)