Czesząc splątaną grzywę Ametysta, którego imię pasowało do jego niebywale intrygującego wyglądu, zastanawiałem się nad wieloma rzeczami, choć jeszcze chwilę wcześniej nie wiedziałem, że skłonny będę zaprzątać nimi swoją głowę. Jak każdy człowiek, miewałem chwilę zwątpienia, w których nie dość, że porzucałem jakikolwiek optymizm na rzecz pesymizmu, to czułem się zupełnie tak, jak gdyby jutro miało wcale nie nadejść.
Uczucie niepewności jest, było i będzie okropne... Jak mogę planować przyszłość, skoro nie mogę być pewnym, że ona w ogóle nadejdzie? Z drugiej strony, tracąc czas na zastanawianie się nad tym, czy warto planować najbliższe dni, traciłem również czas na to, aby ten zagospodarowany czas przeobrazić w coś, co przydałoby się jutro, za tydzień, miesiąc, może dwa, a nawet i rok.
Jednakże, cieszenie się aktualną chwilą także miało swoje plusy. Spontanicznie decyzje, brak martwienia się o to, co przyniesie jutro... Wydawało mi się do tej pory, że to jest właśnie to, do czego idealnie się nadaję. Podejmowanie niekoniecznie dojrzałych wyzwań, czując, że taka okazja może się drugi raz nie powtórzyć, albo zaprzestanie myślenia nad tym, jak będzie wyglądała moja przyszłość. W pewnym sensie było mi to obojętne, bo wiedziałem, że zjawisko przemijania nie szczędzi nikogo. Śmierć nie pyta się o to, czy zakupiłeś w swoim życiu drogie przedmioty, czy założyłeś swoją rodzinę, ustatkowałeś się, ani czy spełniłeś swoje marzenia. Nadchodziła w najmniej oczekiwanych momentach, kiedy to dobitnie okazywało się, że to, co zdobędzie się za życia, nie będzie miało właściwie żadnej wartości, gdy zabraknie mnie tu, na tym szarym, tak bardzo znienawidzonym przeze mnie świecie.
Czy miało to oznaczać jednak, że całkowicie zastrzegę się planowania? Rzucę marzenia w kąt, dbając tylko i wyłącznie o to, czy mam dach nad głową i coś ciepłego do jedzenia?
Obie możliwości wydawały mi się... Wydawały mi się nie dokończone, jak gdyby ich twórca zapomniał o dodaniu czegoś, czego tak bardzo mi brakowało. I tak tkwiłem zawieszony w czasoprzestrzeni, miotając się nad milionem możliwości. Jedyne wyjście, jakie mi pozostawało, to znalezienie własnej opcji, którą chodziłbym ja, sam jeden, albo podporządkowanie się regułom, którym w rzeczywistości nie byłem wierny.
W tym momencie, oznaczało to stanie u boku haflingera, który to przeżuwając ostatnie garście popołudniowego posiłku, raz po raz strzygł uszami, za każdym razem, gdy usłyszał z korytarzu dźwięk, który wybitnie go interesował. Działało na mnie to uspokajająco, wydawało mi się, że jest to tym, co na ten moment idealnie wpasowuje się w moje gusta. Zapach siana, które drażniło moje nozdrza, jak i owies, który przez omyłkę wpadł do głębi mojego buta. Ciepły oddech Ametysta na mej otwartej dłoni, którą głaskałem jego szyję, działał na mnie jak narkotyk, którego zażywać pragnąłem o każdej porze dnia i nocy, niezależnie od tego, gdzie bym się znajdował. Najwidoczniej kuc dostrzegł moje dobre zamiary i spokojne samopoczucie, bo rozluźnił się, prychając przeciągle. Przymykając powieki, zupełnie tak, jakby szykował się do snu, oparł ciężar na jednej ze swych tylnich nóg, drugą pozostawiając bezwładną, jedynie opartą o ściółkę. Najchętniej stałbym tam z wałachem i wieczność, gdy nagle uświadomiłem sobie, po co znalazłem się w jego lokum. Dobitnie przypomniał mi o tym zad konia, który przypominał istne pobojowisko łajna wymieszanego ze słomą, jak i brzuchy, który niewyczyszczony po treningu oblepiony był wyschniętym błotem i drobnymi kamyczkami. Tak też, nie pozostało mi nic innego, jak cierpliwie wrócić się do siodlarni, gdzie przez omyłkę pozostawiłem zarówno uwiąz, jak i wszelkie szczotki.
- Uważaj jak łazisz, idioto - te słowa wybiły mnie z transu, jak i to, kiedy doszedłem do wniosku, że wypowiedziała je osoba, z którą właśnie się zderzyłem. Jej głos przesiąknięty był zbyt wysokim mniemaniem o sobie, jak i tym, że była wyraźnie niezadowolona z faktu, że przerwałem jej wędrówkę do miejsca, które chwilowo było dla mnie nieznane. Wychodziła z boksu Lemon, co stwierdziłem zaraz po tym, jak połączyłem jej widok z występem na wystawie, podczas której klacz pruła na tyle usilnie do przodu, że jej wystrzelenie galopem było tylko i wyłącznie kwestią czasu. W porę jednak otrząsnąłem się, czując, jak złość we mnie wprost gotuje się, zupełnie tak, jak zupa w okolicznych domostwach.
- Księżniczka nie wie co to kultura, hę? - warknąłem i, korzystając ze swojej wyższości pod względem wzrostu, spojrzałem na nią z góry, na co jak śmiałem przysiądz, lekko, ale niezauważalnie wręcz wzdrygnęła się, co z początku także i mnie umknęło. - Ciesz się, że wpadłaś na mnie, a nie na innego "idiotę", który już niekoniecznie miło zareagowałby na takie określenie. - uśmiechnąwszy się, wyminąłem ją prędko, zmierzając do celu swej wyprawy, co tak skutecznie przerwała mi czekoladowłosa. Jak się okazało, również zmierzała do siodlarni. Chyba zacznę wierzyć w ironię losu.
Chcąc zarówno ułatwić życie jej, jak i samemu sobie, szybko zabrałem to, po co tam przyszedłem, nie wadząc po drodze nikomu. Od kiedy w stajni zrobione zostały czystki, a większość koni wyjechała z Akademii, robiąc tym samym miejsce nowym wierzchowcom, siodlarnia stała się bardziej przejrzysta, a odszukanie potrzebnego osprzętu nie zajmowało tyle czasu, co wcześniej. Było to ogromne ułatwienie, zważywszy na to, ile wcześniej stajnia mieściła koni.
- Drugi rząd na lewo - mruknąłem jeszcze, zanim zdążyłem przekroczyć próg pomieszczenia, widząc, jak dziewczyna za pewne szuka miejsca, w którym pozostawione były rzeczy Lemon. Choć wyprowadziła mnie nieco z równowagi, wciąż miałem jakąkolwiek, choć niknącą, chęć pomocy innym. Nie czekając już jednak na to, czy cokolwiek jeszcze powie w moim kierunku, powróciłem do Ametysta, który wciąż spokojnie przysypiał, jedynie energicznie machając ogonem w celu odgonienia much.
Na całe szczęście, moje zdenerwowanie idealnie można byłoby przełożyć na dokładne wyszczotkowanie haflingera. Rzeczywiście, po kilku mocniejszych pociągnięciach, które wykonałem zgrzebłem, zaczynałem widzieć jego jasną, typową dla większości jego rasy maść, której sierść była niebywale miękka w dotyku. Doprowadzając do ładu cały jego grzbiet, wreszcie opuściłem jego boks, na pożegnanie klepiąc go po masywnej łopatce. Jakby wiedząc, że w odmencie spodni chowam kilkanaście smaczków, ożywił się, chodząc za mną aż do wyjścia z jego lokum. Śmiejąc się krótko, kucnąłem nad sporo niższym ode mnie zwierzęciem, częstując je końskim przysmakiem. Żując ciastko przez dobre kilkanaście sekund, odprowadzał mnie wzrokiem do samego momentu, w którym zniknąłem z jego pola widzenia. Chociaż w zamierzeniu chciałem pokierować się do akademika, to ostatecznie zatrzymałem się przy boksie obok Ametysta, w którym stała przyciągająca wzrok Lemon. Ją także poczęstowałem smakołykiem, nie zważając na to, że dziewczyna wciąż może być przy jej boku.
Adeline?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)