poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Od Oriane- pisanka pierwsza

Niech to! Właśnie miałam zabierać się do pieczenia mazurka różanego, a tu nagle... nie ma! Nie ma jajek! A potrzebowałam jednego, powtarzam JEDNEGO jaja! Rzuciłam nieco poirytowana moim fartuszkiem, co ja mam teraz zrobić? Nikt mnie przecież nie podwiezie do sklepu po jedno jajko... Miałam nawet konfiturę z róży i bezy, ale jajka- nie.
Zaraz... czy to nie Pani Elizabeth? Idzie do samochodu... może podwiezie mnie do sklepu? Wybiegłam jak poparzona z budynku podbiegając do niej.
-Oriane? Co się stało?- Zapytała zaskoczona moim zachowaniem.
- Jedzie Pani może do sklepu?- Wydyszałam ciężko spoglądając na nią.
- Tak. A chcesz się zabrać ze mną?- Uśmiechnęła się serdecznie, na co ja zareagowałam odwzajemnieniem tego gestu. Po chwili wsiadłam z instruktorką do samochodu i wyjechałyśmy po za tereny Akademii, kiedy nareszcie byłyśmy w sklepie od razu pobiegłam do lodówki... wieeelkiej lodówki! Wzięłam jaja i wrzuciłam je do kosza pani Elizabeth... ech.. a potem... chodzenie po sklepie zupełnie bez celu, od tak, żeby sobie tylko pochodzić.
Nie spodziewałam się, że Pani Rose jest typem kobiety szukającej przecen na jedzenie. Czy tylko ja tego nie zrozumiem? Rozejrzałam się za czymś co mogłoby mi się przydać... w tym supermarkecie było chyba wszystko... nawet jakieś opony. Czemu to w ogóle sprzedaje się w takich miejscach? Może kupię coś dla konika? I może coś zrobię? Hm... Chwyciłam za telefon, oczywiście latając po sklepie i szukając zasięgu, myślałam nawet czy by się nie wspiąć na jakąś półkę, ale jednak! Jest zasięg. Sprawdziłam przepis... brakowało mi marchewki i jabłka, bo ostatnio Silence wszystko zjadła, poszłam na dział z warzywami i owocami, wzięłam jedną marchewkę i jedno jabłko. Teraz poszukać Pani Elizabeth... bez niej nie wydostanę się z tego supermarketu bo ona jedyna ma samochód... I oto ona! Przeszła mi właśnie na horyzoncie! Czym prędzej podbiegłam do niej i wręczyłam jej worek z marchewką i jabłkiem w środku.
- Hm... coś dla Silver, ta?- Zaśmiała się.
- Jej też się należy coś od życia.- Uśmiechnęłam się lekko idąc wraz z nią do kasy. Spojrzałam w kierunku dziwnie patrzących się na mnie starszych pań w beretach, które szeptały coś pod nosem wbijając we mnie swój karcący wzrok i odmawiając różaniec. Ta... jak ktoś ubiera się na czarno to już od razu jest satanistą. Nie lubię takiego szablonowego myślenia... wreszcie wydostałam się z tego sklepu. Pomogłam instruktorce nieść zakupy, włożyłam je do bagażnika, a potem wsiadłam do środka samochodu, zapinając pasy. Bezpieczeństwo przede wszystkim! Wreszcie ruszyłyśmy po drodze rozmawiając oczywiście o jeździectwie i innych takich. Dotarłyśmy do Akademii w dość krótkim czasie, pomogłam zanieść siatki kobiecie i je rozpakować... swoje produkty ułożyłam na wcześniej już do tego przygotowanym blacie. Zawiązałam ciasno włosy w kucyk i umyłam łapki, na początek chciałam się zająć mazurkiem, ciasteczka dla koni są łatwiejsze do zrobienia. Wysypałam mąkę na stolnicę i wymieszałam ją z cukrem pudrem, cukrem waniliowym i dodałam masło, siekając je aż było drobne, następnie wbiłam jedno jajo i zaczęłam zagniatać. Pojawił się następny problem... ciasto zaczęło się lekko lepić, więc musiałam wstawić je do lodówki. Po dłuższej chwili je wyciągnęłam i zaczęłam wałkować co jakiś czas posypując niewielką ilością mąki. Kiedy wreszcie uformowałam wybrany przeze mnie kształt, nakłułam ciasto widelcem i wstawiłam do nagrzanego do 200°C piekarnika. Po jakiś 20 minutach, kiedy ciasto się zarumieniło, wyciągnęłam je i zostawiłam do ostygnięcia, w tym czasie postanowiłam poczytać sobie książkę o tytule ,,Heartland". Po jakiejś godzinie kiedy miałam pewność, że ciasto już ostygło, wzięłam konfiturę z róży, otworzyłam słoik i rozsmarowałam ją grubo na cieście, motem posypałam migdałami i na brzegach ułożyłam bezy. Ciasto gotowe! Zadowolona z siebie zabrałam się teraz za ciastka dla konia. Skoczyłam szybciutko do stajni po szklankę otrębów i zaraz znów znalazłam się w kuchni. Nastawiłam piekarnik na 200°C, na tartce starłam pół szklanki jabłka i pół marchewki. Dodałam jedną czwartą szklankę wody, jedną mąki i otrębów. Potem w misce wylądowała jedna druga łyżeczki soli trzy cukru i dwie oleju. Na koniec dodałam starte jabłko i marchewkę, delikatnie wymieszałam, dosypałam mąki by nie było za rzadkie, a potem zaczęłam formować ciastka 2x2 cm, rozłożyłam je na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, wstawiłam ją do piekarnika i czekałam aż ciastka staną się lekko brązowe i twarde. Pachniały naprawdę cudnie! Po ostygnięciu zaniosłam je Silence, która na widok smakołyków lekko zaczęła klapać wargami.
- Cześć mała.- Wyszeptałam jej do ucha lekko ją głaszcząc.- Przyniosłam Ci małe co nie co.- Wyciągnęłam rękę z jednym ciastkiem, które od razu wylądowało w jej pysku, chrupiąc przy tym. Czując delikatne dotknięcie chrapami na swoim ramieniu podałam jej następne, widać smakowały jej, jeżeli będę mieć czas upiekę takich więcej. Klacz trąciła mnie jeszcze raz nosem, ja wyciągnęłam ręce na boki informując że nic w nich nie mam
- Nie mam już nic.- Zaśmiałam się. Dzisiejszy dzień minął mi dość szybko, chociaż miałam wrażenie, że wieczorny trening ciągnie się godzinami... kto wie...może będzie więcej jakiś ciekawych zajęć do wykonania?

Dostajesz jedną pisankę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)