czwartek, 27 kwietnia 2017

Od Charlotte C.D Shawna

Normalnym było dla mnie wstawanie o 4:30, tylko po to, by wyszykować się przed śniadaniem, które miało być o 5:00. Za oknem widziałam bezchmurne niebo, ale słońce nie pojawiło się jeszcze na horyzoncie. Nie zwracałam uwagi na psa, który zresztą i tak, póki co spał na legowisku. Po cichu weszłam do łazienki, by wymyć swoją twarz, nałożyć na nią krem i wymyć zęby. Następnie rozczesałam swoje włosy i zrobiłam szybki makijaż, który powinien przetrwać przebieżkę po śniadaniu. Do pokoju weszłam tylko po dres i buty. Po ubraniu się zeszłam na dół, by przygotować sobie na szybko owsiankę na wodzie z bananem i orzechami włoskimi. Zjadłam to na spokojnie i połknęłam tabletkę z witaminą B12. Po śniadaniu należało pomyć po sobie. Dziwne było to, że właściwie byłam dzisiaj sama. Niby miał mi ktoś towarzyszyć, może to jakiś pracownik?
Wyszłam z akademika i udałam się w stronę stajni z końmi stajennymi. I moje przeczucie okazało się właściwe. Czekał tam na mnie pan James Rose.
- Jaka punktualna z ciebie dziewczyna – powiedział i oddarzył mnie uśmiechem – I o dziwo dobrze się ubrałaś do stajni.
- Dziękuję bardzo – odparłam i odwzajemniłam uśmiech.
- Choć za mną, to przedstawię ci konie.
Weszliśmy do stajni, w której unosił się zapach obornika. Na szczęście nie do mnie będzie należeć zadanie wywożenia go. Ja mam dzisiaj tylko nakarmić konie.
- Przynieś z paszarni paszę Premium w zielonym opakowaniu, pięć paczek.
Wpadłam na genialny pomysł i wzięłam czystą taczkę. Przecież nie będę latać pięć razy, tylko te paczki wrzucę na taczkę i przyjadę z nimi. Dojechałam taczką pod paszarnie i znalazłam poszukiwane jedzenia dla koni. Zapakowałam tyle, ile powinnam na taczkę i powoli wróciłam. Nie widziałam jeszcze ani jednego konia, a właściwie chyba tylko dlatego zgodziłam się to zrobić.
- W stajni jest obecnie dwadzieścia jeden koni. Zaraz po kolej opowiem ci o nich – zaczął instruktor. – Właściwie dobrze, że wzięłaś ze sobą taczkę. Przesypiemy tu pasze i pojedziemy z nią, po kolei rozdając jedzenie.
I tak zrobiliśmy. Zeszło to bardzo szybko, a ja w razie czego, wiedziałam już, gdzie szukać imion koni oraz innych podstawowych informacji o nich. Następnie dałam każdemu koniowi siano, wytrzepałam taczkę i wróciłam z nią na jej miejsce.
- Pamiętasz już, jak karmić? – zapytał instruktor.
- Tak – powiedziałam.
- To teraz przegonimy konie na padok. Jest już otwarty, więc konie trafią tam bez problemu. Pójdę tam, a ty otwórz boksy tylko klaczom i wałachom – powiedział.
Poszedł do wejścia na padok i upewnił się, że konie nie mają jak uciec.
- Otwieraj! – zawołał.
Patrząc na tabliczki, wiedziałam, które boksy otworzyć. I tak zrobiłam. Ostatecznie w stajni zostało osiem koni. Pan Rose zamknął pierwszy padok i poszedł do drugiego.
- Puszczaj ogiery! – zawołał.
Wypuściłam resztę koni i wyszłam przed stajnię. W moją stronę szedł już instruktor.
- Wszystko gra? – zapytałam.
- Tak, nie pomyliłaś żadnego konia.
Uśmiechnęłam się, czując gdzieś w głębi siebie dumę i jednocześnie ulgę.
- To do 6:50. Ubierz się odpowiednio – powiedział.
- Do zobaczenia proszę pana – powiedziałam i skierowałam się w stronę lasu.
Wiedziałam już, dokąd mniej więcej muszę dobiec, by było pięć kilometrów wraz z powrotem. Ruszyłam więc tą ścieżką. Taki bieg był dla mnie świetną rozgrzewką, a nie zajmował mi bardzo dużo czasu. Było jeszcze dosyć chłodno, więc bieg był przyjemny. Nie lubię, gdy słońce nawala z całej siły w twarz albo plecy.. Zawsze potem wyglądam jak burak.
Gdy wróciłam do pokoju, pies już wstał i domagał się jedzenia. Wrzuciłam mu pół jego dziennej porcji i poszłam do łazienki przebrać się i zobaczyć, czy makijaż wygląda tak, jak powinien. Zeszłam na dół napić się wody. Wzięłam nowe buty do jazdy konnej. Mam nadzieję, że dobrze je dobrałam i nie obetrą mnie. Wzięłam smycz, by szybko wyprowadzić psa. Wyszłam z nim, by szybko załatwił się, nie chciałam, by załatwił się w pokoju.
Wróciłam do stajni. Miałam jeszcze dużo czasu, więc patrzyłam na konie biegające po pastwisku.
- O, jesteś już – powiedział pan Rose.
Kiwnęłam głową.
- Zaraz pokażę ci cztery konie i powiesz mi, na którym chcesz mieć dzisiejszą lekcję – powiedział i wziął w rękę jakiś sznurek z karabińczykiem oraz kantar (o dziwo wiedziałam, co to). Dowiedziałam się, że to uwiąz.
Zawołał konie i pokazał na cztery z nich. Był to Ferro, Curly, Ametyst oraz Sifil. Uznałam, że najlepszy będzie ten największy, bo bałam się, że tym niższy zrobię krzywdę. Wskazałam na Sifila. Pan Rose zabrał go z pastwiska i przywiązał w stajni. Pokazał mi, gdzie są szczotki i jak czyścić konia. Potem wspólnymi siłami osiodłaliśmy go.
- Dzisiaj zobaczymy na lonży, jak sobie radzisz. Nie bój się tylko – powiedział, gdy wchodziłam z koniem w ręce na hale.
Wsiadłam i wykonywałam różne ćwiczenia.. Ten sport jednak prosty nie jest. Bardzo szybko miałam dosyć, zwłaszcza anglezowania w kłusie. A ponoć uprawiającym sporty jest prościej..
Po lekcji i rozsiodłaniu konia pan Rose pokazał mi, jak używać myjki. Potem koń został do wyschnięcia w boksie i kończył siano, które zostało mu z rana. Nalałam mu wody, którą ochoczo wypił. W międzyczasie nauczył mnie zaplatać ogon na trzy sposoby oraz koreczki w grzywie. A tej ten koń miał bardzo dużo.
- Teraz weź uwiąz i wyprowadź go ze stajni.
Założyłam mu kantar (oczywiście nie obyło się bez komplikacji) i zapięłam kantar. Prowadziłam konia po lewej stronie i szłam w stronę padoku. Pan Rose otworzył mi go. Weszłam na niego, obróciłam konia wraz z jego poleceniem pyskiem go zamkniętego wyjścia i odpięłam mu kantar.
- Było dobrze – powiedział instruktor.
Uśmiechnęłam się.
- Dziękuje – powiedziałam.
- Przyjdź dzisiaj jeszcze wieczorem nakarmić konie – powiedział.
Kiwnęłam głową i rozeszliśmy się w swoje strony.
Wróciłam do pokoju i pierwsze co, to zdjęłam ubrania i wrzuciłam je na krótkie pranie do pralki. Potem zmyłam makijaż i wzięłam szybki prysznic. Następnie pomalowałam się znowu i ubrałam w czarną bluzkę oraz krótkie spodenki. Użyłam również swoich ulubionych perfum. Zeszłam na dół, by zjeść drugie śniadanie i wróciłam do psa. Diko już czekał na swój długi spacer oraz szybki trening. Wzięłam smycz oraz frisbee i zeszłam z psem na dół. Puściłam go, by chwilę zapoznał się z okolicą. I tak wiedziałam, że nie zrobi nic głupiego. Moją uwagę przykuł jednak chłopak i biegnący za nim punkt. Wskazałam na niego palcem i krzyknęłam:
- Uważaj!
Chłopak jednak został powalony przez psa, który biegł do mojego. Diko stał jak wryty. Nieznajomy pies jednak został odciągnięty od mojego.
- Ja... ja bardzo przepraszam za zamieszanie, mój pies jest bardzo kłopotliwy – wyjąkał chłopak i przypiął psa.
- Jestem Shawn, a ty chyba dopiero co dołączyłaś do akademii? Nie widziałem cię tu wcześniej...
Przypięłam również swojego psa.
- Przyjechałam tu wczoraj wieczorem. Jestem Charlotta – uśmiechnęłam się do chłopaka. – Nie przejmuj się tym wyskokiem twojego psa. Zdarza się – powiedziałam i sięgnęłam po frisbee leżące na ziemi.
Chłopak wydawał się trochę zakłopotany tą sytuacją.
- Przejdziemy się może? – zaproponowałam, by rozluźnić trochę sytuację.
- Jasne – odparł.
- To prowadź.
Szliśmy w stronę lasu. Nie znałam tej drogi, więc obserwowałam to, gdzie mnie prowadzi. Ze względu na to, że nie lubię mieć smyczy w ręce, przypięłam ją do paska u spodni. Mój pies i tak nie pociągnie, więc chciałam sobie zapewnić wygodę. Wyciągnęłam ręce ku górze i przeciągnęłam się, uwielbiałam chodzić po lesie, więc dlaczegoż by nie skorzystać.
- Jeździłaś kiedyś konno? – zapytał się mnie.
- Właściwie, to od dzisiaj mogę powiedzieć, że tak – odpowiedziałam.
Spojrzałam na niego, a on na mnie.
- Pierwszy raz w siodle? – zapytał.
Kiwnęłam głową.
- Spadłaś? – zapytał.
- Nie, ale mam już na dzisiaj dosyć – powiedziałam.
Chłopak spojrzał przed siebie i zamyślił się. Nie chciałam mu przeszkadzać. Głupio by mi było, w końcu nie powinnam się narzucać, ani nic, a jednak „zmusiłam” go to pójścia ze mną. Mój mózg postanowił jednak zadać pytanie.
- O czym myślisz?
W tym momencie prawdopodobnie zabiłabym się za to. Zazwyczaj przemyślam takie rzeczy, a tu nie wiadomo skąd.
- Hm? – burknął, ewidentnie wyrwany z myśli.
- Ah, nic. Piękna okolica – szybko spróbowałam zmienić temat.
Uśmiechnęłam się lekko sztucznie. Był to jednak bardzo wyćwiczony sposób, więc nie sposób rozróżnić go od prawdziwego bez znajomości mojej osoby. Spojrzałam na psa, który odwzajemnił moje spojrzenie. Coś nie szła nam ta rozmowa i coraz bardziej czułam to, że chłopak jest tu na siłę. Westchnęłam cicho. Nagle uszy mojego psa postawiły się na baczność, a przed nami zza zakrętu pojawiły się konie wraz z jeźdźcami. Stępowały spokojnie. Chciałabym kiedyś tak pojechać. Jest to jednak dla mnie daleka przyszłość, skoro godziny na koniu nie umiem wytrzymać.
- Shawn, ile mniej więcej koni jest tutaj? – zapytałam.
Nie widziałam części z nich, gdy je karmiłam. To pewnie konie prywatne. Trzeba być szczęściarzem, by mieć własnego wierzchowca.

(Shawn? Miłego czytanka)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)