niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Mało powiedziane, że byłem zły. Ja byłem wprost wku*wiony, co nie zdarzało mi się zbyt często, zwłaszcza z takich powodów. Tym razem, nie potrafiłem odpuścić, doskonale zdając sobie sprawę, jak to wszystko mogłoby się potoczyć, gdyby Adeline była na mieście beze mnie. Skoro uniósł na nią rękę przy mnie, wiedząc, że nie ujdzie mu to na sucho, za pewne nie miałby skrupułów wtedy, gdy szatynka byłaby sama. Co w takiej sytuacji? Zamiast w pokoju obok, odwiedzałbym ją w szpitalu? Nie chciałem myśleć, co by było gdyby, bo napędzało to tylko moją rosnącą frustrację. Zwyczajnie bolało mnie to, że dziewczyna, moja dziewczyna, nie powiedziała mi o tak ważnej sprawie, podczas gdy ja odnosiłem wrażenie, że wszystko między nami jest w porządku, a nasz związek nie przechodzi pierwszego kryzysu. Martwiłem się o Adeline, tak cholernie bałem się o moje jedyne szczęście, że nie mogłem wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby nikt jej nie pomógł. Owszem, o ile nie wątpiłem w to, że dziewczyna poradzi sobie z samoobroną, tak byłem stuprocentowo pewny tego, że przy rosłym mężczyźnie nie dałaby sobie rady, zważywszy dodatkowo na sms-y, których treści wciąż nie znałem.
Odnosiłem wrażenie, że potrzebuję czasu. Chwili odpoczynku, ukojenia nerwów, zaprzestania myślenia o tym, co było, a co mogło być. Szłoby mi to nawet dobrze, gdyby nie to, że dookoła panowały nie sprzyjające do tego warunki. Najpierw, gdy byłem przesłuchiwany na komisariacie, gdzie znów dokładnie musiałem opisać to, co tam się wydarzyło, a następnie w Akademii, gdzie udałem się do pielęgniarki, by pomogła opatrzyć mi te rany, z którymi sobie nie poradziłem. Kobieta nie była zadowolona, że przychodzę do niej tak późno - z łuku brwiowego wciąż jednak ciekła mi krew, a sama rana, jak to uznała pielęgniarka, ewidentnie nadawała się do zszycia. Z racji jednak, że nie uśmiechały mi się kolejne odwiedziny szpitalu, zwłaszcza samotne, niska blondynka zlitowała się nade mną, próbując własnoręcznie pozszywać rozszarpany łuk. Bolało jak chole*a, zwłaszcza, gdy poczułem na skroni wodę utlenioną, jednak siedziałem cierpliwie, będąc mimo wszystko wdzięczny kobiecie, że poświęciła swój czas na spanie, użerając się z pacjentem, który w stuprocentach nie należał do tych najłatwiejszych. W końcu, po dużo krótszym czasie od tego, który spędziłbym w szpitalu, udało mi się wyjść z gabinetu, uprzednio życząc pielęgniarce spokojnej nocy.
Przechodząc obok pokoju Adeline, w drodze do tego w którym mieszkałem ja sam, poczułem lekkie dreszcze i nieodpartą chęć zapukania do drzwi, nie zważając na to, że chwilowo mieliśmy ze sobą nie po drodze. Brakowało mi szatynki, brązu jej roześmianych oczu, uroczych dołeczków w jej policzkach, pojawiających się tam za każdym razem, gdy słodko i szczerze się uśmiechała. Nie chciałem także przede wszystkim tego, by dziewczyna była przeze mnie w jakimkolwiek stopniu smutna, bo zabiłoby to moje serce. A wiedziałem, że już była. Słyszałem smutek w jej głosie, gdy siliła się na to, by wyszeptać jakiekolwiek słowa przeproszenia. Jej oczy, gdy wsiadała do samochodu, także emanowały bólem, przez co utwierdziłem się w przekonaniu, że ona także żałuje tego, co wydarzyło się między nami. Ja jednak, stchórzyłem, udając się smętnym krokiem do swojego pokoju, wiedząc, że wciąż muszę spakować się na zawody, które odbyć miały się już jutro.
W środku, jak się okazało, o dziwo nikogo nie było. Dzięki temu, nie siląc się na zachowanie ciszy, wytargałem z szafy swoją torbę, którą wcale nie tak dawno rozpakowywałem po powrocie od rodziny. Teraz, gdy wiedziałem, że wyjazd jest co najmniej kilku dniowy, straciłem wszelką chęć na to, by gdziekolwiek wyjeżdżać. Wrzucałem wszystkie rzeczy z rosnącą złością, już zupełnie nie wiedząc, co powinienem zrobić z tym wszystkim. W końcu, co by się nie działo, ja wciąż ją kochałem. Wciąż kochałem Adeline, a jak się zdawało, początkowa złość prawie całkowicie mi minęła. Nie chciałem nigdzie wyjeżdżać, wiedząc, że zostawiam tu dziewczynę, zwłaszcza wtedy, gdy nie wiedzieliśmy, na czym stoimy. Tak więc, zamiast dokończyć pakowanie walizki, rzuciłem ją w najdalszy kąt, byleby nie musieć na nią patrzeć, wybierając w międzyczasie numer do Noah'a. Nie odebrał, co za pewne spowodowane było późną porą, więc jedynie napisałem do niego wymijajającą wiadomość, której przekaz był jasny - dobitnie uświadomiłem mu, że tym razem nie mogę z nim pojechać, nie zważając na wszelkie konsekwencje. Nie interesowało mnie to, co sobie pomyśli, co zrobi, ani jak sobie poradzi. Interesowała mnie Adeline, do której pokoju zmierzałem, otwierając jego drzwi po cichu.
- Adeline... - szepnąłem, jednak szatynka nie miała prawa mnie usłyszeć, bowiem wyglądało na to, że spała. Nie chcąc jej obudzić, delikatnie usiadłem po drugiej stronie łóżka, spoglądając na dziewczynę, choć ta odwrócona była do mnie tyłem. Kudłacz, dopiero wtedy ożywiony moim nagłym przyjściem, podbiegł do mnie, stukając swymi pazurami o pozbawione dywanu panele. Gdyby nie to, że mój wzrok nie miał takiej mocy, prawdopodobnie zabiłbym go spojrzeniem, nie chcąc, aby i sierściuch wybudził ciemnooką ze snu. Nachylając się lekko nad nią, głaskałem jej odkryte ramię, tęskniąc za jakąkolwiek bliskością, choć dzieliliśmy ją między sobą zaledwie kilka godzin wcześniej, choć te dłużyły mi się niemiłosiernie. Gdy już miałem odchodzić, z nadzieją na porozmawianie z nią jutro, okazało się, że Adeline wcale nie spała, gdy złapała mnie, kiedy chciałem podnieść się z materacu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)