- Widzisz? Nawet mały cię budzi – zaśmiałem się kiedy Kociak
zaczął pacać swoimi małymi łapkami dłoń Jade.
- Jeszcze chwilkę, no… - jęknęła więc z westchnieniem
ułożyłem się obok niej na skotłowanej an podłodze pościeli.
- Herbata ci wystygnie… i spóźnimy się na śniadanie… -
stwierdziłem jednak po kilku minutach i wsunąłem dłoń pod okrycie, żeby znaleźć
talię dziewczyny.
- Dobrze, już dobrze… Wstaję… - stwierdziła i wygramoliła
się z pościeli. Przy okazji zarobiłem kuksańca, oczywiście całkiem przypadkiem.
Jade pognała do łazienki, a ja pozbierałem nasze rzeczy,
które potrzebne miały nam być na zajęciach. Na śniadanie jako tako zdążyliśmy,
ale zjeść musieliśmy je już w niemałym pośpiechu.
Zajęcia minęły dość szybko, choć nie należały i tym razem do
szczególnie pasjonujących. Jade wydawała się dalej nico zmęczona, chyba trzeba
będzie zacząć ją wcześniej wysyłać do spania, szczególnie, że tym razem to, że
się nie wyspała było moją winą. Poprzedniego wieczora zwyczajnie nie potrafiłem
się od niej odkleić…
Po zajęciach wybraliśmy się do stajni. Pewnie ruszyłem do
jednego z boksów, szerokim łukiem omijając sąsiedni, należący do gryzącej
bestii. Miałem zamiar pomóc przy czyszczeniu koni i być może wybrać się z moją
ukochaną blondyneczką na małą przejażdżkę, która z całą pewnością poprawi jej
humor.
Jade w siodle zapominała o wszelkich troskach. Odprężała się
i dawała ponieść chwili. Czasami wręcz nie istniało dla niej nic, tylko ona i
wierzchowiec pod nią. Zastanawiało mnie to bardzo, bo ja nie miałem nigdy
czegoś, co aż tak by mnie absorbowało.
- Co jest do…? – zacząłem, bo usłyszałem trzask, później
poczułem tylko jak trafiły mnie drzwiczki boksu i to ze sporą siłą. Zaraz
później przyszedł okropny ból w lewej ręce, następnie w plecach, którymi
przyrżnąłem w podłogę.
- Aleks… - usłyszałem tuż obok ucha kiedy ciemność jakoś
przestała być przyjemna, a po moim ciele rozszedł się ból, szczególnie kiedy
postanowiłem się zwyczajnie poruszyć.
- Co się stało? – spytałem i chciałem się unieść, ale Jade
mi an to nie pozwoliła.
- Ktoś wprowadził Versace do nie tego boksu… Ja nie wiem
kto, ale jak go dorwę to nogi mu z dupy…! – warczała.
- Spokojnie… Słońce… - wyszeptałem i uniosłem dłoń, żeby
pogładzić jej blady policzek.
- Ta kopytna chol*era kopnęła drzwiczki… Nimi dostałeś… Jak
cię zobaczyłam jak tam leżysz…
- Spokojnie – przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.
Okazało się, że nie wszystko było tak całkiem dobrze, bo
zarobiłam na tyle mocno, że moją lewą rękę trzeba było wsadzić w gips, do tego
miałem spor siniaków i nabiłem sobie ogromnego guza. Byłem do tego nieprzytomny
przez dwie godziny i nie tylko Jade poważnie się o mnie martwiła. Udało mi się
jednak wyjęczeć spędzenie nocy w swoim pokoju zamiast pokoju medycznego. Moja
ukochana zaręczył przy tym, że z oka mnie nie spuści i gdyby tylko cokolwiek
się ze mną działo będzie od razu informować pielęgniarkę.
- Nie mdli cię? – spytała ledwie weszliśmy do pomieszczenia.
Tak, maiłem uważać na zawroty głowy, mdłości i problemy z widzeniem mogąc e
świadczyć o wstrząsie mózgu…
- Nie… To nic. Tylko muszę nieco odpocząć. Nie masz się czym
martwić, naprawdę – znów chwyciłem ją i zamknąłem w ramionach. Teraz była mi
potrzebna tylko chwilka odpoczynku z nią blisko mnie, nic więcej.
Kolejne dni były… niezbyt ciekawe. Nie dość, że miejsca,
które poobijałem się odzywały to jeszcze pod gipsem swędziało tak, że miałem
ochotę go przegryźć własnymi zębami. Jade chodziła na zajęcia i robiła notatki,
żebym mógł choć tak być na bieżąco. Niechętnie mnie oczywiście zostawiała i
chwilami była wręcz nadopiekuńcza. Czasami musiałem jej przypominać, że to
tylko ręka w gipsie, a nie śmiertelna choroba. Tak czy inaczej spor siedziałem
w pokoju, bawiłem się z Kociakiem i obejrzałem multum filmideł. Czasami
wybierałem się na spacery, ale jak miałem nakaz trzymanie się z dala od stajni…
Przynajmniej na jakiś czas. Nie, żeby mi się tam spieszyło.
Nuda trwałaby dalej gdyby nie to, że instruktorzy
poinformowali moją ukochaną o zawodach. Ktoś odpadł i potrzebowali dodatkowej
osoby do reprezentacji akademii.
- Nie ma takiej możliwości… zostaję – stwierdziła moja
ukochana uparcie.
- Jede… Naprawdę nie powinnaś zostawać. Przecież wiesz, ze
dasz tam sobie radę. Pokażesz wreszcie na co cię stać… nikt tak and końmi nie
panuje jak ty.
- Ale nie zostawię cię samego…
- Kotku, nie jestem inwalidą. Dam sobie radę przez te trzy
dni, naprawdę… Wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Zobaczysz –
zapewniałem.
Tak też przekonywać musiałem ją niemal cały dzień, aż w
końcu dała za wygraną. Wiedziałem, że zależy jej na tych zawodach. Miałem
wrażenie, że coś się w niej otworzyło… Jade miała naturalny talent do
obchodzenia się z końmi. W gruncie rzeczy skupiała się obecnie and opieką nad
nimi, ale czasami zdawało mi się, że chciałaby czegoś więcej… Czegoś, po co tu
przyjechała, co chciała osiągnąć, a co zaniedbała nie wiedzieć czemu… Zdążyłem
ją poznać na tyle, że nie potrafiła tego przede mną już od tak ukryć. Zależało
mi też na niej jak na nikim innym wcześniej i chciałem, żeby była szczęśliwa,
żeby realizowała swoją pasję taką, jaką miała być na początku gdy była tylko
marzeniem.
- Gdyby cokolwiek się działo od razu dzwoń… - nakazała mi po
raz już setny, a przecież miała już zaraz wsiąść do autokaru, który miał zabrać
wszystkich na miejsce.
- Kochanie… Ja naprawdę umiem o siebie zadbać – rzuciłam na
co zgromiła mnie wzrokiem i miałem nieodparte wrażenie, że ma ochotę mi
przyłożyć.
- Tak, tak… widzę właśnie… - wskazała na gips, który miał
być zdjęty dopiero za jakiś czas.
- Dobrze, obiecuję, że gdyby coś się działo to od razu, z
miejsca zadzwonię – ułożyłem prawą dłoń na sercu.
- No dobrze… wierzę, bo muszę – stwierdziła i poganiana
przez innych wsiadła do pojazdu.
Stałem jeszcze machając jej aż autokar zniknął mi z pola
widzenia. Była godzina wczesno poranna, a ja nie miałem żadnych konkretnych
planów… Zapowiadał się zwyczajny, nudny dzień.
Wróciłem do pokoju i puściłem sobie kolejny film z listy i
tak już naciągniętej jak tylko było można. To co działo się na ekranie jakoś
mnie nie ekscytowało… Do tego Kociak uśpił się na dobre i nawet nie miałem się
z kim pobawić. Ruszyłem na śniadanie… W stołówce siedziałem chyba wieki , a
przynajmniej tak mi się zdawało. Wybrałem się nawet na zajęcia i starałem się
robić notatki… Wychodziło mi słabo, bo bez Jade zwyczajnie mi się nudziło. Z
resztą instruktorka sama niemal przysypiała, a słuchaczy miała ledwie kilku, bo
reszta była na zawodach. Miałem wrażenie, że zaraz do nas wypali czymś w stylu:
„Po co tu przyleźliście? Miałabym wolne, gdyby nie wy…” . W końcu zdecydowałem
się więc na nic innego, jak spacer.
Błądziłem bez celu dłuższą chwilę, aż mimowolnie skierowałem
się w stronę padoków. Po drodze nie widać było żywej duszy… Wszyscy byli albo w
pokojach, albo na zawodach, a tylko ja włóczyłem się bez celu. Do czasu kiedy
usłyszałem rżenie. Nie myśląc za długo pognałem do jego źródła…
Dysząc ciężko stanąłem jak wryty. Na skraju lasu ujrzałem
lezące zwierze. Był to nie kto inny jak Versace we własnej, wiecznie wkurwionej
osobie… Tym razem jednak było z nim źle.
Ostrożnie podszedłem bliżej i zobaczyłem, ze ogier zaplątał
się w nic innego jak sidła… Nie miałem pojęcia co za idiota je tu zostawił,
Anie dlaczego koń biegał samopas, ale to nie było teraz ważne. Z pyska mojego
czteronogiego wroga puściła się piana, widać było, że męczył się tu od kilku
godzin, próbując wyrwać, ale ból i zmęczenie zrobiły swoje. Najgorsze było to,
że szarpnął się znów ledwie się zbliżyłem.
- Spokojnie… Tym razem proponuję małe zawieszenie broni… -
stwierdziłem, spoglądając w łypiące na mnie z nieukrywaną niechęcią, ale i
strachem oko zwierzęcia. – Uspokój się… nie zrobię ci nic… - mówiłem łagodnie,
po czym zakląłem siarczyście gdy znów się szarpnął zaciskając mocniej pętlę, w
której była nie tylko jego szyja, ale i przednia prawa noga. Nie miałem pojęcia
jakim cudem on to zrobił, ale zaplątał się całkowicie. Szybko jednak zdołałem
się uspokoić i chwyciłem za drut, starając się poluzować go jak tylko umiałem.
Powoli, upominając co chwilę kopytnego, kawałek po kawałku
luzowałem obręcz. Nie było to łatwe, szczególnie, że koń odczuwał niemały ból.
Drut wciął się w jego ciało pozostawiając na nim spore szramy, z których
sączyła się krew. Strach i zmęczenie jednak przeważyły, sprawiając, że koń był
spokojniejszy niż powinien… W pewnym momencie nawet przeraziłem się nie an
żarty, kiedy zastygł jakby zdjęty paniką i nie poruszał się wcale.
- No już… wstawaj… - ponaglałem kiedy drut można było
wreszcie odrzucić na bok.
Versace jednak ani o tym myślał. Struchlał, dysząc ciężko.
Obawiałem się, że jest z nim naprawdę źle… Chwile później jednak podniósł się i
wstał niespokojny, gotów pierzchać, choć sprawiło to tylko, że rany otworzyły
się mocniej.
Ostrożnie, uważając na niego jak tylko mogłem, stanąłem tuż
obok niego. Kłapnął zębami ledwo go dotknąłem, ale zaraz pozwolił się
poprowadzić w stronę stajni.
Okazało się, że zwiał jednemu z nowych, przeskoczył
ogrodzenie i tyle go widzieli… No tak… cały on. Mimo, że zrobiłem już co było
konieczne zostałem i przyglądałem się temu jak weterynarz opatruje rany.
Coś uczyłem, ze chwilowe zawieszenie broni między mną, a
koniem nie potrwa długo, ale… zawsze coś. Jakaś mała nadzieje, że podczas
kolejnego spotkania z nim nie zginę z miejsca.
Do pokoju dotarłem dopiero wieczorem, gdzie czekał na mnie
wygłodniały Kociak… Oboje pojedliśmy i ułożyliśmy się do snu. Tak… tym razem
maluch zajął miejsce w łóżku, w końcu musiałem się do kogoś przytulić.
<Jade? Jak tam na zawodach?>
Brawissimo! za zadanie 2 dostajesz 10 p. i 5 dolarów. Za zadanie 5 45.p. i 20 dolarów a za zadanie 14- 10 p. i5 dolarów.
W sumie 65 p. i 30 dolarów.
Na przyszłość - nie łączymy zadań
Na przyszłość - nie łączymy zadań
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)