sobota, 11 lutego 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Nie musiałem chyba nikogo przekonywać o tym, że wstałem zdecydowanie lewą nogą. Nie dość, że nie spałem do późna, to w dodatku spędziłem ten czas z Holiday, aż do momentu, w którym byliśmy obydwoje na tyle wykończeni, że nie byliśmy w stanie już nawet ze sobą rozmawiać. Rano również było ciekawie, bowiem zostałem w sposób nie tylko nie delikatny, ale też i zdecydowanie nie powolny wytarmoszony przez czerwonowłosą na wszystkie strony świata. Odnalazła mój słaby punkt, jakim niewątpliwie był mój brzuch, na którym w dodatku chcąc nie chcąc miałem niemiłosiernie łaskotki. Wykorzystała to, pastwiąc się nad biednym mną, mimo, że starałem się stawiać delikatny opór. Pomijając już to, jak ściągnęła mnie po niekoniecznie wygodnych,a w dodatku zimnych schodach, kiedy to uparcie stwierdziłem, że nie mam zamiaru nigdzie ruszać swych czterech liter. Niewątpliwie i niezaprzeczalnie była ona stworzeniem nie tylko przebiegłym, ale i silnym, skoro miała w sobie na tyle wytrwałości, aby zwalić nieomal dwumetrowego człowieka z nóg. Gdyby nie to, że tym człowiekiem byłem ja, składałbym jej z miejsca liczne pokłony. Tymczasem, ograniczyć musiałem się do mruków pełnych niezadowolenia, kiedy to obolałe stawy dały się we znaki. Nie było wesoło, a rzekłbym wręcz, że czułem każdy poobijany mięsień.
- Starość nie radość, co? - prychnęła pod nosem Phoebe, widząc, jak usilnie staram się pomasować po lewej łopatce. Niekoniecznie mi to wychodziło, a wykrzywiona pod dziwnym kątem ręka bolała jeszcze bardziej, powodując, że ostatecznie opadłem z niemałą ulgą na pościel.
- Daj mi trochę czasu, który mógłbym wykorzystać na sen, a obiecuję, że pokażę Ci, co to znaczy umierać na śmiertelną chorobę, którą jest poobijana egzystencja... - wymamrotałem, usilnie starając się podłożyć poduszkę pod ramię na tyle wygodnie, aby moja szyja nie wyglądała jak wygięty w abstrakcyjnym kierunku drut. Choć zajęło mi to chwilę, ostatecznie mogłem cieszyć się z odnalezienia wygodnej pozycji, gdyby nie jeden mały, ale jakże wiele znaczący defekt. Ledwo co przykryłem się grubą warstwą koców, a w dodatku okiełznałem w jakikolwiek sposób swe rozszalałe od natężenia myśli, a już ponownie musiałem zrywać się na równe nogi, gdy tylko moi towarzysze zamknęli za sobą drzwi od pokoju, informując mnie przy okazji o śniadaniu, które nadchodziło ogromnymi krokami. Bijąc się między dwoma opcjami, ostatecznie znowu pożegnałem się ze swym łóżkiem, a jedyną rzeczą, jaka uniemożliwiała mi wyjście z pokoju było lenistwo, jak i fakt, że moje okulary zginęły w najlepsze. Choć nie preferowałem wychodzenia gdziekolwiek bez swych przyciemnionych szkieł, w końcu odważyłem się szarpnąć za srebrzystoszarą klamkę. Myśl o bezbolesnym dotarciu do stołówki przerwał mi ból, którego doznałem w momencie, w którym to ktoś zderzył się z moimi plecami. Już miałem huknąć na tyle głośno, na ile tylko pozwalało mi delikatnie obolałe gardło, gdy tylko zdałem sobie sprawę, że moim prześladowcą jest nie kto inny, jak Holiday we swojej własnej, zacnej osobie.
- Mnie przepraszasz czy książkę? - uniosłem jedną ze swych brwi do góry, ledwie gdy tylko do moich uszu dotarł przepraszający ton czerwonowłosej. Nie ociągając się z tym zbyt długo, w końcu sięgnąłem po lekturę, która przy naszym bliskim spotkaniu wypadła jej z rąk. Widać było, że nie była do końca zadowolona - nie dość, że zakładka postanowiła utrudnić jej znalezienie odpowiedniej strony, to w dodatku sama książka uległa delikatnemu zniszczeniu, co mogłem stwierdzić po powierzchownym jej przeglądnięciu. Kilka stron żyło własnym życiem, fruwając poza okładką w najlepsze.
- A jak myślisz? - uśmiechając się cwanie, skinęła lekko w podziękowaniu głową, gdy tylko podałem jej lekturę wprost do jej bladych dłoni. Po tym odsunęła się nieco do tyłu, prawdopodobnie zauważając, że dzieli nas naprawdę nie duża odległość, po czym ruszyła przed siebie, będąc pewną, że pójdę za nią. W końcu mieliśmy ten sam cel, którym była stołówka, z powodu naszego spóźnienia zapełniona już po same brzegi.
- Gdyby nie to, że nie mam siły oddychać, powiedziałbym Ci teraz coś mądrego - prychnąwszy cichym śmiechem pod nosem, posłusznie podążałem za Holiday, która usilnie próbowała przedrzeć się przez tłum ludzi, z nadzieją, że udało nam się zdążyć na cokolwiek zdatnego do spożycia.
- Ty? Coś mądrego? - kręcąc z niedowierzaniem swoją rudą głową, uważnie przeglądała całe pomieszczenie, aby znaleźć jakiekolwiek miejsce przy najlepiej wolnym stoliku. Byłem jednak szybszy, dzięki czemu już po chwili siedzieliśmy w kącie stołówki, przy jedynym wolnym miejscu, które udało mi się odnaleźć w ostatniej chwili. Wiedząc, że nie mamy zbyt dużo czasu do zagospodarowania na zbędne, ale jakże przyjemne gadki, zabrałem się do jedzenia, uwcześnie mamrotając w stronę dziewczyny odpowiedni zwrot grzecznościowy.
Ledwo co sięgnąłem po jedną ze swoich kanapek, a już oderwać musiałem wzrok od talerza, w momencie, w którym moja towarzyszka ni stąd, ni z owąd jęknęła na tyle głośno, że skłonny byłem odłożyć jedzenie na późniejszą chwilę.
- Książka... - wyrzuciła z siebie w końcu, z hukiem kładąc swą głowę na blacie. Zrozumiałem o co jej chodzi dopiero w momencie, kiedy zwróciłem uwagę na powieść leżącą nieopodal jej dłoni. Zalana była doszczętnie herbatą, o którą dziewczyna przypadkowo zahaczyła. I tym razem musiałem się powstrzymywać, aby nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem.
Holiday?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)