piątek, 10 lutego 2017

Od Holiday C.D Luke'a

Pytanie to chwilę zostało bez odpowiedzi. Tak naprawdę o niczym nie myślałam. Potarłam powieki, które opadały ciężko czekając już tylko na sen. Gdyby się nie odezwał, zasnęłabym najpewniej na miejscu, nie zważając na to, że stoję na strychu opustoszałej stajni.
- Nie wiem - odpowiedziałam szczerze. Ziewnęłam głośno i usiadłam na podłodze, modląc się tylko, żeby nie zasnąć na zimnej posadzce. Zamknęłam oczy na chwilę, żeby odpoczęły, ale ten moment wystarczył, żebym odpłynęła w głęboki sen.
~*~
Leniwie otwarłam oczy, prosząc Boga o jeszcze chwilę odpoczynku. Jednak lekkie promienie słońca rozbudziły mnie na dobre. Rozejrzałam się po pokoju, przez ułamek sekundy nie wiedząc gdzie się znajduje, ale wspomnienia ubiegłego wieczora wróciły szybko. Rozejrzałam się po strychu, szukając wzrokiem Luke'a. Nie myliłam się. Siedział w niewygodnej pozycji niedaleko mnie, oddychając równo.
Z niezadowoleniem ruszyłam swój szanowny tyłek z lodowatej posadzki, kierując się do chłopaka, myśląc, że nadal smacznie śpi.
- Śpisz? - zapytałam pochylając się nad nim.
- Tak.
Przewróciłam oczami.
Jego słowa przywołały dawną tęsknotę za domem. Jak byłam mała, chodziłam skakać i łaskotać Sydney po brzuchu. Zawsze udawało mi się ją wtedy obudzić.
Ciekawe czy on ma łaskotki?
Zatarłam ręce. To teraz mu pokażę.
Próbował udawać, że nie ma łaskotek, żebym się odczepiła i spróbowała innej taktyki, ale ja nie przestawałam. Łaskotałam dalej. Odkryłam, że największe ma na brzuchu, dlatego też swoją uwagę głównie tam skupiałam. Ostatecznie dużo czasu zajęło mi wyrwanie blondyna z głębokiego snu.
- A teraz idziemy do akademii - jęknęłam - Plecy i tyłek mnie bolą od tej podłogi - zaczęłam ciągnąć go po podłodze. Luke próbował się wyrwać, ale wytrwale trzymałam, chociaż parę razy prawie go puściłam. Co jak co, ale ten chłopak ma aż za dużo siły. Dopiero przeszkodą dla mnie były schodki po których niestety nie udało mi się go ściągnąć, a musicie uwierzyć, że próbowałam chyba z dwa razy, ale ostatecznie wychodziło na to, że miał więcej siniaków niż wcześniej, a ja turlałam się w tym czasie ze śmiechu na podłodze, a chłopak patrzył się na mnie jak na wariatkę, którą co jak co, ale niestety byłam.
Dużo czasu zajęło mu ruszenie się z miejsca. W końcu sama mu musiałam w tym pomóc, co spotkało się z kolejną katastrofą na którą jak zwykle zareagowałam kolejną głośną salwą śmiechu. Dopiero kiedy doszliśmy do akademii, Pani Elizabeth Rose zwróciła mi uwagę, że zaraz obudzę pół akademii. Wtedy to Luke śmiał się ze mnie. Zostałam upokorzona własnym śmiechem. Nie jest pierwszą osobą, która to wykorzystuje.
Ze śmiechu, moje nogi były jak z waty, dlatego często musiałam zatrzymać się, aby nie upaść. Ostatecznie dopiero po upływie pół godziny udało nam się dojść do pokoju Luke'a, który położony był bliżej od mojego. Rozdzieliliśmy się pod jego lokum i dalej ruszyłam dalej co potrwało bardzo krótko, ponieważ nie miałam z czego się śmiać, a wszystkie zapasy śmiechu wykorzystałam już przy Luke'u. Nie mając czym się zająć, pobiegłam więc do pokoju, rzucając się od razu na miękki materac, wcześniej jeszcze rzucając przelotne spojrzenie mojej współlokatorce, która w tej chwili spała w najlepsze, nie zwracając uwagi na moje przybycie.
Wyciągnęłam książkę i zgłębiłam się w lekturze, ówcześnie ustawiając budzik na godzinę w razie gdybym straciła rachubę czasu. Ból kręgosłupa parę razy dawał o sobie znać, ale starałam się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi, co niestety czasami mi nie wychodziło.
Od lektury oderwałam się dopiero, kiedy budzik Sophii dał o sobie znać. Zwlekłam się z łóżka, patrząc na dziewczynę, która usilnie próbowała otworzyć oczy. W łazience umyłam się w gorącej wodzie. I dopiero po długim czasie udało mi się wyjść z parującej wanny. Wtedy udałam się na śniadanie, chwytając wcześniej pierwszą lepszą książkę, która leżała na półce.
Powoli udałam się na posiłek, czytając przy tym książkę, co nie było zbyt łatwe, bo co jakiś czas przechodziły jakieś osoby, które strasznie hałasowały. Nie doszłam daleko, bo wpadłam na coś dużego. A dokładniej dużego człowieka. Książka wyleciała mi z ręki i poleciała kawałek dopóki nie zatrzymała się parę metrów dalej, wytrącając zakładkę ze środka.
- Cholera - mruknęłam widząc książkę, która prawdopodobnie uległa zniszczeniu przy nieudanej próbie bycia kaskaderem - Przepraszam.

Luke?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)