niedziela, 12 lutego 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Z niemałym zdziwieniem świdrowałem kartkę papieru, którą chwilę wcześniej podał mi jeden z instruktorów. Wystarczyły mi pierwsze przeczytane słowa, aby mieć pewność, że dalsza część listu nie tylko nie jest zbyt przyjemna, ale i może spowodować, że stracę ochotę do zrobienia czegokolwiek. Pomyśleć, że jeszcze chwilę wcześniej śmiałem się w najlepsze, podczas gdy miałem świadomość, że to wszystko mogło nagle i jakże niespodziewanie ulec zmianie. Czytane przeze mnie zdania wzburzyły mnie na tyle, że z niemałą siłą zwinąłem świstek w kulkę, zupełnie tak, jakby list był dla mnie rzeczą drugorzędną i co najmniej zbędną. Nie przejmując się jednak tym, że nadawca oczekuje jak najpilniejszej wiadomości zwrotnej, ruszyłem w kierunku stajni, co zostało mi chwilę wcześniej przerwane. Nie ociągając się już z tym zbyt długo, dotarłem szybko i sprawnie do szafek, wśród których odnalazłem tę, która jasno i wyraźnie podpisana była moim nazwiskiem. Przekręcając klucz w płynnie działającym zamku, ostatni raz spojrzałem na kartkę, po czym bez zastanowienia wrzuciłem ją do swej szafki, a dokładniej w najgłębszy jej kąt. Przypominając sobie, że czeka mnie tego dnia jeszcze jazda, zbliżającą się w dodatku wcale niemałymi krokami, sięgnąłem po oficerki, które ukryte były w zagłębieniu prostokątnego pudła. Właściwie, to już miałem zmierzać w kierunku rozpiski, aby dowiedzieć się, jaki kopytny został mi przypisany, kiedy to w ostatnim momencie przypomniałem sobie o prośbie, którą obiecałem wprowadzić w życie. Z racji, że Noah całkiem niedawno wyszedł ze szpitala, z którego to wyniósł kilka potłuczonych kości i nogę utkwioną w gipsie, wciąż nie mógł wsiadać na swego konia, którego energia wprost rozpierała na pastwisku. Wiedząc, że ktoś ostatecznie i tak będzie musiał go ruszyć, poprosił mnie, abym od czasu do czasu posadził na nim swój tyłek. Jako że znaliśmy się już od jakiegoś czasu, zanim to jeszcze nawet on sam myślał o wyjeździe do akademii, wprost nie potrafiłem powiedzieć mu prosto w oczy, że tego nie zrobię. Nie miałem nic przeciwko temu, a wręcz byłem z racji tego faktu szczerze zadowolony, bo wydawało mi się, że będzie to rodzajem całkiem miłej odskoczni od szarej rzeczywistości. Z taką też myślą wkroczyłem do boksu Catcher'a, w dłoni dzierżąc kilka smaczków, które bywały zjednające w krytycznych przypadkach. Widocznie ogier wyczuł momentalnie ich obecność, bowiem ledwo co założyłem mu na jego obszerny pysk kantar nie tracąc przy tym równowagi, której usiłował się we mnie wyzbyć poprzez delikatne muskanie mojej bluzy wargami. Widząc moje karcące spojrzenie, odwrócił się nieco ode mnie, wciąż jednak starając się uprosić ode mnie chociaż jednego, o smaku leśnych owoców smaczka. Nie mogąc znieść jego rozczulającego błysku tuż przy tęczówkach, podałem mu kilka na otwartej dłoni, na co przystał niezwykle ochoczo, rzekłbym nawet iż w takim stopniu, że całkiem łatwo szło wtedy o stratę palca, jeśli nie całej już dłoni.
Spoglądając kątem oka na wiszący naprzeciwko zegarek, przyspieszyłem nieco tempa, mając nadzieję, że uda nam się wejść na halę zanim zrobią to za nas inni. W ekspresowym wręcz już tempie, ściągnąłem z niego delikatnie przybrudnawą derkę, którą najwidoczniej zdążył uświnić w ciągu jednej, ale widocznie wystarczalnej do tego typu celów nocy. Ciesząc się przy okazji z tego jak dziecko, zauważyłem, że dzięki nakryciu jego grzbiet był nie tylko czysty, ale zwyczajnie utrzymany w idealnym wręcz stanie. Pozostawało jedynie doprowadzić jego nogi do ładu, wyczyścić kopyta i wszelką grzywę wraz z szyją, nie zapominając o posmarowaniu lekarstwem kłębu, który delikatnie obtarł sobie podczas bliższego spotkania z płotem na pastwisku. Na szczęście ranka nie była olbrzymia, ani też na taką nie prosperowała, dzięki czemu byłem pewien, że lepszej jakości podkładka załatwi w tym przypadku sprawę. Słysząc, jak położone niedaleko boksy zamykają się z delikatnym hukiem, jeszcze dobitniej uświadomiłem sobie, że należałoby się pospieszyć. Kończąc więc wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, wreszcie zająłem się siodłem, które w założeniu miało zawisnąć tuż za gniadym kłębem holsztyna. W końcu i tak się stało, dzięki czemu nie pozostało mi nic więcej do zrobienia, jak poprawienie zawiniętego czapraka, założenie ogłowia, jak i dopięcie ochraniaczy. Przemierzając już z gotowym Catcher'em stajenny korytarz, zaklnąłem sam do siebie na samą myśl, że hala będzie zajęta, a mi przyjdzie spędzić godzinę na słońcu. Nie byłoby najmniejszego problemu, gdybym miał na nosie okulary, ale oczywiście tak nie było i tym razem.
Wsiadając więc pospiesznie na ogiera, nie robiłem nawet sobie tego problemu, aby poszukać jakichkolwiek schodków, które ułatwiłyby mi znalezienie się na wcale małym wierzchowcu. Robiąc już to z siodła, dociągnąłem nieco popręg, który wcześniej był zapięty ledwo na drugą dziurkę. Wydłużając jeszcze tylko strzemiona, mając na uwadze to, że jestem nieco wyższy od pierwotnego jeźdźca, który jeździł na ogierze przede mną, w końcu skierowałem się w kierunku budynku, na którym tak bardzo chciałem odbyć tamten trening.
Znowu mi jednak przeszkodzono, ale gdy tylko zorientowałem się, że zrobiła to Holiday siedząca na swojej kasztanowej Sydney, wprost nie potrafiłem uznać, że przeszkadza mi taki obrót sprawy. Niekiedy milej nawet jeździło mi się, kiedy mogłem spędzić minuty leniwego stępa nie tylko w towarzystwie konia, ale i innych jeźdźców.
- To gdzie jedziemy? - odezwała się rudowłosa zaraz po tym, jak zapewniliśmy siebie nawzajem, że nie przeszkadza nam obecność innych osób. Może nie do końca powiedzieliśmy to wprost, ale można było to jasno wywnioskować spomiędzy wierszy.
- Na pewno nie w teren! - zaprotestowałem od razu, mając nadzieję, że nie przyszło nawet to dziewczynie do głowy. Nasze wspólne wyjazdy poza bramy akademii nie kończyły się nazbyt dobrze, a zwłaszcza ten pierwszy, kiedy nie znając jeszcze Alaski wyeksmitowałem się równie szybko z jej grzbietu, co się na nim znalazłem.

Wkrótce jednak, mimo tego, że nie uśmiechała nam się w pełni ta perspektywa, wyruszyliśmy poza akademię równo usypaną ścieżką, prowadzącą nas aż do lasu, który zaskakiwał swoją monumentalnością. Nie oczekiwałem po Holiday, że będziemy się trzymać sztywno określonych schematów, ale też nie podejrzewałem, że zrobi coś wbrew sobie. Może chciała zrobić mi tylko i wyłącznie na złość? Wiedziała, że preferuję raczej kryte przestrzenie, a jednak zmusiła mnie do tego, że wyszedłem na słońce. Stwierdziła, że rekompensuje mi to cień, który pojawiał się zwłaszcza wtedy, kiedy przejeżdżaliśmy przy większych skupiskach drzew. Promienie słoneczne tak czy siak grzały mi w kark, a jedyną rzeczą, jaka mogła mi tę mękę zrekompensować, był wiatr, który od czasu do czasu dmuchał w moją stronę. Choć największego szczęścia zaznałem w momencie, w którym ni stąd, ni z owąd, dojechaliśmy aż do pobliskiego jeziora. Dream Catcher, z racji, że wprost ubóstwiał wodę, a zwłaszcza w takich ilościach, cieszył się nie tylko na jej widok, ale i wtedy, kiedy machając kopytami chłodziła ona jego nogi. Przy okazji chlapał i mnie, i choć po chwili byłem już w większości mokry, aniżeli suchy, to musiałem przyznać, że bardzo mi to odpowiadało.
Najwidoczniej rudowłosej Holiday wody było za mało, bowiem ani się obejrzałem, Sydney lekko schyliła swój pysk w kierunku dna, przez co dziewczyna nie dość, że zsunęła się po jej szyi, to wpadła do jeziora, płosząc tym samym nieopodal ćwierkające ptaki.
<Holiday?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)