Z niemałym zdziwieniem świdrowałem kartkę papieru, którą chwilę
wcześniej podał mi jeden z instruktorów. Wystarczyły mi pierwsze
przeczytane słowa, aby mieć pewność, że dalsza część listu nie tylko nie
jest zbyt przyjemna, ale i może spowodować, że stracę ochotę do
zrobienia czegokolwiek. Pomyśleć, że jeszcze chwilę wcześniej śmiałem
się w najlepsze, podczas gdy miałem świadomość, że to wszystko mogło
nagle i jakże niespodziewanie ulec zmianie. Czytane przeze mnie zdania
wzburzyły mnie na tyle, że z niemałą siłą zwinąłem świstek w kulkę,
zupełnie tak, jakby list był dla mnie rzeczą drugorzędną i co najmniej
zbędną. Nie przejmując się jednak tym, że nadawca oczekuje jak
najpilniejszej wiadomości zwrotnej, ruszyłem w kierunku stajni, co
zostało mi chwilę wcześniej przerwane. Nie ociągając się już z tym zbyt
długo, dotarłem szybko i sprawnie do szafek, wśród których odnalazłem
tę, która jasno i wyraźnie podpisana była moim nazwiskiem. Przekręcając
klucz w płynnie działającym zamku, ostatni raz spojrzałem na kartkę, po
czym bez zastanowienia wrzuciłem ją do swej szafki, a dokładniej w
najgłębszy jej kąt. Przypominając sobie, że czeka mnie tego dnia jeszcze
jazda, zbliżającą się w dodatku wcale niemałymi krokami, sięgnąłem po
oficerki, które ukryte były w zagłębieniu prostokątnego pudła.
Właściwie, to już miałem zmierzać w kierunku rozpiski, aby dowiedzieć
się, jaki kopytny został mi przypisany, kiedy to w ostatnim momencie
przypomniałem sobie o prośbie, którą obiecałem wprowadzić w życie. Z
racji, że Noah całkiem niedawno wyszedł ze szpitala, z którego to
wyniósł kilka potłuczonych kości i nogę utkwioną w gipsie, wciąż nie
mógł wsiadać na swego konia, którego energia wprost rozpierała na
pastwisku. Wiedząc, że ktoś ostatecznie i tak będzie musiał go ruszyć,
poprosił mnie, abym od czasu do czasu posadził na nim swój tyłek. Jako
że znaliśmy się już od jakiegoś czasu, zanim to jeszcze nawet on sam
myślał o wyjeździe do akademii, wprost nie potrafiłem powiedzieć mu
prosto w oczy, że tego nie zrobię. Nie miałem nic przeciwko temu, a
wręcz byłem z racji tego faktu szczerze zadowolony, bo wydawało mi się,
że będzie to rodzajem całkiem miłej odskoczni od szarej rzeczywistości. Z
taką też myślą wkroczyłem do boksu Catcher'a, w dłoni dzierżąc kilka
smaczków, które bywały zjednające w krytycznych przypadkach. Widocznie
ogier wyczuł momentalnie ich obecność, bowiem ledwo co założyłem mu na
jego obszerny pysk kantar nie tracąc przy tym równowagi, której usiłował
się we mnie wyzbyć poprzez delikatne muskanie mojej bluzy wargami.
Widząc moje karcące spojrzenie, odwrócił się nieco ode mnie, wciąż
jednak starając się uprosić ode mnie chociaż jednego, o smaku leśnych
owoców smaczka. Nie mogąc znieść jego rozczulającego błysku tuż przy
tęczówkach, podałem mu kilka na otwartej dłoni, na co przystał niezwykle
ochoczo, rzekłbym nawet iż w takim stopniu, że całkiem łatwo szło wtedy
o stratę palca, jeśli nie całej już dłoni.
Spoglądając kątem oka na wiszący naprzeciwko zegarek, przyspieszyłem
nieco tempa, mając nadzieję, że uda nam się wejść na halę zanim zrobią
to za nas inni. W ekspresowym wręcz już tempie, ściągnąłem z niego
delikatnie przybrudnawą derkę, którą najwidoczniej zdążył uświnić w
ciągu jednej, ale widocznie wystarczalnej do tego typu celów nocy.
Ciesząc się przy okazji z tego jak dziecko, zauważyłem, że dzięki
nakryciu jego grzbiet był nie tylko czysty, ale zwyczajnie utrzymany w
idealnym wręcz stanie. Pozostawało jedynie doprowadzić jego nogi do
ładu, wyczyścić kopyta i wszelką grzywę wraz z szyją, nie zapominając o
posmarowaniu lekarstwem kłębu, który delikatnie obtarł sobie podczas
bliższego spotkania z płotem na pastwisku. Na szczęście ranka nie była
olbrzymia, ani też na taką nie prosperowała, dzięki czemu byłem pewien,
że lepszej jakości podkładka załatwi w tym przypadku sprawę. Słysząc,
jak położone niedaleko boksy zamykają się z delikatnym hukiem, jeszcze
dobitniej uświadomiłem sobie, że należałoby się pospieszyć. Kończąc więc
wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, wreszcie zająłem się siodłem, które w
założeniu miało zawisnąć tuż za gniadym kłębem holsztyna. W końcu i tak
się stało, dzięki czemu nie pozostało mi nic więcej do zrobienia, jak
poprawienie zawiniętego czapraka, założenie ogłowia, jak i dopięcie
ochraniaczy. Przemierzając już z gotowym Catcher'em stajenny korytarz,
zaklnąłem sam do siebie na samą myśl, że hala będzie zajęta, a mi
przyjdzie spędzić godzinę na słońcu. Nie byłoby najmniejszego problemu,
gdybym miał na nosie okulary, ale oczywiście tak nie było i tym razem.
Wsiadając więc pospiesznie na ogiera, nie robiłem nawet sobie tego
problemu, aby poszukać jakichkolwiek schodków, które ułatwiłyby mi
znalezienie się na wcale małym wierzchowcu. Robiąc już to z siodła,
dociągnąłem nieco popręg, który wcześniej był zapięty ledwo na drugą
dziurkę. Wydłużając jeszcze tylko strzemiona, mając na uwadze to, że
jestem nieco wyższy od pierwotnego jeźdźca, który jeździł na ogierze
przede mną, w końcu skierowałem się w kierunku budynku, na którym tak
bardzo chciałem odbyć tamten trening.
Znowu mi jednak przeszkodzono, ale gdy tylko zorientowałem się, że
zrobiła to Holiday siedząca na swojej kasztanowej Sydney, wprost nie
potrafiłem uznać, że przeszkadza mi taki obrót sprawy. Niekiedy milej
nawet jeździło mi się, kiedy mogłem spędzić minuty leniwego stępa nie
tylko w towarzystwie konia, ale i innych jeźdźców.
- To gdzie jedziemy? - odezwała się rudowłosa zaraz po tym, jak
zapewniliśmy siebie nawzajem, że nie przeszkadza nam obecność innych
osób. Może nie do końca powiedzieliśmy to wprost, ale można było to
jasno wywnioskować spomiędzy wierszy.
- Na pewno nie w teren! - zaprotestowałem od razu, mając nadzieję, że
nie przyszło nawet to dziewczynie do głowy. Nasze wspólne wyjazdy poza
bramy akademii nie kończyły się nazbyt dobrze, a zwłaszcza ten pierwszy,
kiedy nie znając jeszcze Alaski wyeksmitowałem się równie szybko z jej
grzbietu, co się na nim znalazłem.
Wkrótce jednak, mimo tego, że nie uśmiechała nam się w pełni ta
perspektywa, wyruszyliśmy poza akademię równo usypaną ścieżką,
prowadzącą nas aż do lasu, który zaskakiwał swoją monumentalnością. Nie
oczekiwałem po Holiday, że będziemy się trzymać sztywno określonych
schematów, ale też nie podejrzewałem, że zrobi coś wbrew sobie. Może
chciała zrobić mi tylko i wyłącznie na złość? Wiedziała, że preferuję
raczej kryte przestrzenie, a jednak zmusiła mnie do tego, że wyszedłem
na słońce. Stwierdziła, że rekompensuje mi to cień, który pojawiał się
zwłaszcza wtedy, kiedy przejeżdżaliśmy przy większych skupiskach drzew.
Promienie słoneczne tak czy siak grzały mi w kark, a jedyną rzeczą, jaka
mogła mi tę mękę zrekompensować, był wiatr, który od czasu do czasu
dmuchał w moją stronę. Choć największego szczęścia zaznałem w momencie, w
którym ni stąd, ni z owąd, dojechaliśmy aż do pobliskiego jeziora.
Dream Catcher, z racji, że wprost ubóstwiał wodę, a zwłaszcza w takich
ilościach, cieszył się nie tylko na jej widok, ale i wtedy, kiedy
machając kopytami chłodziła ona jego nogi. Przy okazji chlapał i mnie, i
choć po chwili byłem już w większości mokry, aniżeli suchy, to musiałem
przyznać, że bardzo mi to odpowiadało.
Najwidoczniej rudowłosej Holiday wody było za mało, bowiem ani się
obejrzałem, Sydney lekko schyliła swój pysk w kierunku dna, przez co
dziewczyna nie dość, że zsunęła się po jej szyi, to wpadła do jeziora,
płosząc tym samym nieopodal ćwierkające ptaki.
<Holiday?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)