sobota, 11 lutego 2017

Od Holiday C.D Luke'a

- Nie - jęknęłam, kiedy wrzątek zalał książkę. Wyglądała słabo. Jeśli nawet nie użyć słowa tragicznie. Niektóre kartki leżały obok niej, wyrwane pod wpływem zderzenia z prawie dwu metrowym 'kolegą', a teraz cała okładka była rozmoczona w gorącej, pysznej, malinowej herbacie, która od dawna powinna być już przeze mnie wypita. Po co ja w ogóle wzięłam tą książkę ze sobą? Hm... Dobre pytanie. Ten pomysł na pewno nie należał do najmądrzejszych. O ile moje pomysł kiedykolwiek były mądre, bo ten zdecydowanie nie należał do genialnych.
Spojrzałam na Luke'a, który skutecznie hamował śmiech. Jego mina była dziwna. Z jednej strony śmieszna, ale było w niej bardzo dużo szcztucznej powagi.
O nie, kolego. To nie jest zabawne! No, ale jednak. Patrząc na to co zdołałam zrobić z książką w jakieś niecałe pół godziny... Perspektywa wydawała się śmieszna. Choć w głębi serca chciałam się po raz kolejny dzisiejszego dnia, najzwyczajniej w świecie głośno się roześmiać. Myślę, że moja mina wyglądała w tej chwili komicznie, wahająca się coś pomiędzy niedowierzaniem, powagą i rozbawieniem. W końcu rozbawienie zwyciężyło nad wszystkimi innymi emocjami i zaczęłam się śmiać. Prawie tak mocno jak rano, kiedy ciągnęłam Luke'a za nogi w kierunku jego pokoju. Jak zwykle napotkałam parę zdziwionych spojrzeń, wysyłanych przez resztę osób z akademii. Jak wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę. Nie dziwię im się. Zrobiłabym tak samo, gdybym ktoś śmiał się najgłośniej na całej sali bez żadnego ostrzeżenia. Tylko parę osób, które zna mnie całkiem dobrze, przyzwyczaiło się do mojego psychopatycznego śmiechu. Śmieję się w najbardziej nieodpowiednich momentach swojego któtkiego, aczkolwiek zwariowanego życia.
Potrzebowałam dużo czasy, aby pohamować cały śmiech. Luke jak zwykle dziwnie się na mnie patrzył, jak i inni, zastanawiając się, czy aby na pewno jest wszystko ze mną w porządku i czy nie ma zadzwonić po jakiegos psychologa, albo od razu zabrać mnie do wariatkowa, korzystając z chwili mojej lekkiej nieobecności.
- Dobra - powiedziałam przez łzy, które pojawiły się z nikąd w moich oczach, kiedy zaczęłam się śmiać - Muszę zjeść to głupie śniadanie, nie powinieneś mnie juz rozśmieszać, bo pożałujesz! - uśmiechnęłam się chytrze i zaczęłam przeżuwać swoją porcję jajecznicy, której smaku już prawie w ogóle nie czułam. Śmiech wystarczająco mnie nasycił. Jednak pospiesznie zjadłam do końca, bojąc się, że zaraz dostanę kolejnego ataku śmiechu. Po zjedzeniu odniosłam talerz i pobiegłam z książką do pokoju. Co jakiś czas musiałam się zatrzymywać, ponieważ niektóre kartki książki wypadały, nie dając mi zajść za daleko. W pokoju wysuszyłam książkę suszarką i skeiłam parę stron. Nie wyglądała najlepiej, ale nie mogłam narzekać, bo byłam to moja wina.
Szybko przebrałam się w strój do jazdy i ruszyłam szybkim krokiem do stajni, aby spotkać się pierwszy raz dzisiejszego dnia z Sydney, która prawdopodobnie już od dawna czekała na należyta porcję jedzenia. Wcześniej o niej zapomniałam, bo śmiałam się do rozpuku.
W drodze do stajni spotkałam Helen i Castiel'a z dziećmi. Porozmawiałam z nimi chwilę i pobawiłam się z Tanyą i Celtią. Z trzecią nie mogłam, ponieważ właśnie wtedy uczepiła się taty i uciekła za jego nogi. Po jakimś czasie przeprosiłam ich i poleciałam do stajni, chyba już podwójnie spóźniona do klaczy, która już na pewno od dawna oczekiwała mnie w swoim boksie. Sydney dość szybko nakarmiłam. Wyczyściłam ją aż jej sierść prawie błyszczała. Osiodłałam ją w pośpiechu. Nie poświęciłam jej dzisiaj jeszcze uwagi, a ona oczekiwała jej już od dłuższego czasu. Kiedy wychodziłam przed stajnię dostrzegłam wysoką postać dosiadającą konia. Od razu rozpoznałam w niej Luke'a i ruszyłam w jego stronę, mając nadzieję na choć trochę towarzystwa.

Luke? Ojoj, słabiuteńko :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)