sobota, 4 lutego 2017

Od Marceline - zadanie 18

- To będzie wyśmienity pomysł! – odkrzyknął wesoło Tomas, po czym przysiadł na jednym ze stołków, założył ręka na rękę i spojrzał na nas wyczekująco. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a oczy skrzyły się z podekscytowania. Tuż po tym jak chłopak przyuważył na tablicy ogłoszeniowej informację o konkursie teatralnym, nie mógł usiedzieć w miejscu i od razu zebrał nas wszystkich w jadalni, aby ogłosić, że bierzemy w tym udział. Lekko zaskoczona zauważyłam, że jestem jedyną dziewczyną wśród zebranych – prócz mnie znalazł się tutaj Micheal, który z rozbawieniem przyglądał się rozentuzjazmowanemu Tomasowi, Abel z dość nietęgą miną, a także Lucien, zerkający co chwila ze znudzeniem do telefonu. Tworzyliśmy specyficzną grupkę osób, a jakże, jednak dało się wśród nas wyczuć pewną nić porozumienia – każdy wiedział, kiedy kto chce się odezwać i kiedy można samemu zabrać głos. W tym samym momencie, kiedy już miałam wypowiedzieć się i zgłosić w dość uprzejmy sposób sprzeciw, do jadalni wpadł zespół rozchichotanych dziewczyn, poubieranych w kolorowe stroje cheerleaderek. Każda z nich wykrzykiwała raz po raz coś o konkursie, machała rękami na wszystkie strony, jednocześnie przekrzykując siebie nawzajem. Abel komicznie skrzywił twarz na ich widok, przez co musiałam sama stłumić chichot dłonią. Jednak Tomas spojrzał w stronę rozwrzeszczanej gromady z grobową miną, po czym znów zwrócił się do nas i równie poważnie rzekł:
- Chyba nie pozwolimy, aby ktoś taki jak one wygrał konkurs związany z przedstawianiem emocji? Przecież one przeżywają wszystko równie głęboko, co kałuża po mżawce.
Nie wytrzymałam nadmiaru dramatyzmu w głosie chłopaka i głośno parsknęłam śmiechem. Lucien zerknął zaskoczony znad telefonu, jakby dopiero teraz zauważył, gdzie się znajduje.
- Ty tak na poważnie? Chcesz brać udział w jakimś babskim konkursie? Po kiego? – odburknął Micheal, który dopiero teraz zrozumiał, że jego przyjaciel wcale nie żartował. Odłożył na bok pusty kubek po herbacie, wstał i na odchodnym dodał:
- Radzę wam zrobić to samo. Uciekajcie, póki was jeszcze w jakieś pokraczne wdzianka nie wcisnął.
Po tych słowach, z iście teatralnym gestem, zamknął za sobą drzwi.
- Jeszcze zmieni zdanie - odparł pod nosem Tomas, jednak słowa te kierował bardziej do siebie, niż do nas.
- A o czym niby jest ten konkurs? – Lucien, dziwy nad dziwami, odłożył telefon i utkwił wzrok w blondwłosym. Tomas, podbudowany zainteresowaniem innej osoby, na nowo zaczął wszystko tłumaczyć.
- Tematem głównym jest miłość w literaturze oraz filmie. Naszym zadaniem byłoby przedstawić owe zagadnienie na scenie, a także uprzednio zaprezentować krótki spot, reklamujący nasz występ…
Czy tylko ja odniosłam wrażenie, jakby na siłę próbował przedstawić wszystko z profesjonalizmem? Zerknęłam ukradkiem na innych, jednak i Abel, i Lucien z trudem powstrzymywali się od ucieczki. Widać było, że pomysł Tomasa nie za bardzo przypadł im do gustu. Ba – byli przerażeni samą myślą o tym, że mógłby ktokolwiek zmusić ich do wystąpienia przed publicznością. Byłam w stanie wyobrazić sobie jak Abel recytuje nieumiejętnie jakiś tekst na pamięć, ale Lucien? On by zapewne najpierw zwyzywał od sukinkotów wszystkich obecnych na sali, po czym uciekłby za kurtyny i, jak gdyby nigdy nic, zaszyłby się w kącie wraz ze swoim telefonem. Gdy ponownie skierowałam głowę w stronę Tomasa, ten z błagalnym wzrokiem zaczął wpatrywać się we mnie. Byłam ostatnią osobą, która jeszcze nie wyraziła się dosadnie i wprost, że nie weźmie w tym udziału. Spuściłam wzrok na ręce, które zajęte były poprawianiem karmelowej koszulki, która nie potrzebowała jakichkolwiek poprawek (co najwyżej żelazka, którego w pośpiechu zapomniałam wcześniej użyć). I co ja mam odpowiedzieć? Że nie mam zamiaru mieszać się w żadne konkursy, które wymagają kontaktów z grupą nieznajomych mi osób przekraczającą liczbę pięciu? Że to jeden z jego bardziej szalonych, ale i zarazem dziecinniejszych pomysłów? Miałabym coś takiego oznajmić równie smutnemu i błagalnemu spojrzeniu?
- Cóż… Mogę jakoś pomóc… - wydukałam niepewnie. Na słowa te Tomas od razu pojaśniał i odwrócił się z powrotem ku reszcie. Lucien, wraz z Ablem, wbili we mnie mordercze spojrzenia. Kierując głowę w przeciwną stronę, zaczęłam przyglądać się z udawanym zainteresowaniem grupie cheerleaderek, które w tym czasie zdążyły poprzestawiać większość stołów i krzeseł, aby zrobić więcej miejsca dla ich grupy. Raz po raz wykrzykiwały swoje pomysły, jednak szybko ginęły one w tłumie chichotów i rozmów.
- Mam już zarys planu. Potrzebuję jedynie ludzi, którzy mogliby go ze mną wykonać… - Tomas wciąż nieubłagalnie starał się przekonać do swego pomysłu. Można by rzec, że traktuje tę sprawę z zapałem godnym niejednego sportowca.
- Powiedz lepiej, jaka jest nagroda – powiedział Lucien.
- Jest warta każdego wysiłku. Wygrani mogą wyjechać na tydzień do dowolnego ośrodka jeździeckiego, w dowolnym kraju, na calutki tydzień.
Abel zakrztusił się herbatą. Pamiętam, jak kiedyś wspominał, że chciałby odwiedzić swego kuzyna z Grecji, lecz brakuje mu na to pieniędzy.
- Gdziekolwiek? – zapytał, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Gdziekolwiek.
Szach-mat. Tomas wygrał. Lucien spojrzał na Abla z niedowierzaniem. Jako jedyny pozostał w tej grupie po przeciwnej stronie. Zerknął do swego telefonu, westchnął zrezygnowany i odparł:
- Ale mnie wnerwiacie. Niech wam będzie.
Byłam przez chwilę pewna, że Tomas zacznie skakać z radości. Szybko nałożył na siebie kurtkę, jednym duszkiem dopił herbatę, po czym powiedział, że biegnie pisać scenariusz. Nie miałam pojęcia, że od razu zabierzemy się do roboty, jednak jego zapał udzielił się także i nam.
- Myślę, że dobrze by było także Micheal’a wkręcić w nasz plan – odparł Abel, który zaczął się szykować na wieczorne zajęcia z fotografii. – I jeszcze parę osób. Na razie jest nas nieco za mało, jak na trupę teatralną…
Zobaczyłam, jak chłopak wymownie spogląda w moją stronę.
- To ja mam poszukać więcej osób? – zapytałam na głos, chociaż już znałam odpowiedź.
- Wiesz, z nas wszystkich, to ty masz największą szansę na wmówienie komuś, że udział w przedstawieniu może być niezłą zabawą...
- Uznam to za komplement – odparłam z przekąsem, jednocześnie dając mu kuksańca w bok – Ale niczego nie obiecuję.
- Nie obiecuj. Mam nadzieję, że nikt się nie zgłosi i plan szlag trafi – burknął Lucien, po czym skierował się ku wyjściu. Abel pożegnał się i również wyszedł na zajęcia. Dopiłam herbatę i jako ostatnia ze wszystkich opuściłam jadalnię i ruszyłam na poszukiwania zbłąkanych dusz.
**********
Micheal’a znalazłam w jego pokoju. Leżał na łóżku, oparty o ścianę, i malował coś zawzięcie w skórzanym notatniku. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, mimo że niezbyt cicho pukałam i równie hałaśliwie wparowałam do pokoju.
- Ziemia do Micheal’a. Nie słyszałeś, jak dobijam się do drzwi?
Nie uzyskałam jednak żadnej reakcji, co nieco mnie obruszyło. Rozumiem, że mógł nie być zbytnio zadowolony pomysłem Tomasa, ale ignorowanie innych to już nieco infantylna zagrywka.
- Micheal! – krzyknęłam, złożywszy ręce przy ustach. Nic. Zirytowana, podeszłam bliżej łóżka i złapałam chłopaka za kostki. Szatyn podskoczył i gdyby nie szybka reakcja z mojej strony, noga chłopaka przywaliłaby mi w twarz. Stojąc o jeden krok dalej od Micheal’a, dopiero zdołałam dostrzec, że miał słuchawki w uszach.
- Co ci odbiło? – odburknął, ściszając muzykę.
- N-nie zauważyłam, że masz słuchawki na uszach… - cicho odparłam, a lekki rumieniec wystąpił na moich policzkach. – Przyszłam tylko powiedzieć, że jednak bierzemy udział w tym konkursie…
- Nie ma mowy – chłopak spojrzał na mnie z niecierpliwością – Nie wezmę w tym udziału.
- Ale… Tomasowi naprawdę na tym zależy – gorączkowo zaczęłam go przekonywać – Tak samo Ablowi! Nagrodą jest tygodniowy wyjazd do innego ośrodka jeździeckiego! Sami możemy wybrać gdzie!
Chłopak wciąż nie wyglądał na przekonanego. Szybko, Marcy, wymyśl coś, aby go namówić!
- Nawe Lucien się zgodził! Teraz szukamy innych, którzy mogliby nam pomóc… Ale chcemy, abyś i ty wziął w tym udział, razem z nami.
Wpatrywałam się w Micheal’a intensywnie, modląc się w duchu, aby wyraził zgodę. Bez niego Tomas na pewno straci motywację, a bez niej nie mamy powodów, by próbować. Chłopak odłożył na bok telefon wraz z notatnikiem i ołówkiem, po czym odrzekł rozdrażniony:
- Niech będzie…
Podskoczyłam, zachwycona. Rzuciłam się w objęcia chłopaka, aby móc go wyciskać z radości. Zaczął protestować, lecz zauważyłam cień uśmiechu na jego twarzy.
- Idę teraz poszukać innych osób, które by nam pomogły. Myślę, że spotkamy się wszyscy po wieczornych zajęciach u Tomasa, gdyż jadalnia została całkowicie przejęta przez gadatliwie cheerleaderki – oznajmiłam, nadal szeroko uśmiechnięta, po czym pożegnałam się z chłopakiem i ruszyłam na dalsze poszukiwania. Nie byłam pewna, gdzie powinnam zacząć. O tej godzinie większość uczniów zazwyczaj albo jest w terenie, albo na zajęciach teoretycznych. Zdarza się, że jakiś niedobitek pozostaje w pokoju, ale nie chciałam sprawdzać po kolei każdego pomieszczenia, ponieważ zajęłoby mi to całą wieczność. Po krótkim zastanowieniu, postanowiłam ruszyć do stajni i poszukać potencjalnych aktorów na łąkach. Przechadzając się wśród boksów, nie mogłam zdecydować, na którym koniku się wybrać w teren. Mimo że moje umiejętności jeździeckie znacznie się poprawiły od przyjazdu do Akademii, to wciąż nie były one zachwycające. Westchnęłam i na początku udałam się do składziku. Założyłam na głowę toczek, na nogi czapsy, a w rękę ujęłam palcat i, już przygotowana, ponownie ruszyłam wzdłuż boksów. Nagle moją uwagę przykuła srokata klacz, która spokojnie przeżuwała marchewkę. Z satysfakcją przypomniałam sobie, jak kiedyś Danina wspominała mi o wesołej i spokojnej klaczce, która jest idealna dla początkujących jeźdźców. Wołano ją… Nanda. Przyjrzałam się tabliczce na drzwiczkach do boksu i z zadowoleniem stwierdziłam, że się nie myliłam. Nanda. Oporządziłam klaczkę, osiodłałam i po niedługim czasie siedziałam na jej grzbiecie. Ruszyliśmy w stronę łąk, gdzie co poniektórzy uczniowie spędzali czas wraz ze swymi wierzchowcami. Już z daleka zdążyłam zauważyć parę osób ćwiczących, ale też relaksujących się południowymi promieniami słońca. Spróbowałam szczęścia z niewysokim szatynem, Carlem, jednak on od razu zawyrokował, iż nie ma ochoty na takie zabawy. Następnie odważyłam się zagadać do czarnowłosej dziewczyny, Anabell, która zacięcie trenowała na gniadym wałachu, jednak i ona odmówiła, tłumacząc, że zbytnio zajęta jest trenowaniem przed zawodami. Westchnęłam, jednak nie poddawałam się tak szybko. Ponownie rozejrzałam się dookoła, gdy nagle, w cieniu pobliskich drzew, ujrzałam kolejną czarnowłosą dziewczynę, jednak z mniejszą ilością makijażu na twarzy. Zamyślona, malowała coś na niedużym płótnie, nie zwracając uwagi na konika, który tuż obok pasł się, co jakiś czas prychając, domagając się uwagi swego jeźdźca. Niepewnie podjechałam do niej, po drodze szukając jakiegoś dobrego pomysłu na przekonanie ją do całego przedsięwzięcia.
- Cześć – odezwałam się, starając nadać memu głosu przyjazny wydźwięk. Dziewczyna spojrzała na mnie, lekko wystraszona, po czym cicho odparła:
- H-hej.
Zeszłam z Nandy i przysiadłam przy dziewczynie. Miałam nieprzyjemne uczucie, jakoby szatynka chciała uciec, byleby znaleźć się jak najdalej ode mnie.
- Ej, ja nie gryzę – zaśmiałam się, trochę zbyt nerwowo – Nazywam się Marceline, lecz możesz mi mówić Marcy.
Dziewczyna odpowiedziała coś, jednak tak cicho, że nie zrozumiałam ni słowa z tego, co powiedziała.
- Możesz powtórzyć? Wybacz, ale nic nie zrozumiałam.
- Iris. M-mam na imię Iris – praktycznie całą swoją twarz skryła za płótnem. Czy ja naprawdę jestem taka straszna?
- Miło mi cię poznać, Iris – zagaiłam ponownie, wciąż z uśmiechem na twarzy – Szukam osób, które chciałaby pomóc z organizacją przedstawienia i…
Odniosłam wrażenie, że z każdym kolejnym słowem dziewczyna coraz bardziej chowa się w sobie. Nie wygląda na osobę, która byłaby w stanie wystąpić przed publicznością, ale… Potrzebujemy jak najwięcej osób!
- Nie szukamy tylko aktorów, lecz także osób, które pomogłyby z kostiumami, muzyką, dekoracjami…
- J-ja nie wiem… - odpowiedziała, wciąż odwracając wzrok na bok. Westchnęłam i kątem oka przyjrzałam się obrazowi, który tworzyła, nim jej przerwałam. Przedstawiał on łąkę, a na niej stado dzikich koni. Całość prezentowała się naprawdę niesamowicie, mimo że nie był on jeszcze wykończony.
- Ależ to piękne! – odezwałam się, wskazując na płótno – Sama nauczyłaś się tak malować?
- Tak – odpowiedziała i lekko się uśmiechnęła – Dziękuję.
- Jesteś pewna, że nie chciałabyś użyczyć nam trochę swojego talentu i pomóc nam z dekoracjami? – spróbowałam ponownie, zaciskając z nadzieją piąstki. Iris znów opuściła głowę i przez chwilę się nie odzywała. Już miałam się z nią pożegnać, zrezygnowana, gdy niespodziewanie zabrała głos:
- Dobrze. Mogę pomóc.
Zaskoczona, ale i szczęśliwa, podziękowałam jej i zapowiedziałam, że spotkamy się jeszcze wieczorem, aby omówić szczegóły. Iris kiwnęła głową na zgodę i pożegnaliśmy się. Ona wróciła do pracy nad obrazem, a ja wdrapałam się na grzbiet Nandy. Ruszyłam z powrotem do stajni, mając nadzieję, że znajdę tam kogoś nowego. Początkowo nikogo tam nie było, dało się jedynie usłyszeć ciche rżenie koni, jednak podejrzewałam, że niedługo wszyscy zaczną się zjeżdżać, gdyż zbliżał się koniec zajęć. Bez pośpiechu zajęłam się Nandą, ściągając z niej siodło i uzdę, a później dokładnie czyszcząc. W trakcie wszystkich tych czynności, uczniowie zaczęli się zbierać. Słyszałam śmiechy oraz rozmowy, które z czasem zaczęły się ze sobą zlewać. Kątem oka przyuważyłam Vivi, która szła za rękę z Noah. Wiedziałam od niedawna, że są zaręczeni. Cieszyłam się ich szczęściem, jednak pewna igiełka bólu wciąż kuła mnie w serce za każdym razem, gdy moim oczom ukazywała się Vivian. Już wcześniej postanowiłam nie pytać się ich o udział w konkursie – byłam pewna, że są zbytnio zajęci sobą nawzajem, aby móc bez roztargnienia szykować z nami występ. Lekko przygaszona, kontynuowałam szczotkowanie klaczy. Kiedy skończyłam, w stajni wciąż panował spory ruch. Zaniosłam przyrządy do składziku, po czym, lekko zmęczona, zaczęłam spacerować wśród boksów. Po drodze zaczepiłam parę osób, m.in. czerwonowłosą Jennefer, uśmiechniętą Nikitę, a także rozgadaną Amarissę. Niestety, żadna z nich nie miała albo czasu, albo zapału, by móc nam pomóc. W szczególności Amarissa ubolewała nad tym, że nie może wziąć w tym udziału, jednak akurat wyjeżdżała w rodzinne strony, a bardzo długa czekała na odwiedziny swej familii. Obiecałam jej wysłać nagraną sztukę, po czym dziewczyna pożegnała się i pobiegła pakować. Ponownie zaczęłam pytać się różnych osób, zachęcać do udziału w konkursie, lecz bez większych sukcesów.
- Hej, mała – usłyszałam nagle za sobą donośny głos. Odwróciłam się, zaskoczona, by ujrzeć tuż koło mnie niewysoką dziewczynę, o karmelowej cerze i burzy kręconych włosów. Spoglądała na mnie z wyższością, o którą nie podejrzewałabym osobę o tak niskim wzroście.
- Ja? – spytałam. Przewyższałam ją o dobrą głowę, więc jej zawołanie tym bardziej wprawiło mnie w zakłopotanie.
- A na kogo, kurczę, patrzę? - odparła ze złośliwym uśmieszkiem – Słyszałam, jak co chwila męczysz różnych ludzi jakimś występem. Chcę wziąć w tym udział.
Taka prosta i bezpośrednia postawa oszołomiła mnie. Tak długo próbowałam namówić kogokolwiek, aby choć nieco pomógł nam z organizacją sztuki, że dobrowolna zgoda innej osoby wydawała mi się czymś nierealnym.
- Odpowiesz mi? Czy mam tutaj czekać wieczność, aż wrócisz do rzeczywistości?
- N-nie… - wybąkałam – Cieszę się, że chcesz nam pomóc.
- Ja nie chcę pomóc – odparła pewnie dziewczyna – Ja chcę zagrać pierwsze skrzypce na scenie, a później zebrać liczne brawa.
- Tak? – im więcej słów wypowiadałam na głos, tym głupiej one brzmiały. Najzwyczajniej w świecie całkowicie zbił mnie z pantałyku jej władczy głos.
- Tak – dodała dobitniej, niż wcześniej – Gdzie zaczynają się próby?
- D-dzisiaj spotykamy się u Tomasa Brown’a. Wiesz, w którym pokoju mieszka?
- Nie martw się. Na pewno znajdę drogę – odrzekła – A na imię mam Bianca. Lepiej je zapamiętaj, bo niedługo wszyscy będą o mnie mówić.
Po czym, bez pożegnania, ruszyła w swoją stronę. Zakłopotana, stałam chwilę w jednym miejscu, chcąc zebrać myśli. Miałam nadzieję, że nie wpakowałam nas wszystkich w kłopoty, zapraszając Biancę do naszej drużyny… Zmęczona, postanowiłam udać się już w ostatnie miejsce, gdzie mogłabym znaleźć kogoś chętnego do pomocy – w stronę salonu. Wchodząc do niego miałam wrażenie, jakby ktoś naprawdę sobie ze mnie zażartował – prócz jednej, samotnie siedzącej na fotelu dziewczyny, nikogo nie było w pomieszczeniu. Wytarłam botki o wycieraczkę i powolnym krokiem ruszyłam w stronę kanapy. Azjatka zajęta była tworzeniem bransoletki z malutkich, niebieskawych koralików. Nawet nie zauważyła, kiedy przysiadłam koło niej i zaczęłam przyglądać się jej dziełu.
- Cześć – odezwałam się po krótkiej chwili.
- Och, hej – dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, lecz już po chwili szeroko się uśmiechała – Mogę w czymś pomóc?
- Ja tylko… Chciałam się zapytać, czy nie miałabyś ochoty wziąć udziału w występie.
- Występie? Tym, o którym tak wiele osób mówi? – zapytała, a jej oczy zaczęły się lekko skrzyć.
- Tak. Potrzebujemy nie tylko aktorów, lecz także kogoś, kto pomoże z dekoracjami, kostiumami…
- Kostiumy! – dziewczyna odłożyła niedokończoną biżuterię i całą uwagę skupiła na mnie – Jak najbardziej chcę wam pomóc! Uwielbiam szyć, a występ może być niezłą reklamą dla moich ubrań!
Poczułam ulgę. Chociaż ostatnia osoba, którą próbowałam namówić, okazała się pozytywnie nastawiona do całego przedsięwzięcia.
- Spotykamy się dzisiaj wieczorem u Tomasa Brown’a.
- Na pewno przyjdę – pokiwała lekko głową, jakby odruchowo – Ach, nie przedstawiłam się! Jestem Mathilda.
- A ja Marceline – podałam jej dłoń.
- Miło mi się poznać, Marceline. A teraz, jeżeli to nie kłopot, chciałabym dokończyć bransoletę.
- Jasne. Do zobaczenia – pożegnałam się, po czym, całkowicie wymęczona, postanowiłam w końcu udać się do swojego pokoju i chwilkę odsapnąć. Kto by się spodziewał, że większość południa spędzę na szukaniu osób, które będą chciały wraz ze mną odtworzyć sztukę na scenie? Będąc w swojej sypialni, runęłam na poduszki i zdrzemnęłam się dłużej, niż początkowo planowałam. Obudziło mnie miauczenie Lelouch’a, który domagał się swej kolacji. Zaspana, wsypałam mu karmę do miski, przeczesałam na szybko włosy i ruszyłam ospale w stronę pokoju Tomasa. Kiedy do niego weszłam, zaskoczyła mnie liczba osób stojących i siedzących w całym pomieszczeniu. Prócz mnie byli jeszcze Lucien i Abel, siedzący na jednym łóżku, Micheal stojący na uboczu koło Iris, Bianca, która kłóciła się o coś z Tomasem, Mathilda, która próbowała ich pogodzić, a także parę osób, których jeszcze nie zdążyłam poznać. Przysunęłam się obok Micheal’a i zapytałam:
- Co się stało?
- Tomas wpadł na ,,genialny’’ pomysł, aby zmodyfikować historię Romea i Julii i stworzyć historię Romea i Juliana. A że wtedy dwoje głównych bohaterów byłoby mężczyznami, Bianca nie będzie mogła mieć roli pierwszoplanowej.
Powstrzymałam śmiech na myśl o pomyśle Tomasa i lekko zmartwiona spojrzałam znów na walczącą dwójkę.
- To ja tu jestem reżyserem! I scenarzystą!
- Tak? A jak niby chcesz stworzyć sztukę bez ludzi, panie reżyserze? – odwarknęła Bianca, zakładając ręka na rękę.
- Mam tutaj wystarczającą ilość osób… - odparował Tomas, jednak dało się wyczuć w jego głosie niepewność.
- Jasne – prychnęła Bianca, po czym tupnęła ze złości i wyszła z pokoju, złorzecząc po drodze. Tomas przejechał dłonią po twarzy, po czym odrzekł zrezygnowany:
- Później do niej pójdę. A teraz przedstawię wam cały scenariusz.
Zaczął od głównych roli – Romea i Juliana. Cała historia miała być bardzo podobna do oryginalnej wersji, z tą drobną różnicą, że Julia byłaby mężczyzną.
- Romeem będzie Abel. Idealnie nadajesz się do tej roli, gdyż jesteś z nas wszystkich najwyższy.
- Kłóciłbym się o tego idealnego… Ale niech ci będzie – odparł chłopak.
- A Julianem będzie Micheal.
- Słucham? – szatyn zrobił okrągłe oczy, po czym zaczął gwałtownie protestować – Nie ma mowy! Oszalałeś! Nie będę grał jakiegoś cholernego geja na scenie!
- Nie mogę wziąć nikogo innego – zaczął się bronić Tomas – Nie dość, że jesteś tutaj najniższy, to jeszcze masz najdelikatniejsza urodę ze wszystkich chłopaków...
Odsunęłam się nieco od Micheal’a, gdy zobaczyłam jak jego twarz zmienia się z rozłoszczonej w porządnie zagniewaną. Trzeba dodać, że w rzeczywistości, kręcone włosy chłopaka, a także delikatna, jasna cera nieco łagodziły jego urodę.
- Nie mogłeś wymyślić jakiejś lepszej historii?! Przecież to będzie całkowitą klapą! – zaczął krzyczeć, jednocześnie gwałtownie gestykulując. Jeszcze nigdy nie widziałam go aż tak rozgniewanego.
- Nie możemy przedstawić oryginalnej historii, bo byłaby za nudna! – głos Tomasa także zaczął się podnosić.
- Spokojnie, chłopcy. Dogadamy się jakoś… - zaczęła niepewnie uspokajać ich Mathilda.
- Nie ma mowy, abym godził się na coś takiego – oznajmił dobitnie Micheal i spojrzał wyzywająco na Tomasa.
- Dobrze! Znajdę kogoś innego…
- Nie! – przerwałam, także już mocno zirytowana – Mamy za mało czasu, aby znów szukać nowych osób. Zmienimy nieco scenariusz i wszystko będzie w porządku…
- To ja tu jestem reżyserem. Czemu wszyscy chcą wścibiać nos w moja pracę…
- Bo nie jest dobra – odwarknął Micheal. Wystraszona, spojrzałam to na jednego, to na drugiego chłopaka. Byłam pewna, że za chwilę wszyscy stąd wyjdą, obrażeni i zniechęceni. Mina Tomasa, z rozłoszczonej zmieniła się w zaskoczoną, a później w całkowicie zrezygnowaną. Westchnął i po chwili odparł:
- No dobrze. Zmienię nieco scenariusz. Pójdę przekonać Biancę, aby z nami grała – spojrzał na Micheal’a i dodał – Ale ty zostaniesz Julianem. Zgoda?
- Jeżeli nie będę gejem, to nie ma problemu – odparł, wciąż nieco obrażonym tonem, Micheal.
Odetchnęłam z ulgą, widząc, że wszyscy zaczynają się jakoś dogadywać. Tomas zaczął ponownie rozdawać każdej osobie role. Lucien miał grać przyjaciela Romea, Merkucja, a także zająć się spotem reklamowym, gdyż jako jedyny znał się doskonale na grafice komputerowej, a także tworzeniu filmów w różnych programach. Mathildę poproszono o zrobienie strojów i mieliśmy nadzieję, że Bianca jej w tym pomoże. Iris i ja miałyśmy zająć się dekoracjami, a moją dodatkową pracą była rola narratora w całej sztuce. Obawiałam się nieco występu przed publicznością, lecz wolałam już nie sprzeciwiać się niczemu, aby na nowo się wszczynać kłótni. Po rozdaniu każdemu z osobna jakiejś roli, postanowiliśmy na dzisiaj skończyć i od jutra zabrać się za wszystko na poważnie. Pożegnałam się z resztą osób i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Szybko wzięłam prysznic i tuż przed snem opowiedziałam Vivi o całym przedsięwzięciu. Obiecała, że na pewno pojawi się na premierze, a ja, odprężona, szybko zasnęłam.
*********
Następnego dnia, tuż po śniadaniu, postanowiłam pojechać do miasta po potrzebne przyrządy do wykonania dekoracji. Spotkałam po drodze Iris i umówiłyśmy się, że pojedziemy razem na zakupy, od razu po skończonych zajęciach. Najadłszy się cynamonowych bułeczek, zdecydowałam się zajść przed lekcjami do Tomasa, aby się zapytać, czy czegoś dodatkowego nie zakupić także dla niego. Nie widziałam go nigdzie w jadalni, więc od razu skierowałam się w stronę jego sypialni. Zapukałam, lecz nikt mi nie odpowiedział. Byłam pewna, że jeszcze śpi, gdyż pewnie ślęczył pół nocy, by dopracować scenariusz. Weszłam do pokoju bez wahania, czego po chwili żałowałam. Chłopak leżał na łóżku, przykryty do połowy piersi białą kołdrą, a także… Biancą, która wtulała się w niego, ubrana jedynie w skąpą bieliznę. Zakłopotana i z czerwoną twarzą, cicho wymknęłam się z pokoju i równie bezszelestnie zamknęłam drzwi. Dzięki niebiosom, nie obudziłam ich. Wciąż lekko zawstydzona, pobiegłam w stronę stajni, lecz w głowie krążyło mi nieustannie jedno pytanie ,,Czy to właśnie w ten sposób ludzie żegnają spory?” Postanowiłam zapomnieć o całym wydarzeniu i całkowicie skupić się na zajęciach. Po raz pierwszy trenowałam skoki, co niezbyt dobrze mi wychodziło. Na szczęście, zajęcia minęły mi szybko i mogłam w spokoju pojechać na zakupy wraz z Iris. Po mieście chodziłyśmy blisko trzy godziny, nie mogąc znaleźć odpowiednich materiałów na stworzenie sceny. Wędrowałyśmy od jednego sklepu do drugiego i w każdym kupowałyśmy jakieś przedmioty – a to stosy kolorowych papierów, to znów całą masę tekturowych pudełek. W końcu, wyczerpane, lecz zadowolone dobrze wykonanym zadaniem, wróciłyśmy do Akademii. Cały wieczór spędziłyśmy na klejeniu, wycinaniu, a także przyklejaniu od groma rzeczy. Parę razy przeszkodziła nam Mathilda, która brała przymiarki do mojego stroju, a także Tomas, który dawał nam wskazówki dotyczące wystroju. Za każdym razem, kiedy go widziałam, pąsowiałam nieco, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu jego wraz z Biancą. Zdążył nam za którymś razem oznajmić, że nie będzie romansu między Romeem a Julianem, a między Romeem i Julią, a także Julianem i Julią, którą miała zagrać Bianca. Stworzą trójkąt, który skończy się równie tragicznie, co w dramacie. Cały tydzień minął nam podobnie – popołudnia i wieczory spędzałam na próbach, a także przy tworzeniu dekoracji. Spałam mniej niż zazwyczaj, co nieco odbiło się na moim wyglądzie – podkrążone oczy, a także bladość cery nie dało się nie zauważyć. Na szczęście, z każdym kolejnym dniem szło nam coraz lepiej, a już po dwóch tygodniach każdy znał na pamięć swój tekst. Lucien, po paru kłótniach z Tomasem i jednym strajku głodowym, zdołał stworzyć spot, który wspaniale przedstawiał cały zamysł sztuki. Abel, o dziwo, grał nadzwyczaj naturalnie. Micheal, pomimo słyszalnej sztuczności w głosie i nieco zbyt przerysowanych gestach, wyglądał całkiem przekonująco. Bianca natomiast była naprawdę niesamowita – jej postawa, głos, jak i emocje wydawały się prawdziwe i bardzo przekonujące. Nie chciałam przyznawać tego na głos, ale idealnie nadawała się na aktorkę pierwszoplanową. Widać było, że i Tomas jest bardzo kontent z naszej pracy. Chodził cały w skowronkach, co i rusz napomykając o swej przyszłej karierze reżysera.
Po miesiącu byliśmy już gotowi. Wraz z Iris wykonaliśmy mnóstwo plakatów reklamujących nasz spektakl i rozwiesiliśmy je nie tylko na terenie Akademii, ale także w mieście. Tuż przed kolacją, dwa dni przed premierą, Tomas zatrzymał mnie i zagaił:
- Mogłabyś zanieś dodatkowy skrypt do organizatorów konkursu? Chcę dzisiaj poćwiczyć wraz z Ablem i Biancą scenę śmierci, a trzeba donieść ten dokument jeszcze przed premierą.
- Nie ma sprawy – odparłam, chociaż już miałam wybrać się do pokoju i zagłębić się w nowej książce Stephen’a Kinga, którą kupiłam na niedawnej wyprzedaży. Zabrałam papiery i ruszyłam w stronę klas, wybierając drogę przez podwórze. Chociaż było już po zmroku, dało się słyszeć jeszcze krzyki ostatnich jeźdźców na łąkach. Łyk świeżego powietrza orzeźwił mnie po całodniowym przebywaniu wśród dekoracji. Budynek, gdzie znajdowały się sale wykładowe, wyróżniał się nieco na tle innych, ze względu na surowy i z lekka odpychający wygląd. Nie będąc pewną, gdzie znajduje się klasa do zajęć teatralnych, zaczęłam lawirować wśród różnych pomieszczeń. Chodziłabym tak pewnie bez celu jeszcze jakiś czas, gdyby nagle czyiś głęboki głos nie zatrzymał mnie tuż koło klasy informatycznej.
- Zgubiłaś się?
Odwróciłam się, niepewnie, jednocześnie przyciskając do piersi dokumenty. Tuż koło okna stał wysoki mężczyzna, o pociągłej twarzy i jasnych oczach. Przyglądał się mi podejrzliwie, równocześnie uśmiechając się krzywo pod nosem.
- Szukam klasy teatralnej… Znaczy, miałam na myśli profesora, który prowadzi kółko teatralne.
- Pani Clouds zdążyła wyjść godzinę temu.
- Naprawdę? - odparłam głucho, zastanawiając się jednocześnie, co teraz powinnam zrobić.
- A po cóż ci teraz profesor o tej godzinie? – zapytał, wyginając lekko prawą brew do góry.
- Mam oddać kopię scenariusza na konkurs.
- Możesz mi go dać – wyciągnął nagle rękę i wskazał na papiery – Także jestem organizatorem.
- Tak? – zapytałam, na wpół zdziwiona, a na wpół z ulgą.
- Zajmuję się kółkiem filmowym, który, jak widzę, chyba nie jest zbytnio znany wśród uczniów… - odpowiedział i wziął do ręki dokumenty, które szybko przejrzał.
- J-ja nie słyszałam, ale pewnie inni coś wiedzą…
Zaśmiał się cicho i dodał:
- Nie musisz się silić na bycie miłą.
- Ja nie… - potrząsnęłam głową, mężczyzna jednak zdążył się odwrócić i ruszyć w swoją stronę. Wpatrywałam się chwilę w oddalającego się profesora, zastanawiając się, czy w rzeczywistości znam kogoś, kto chodzi na zajęcia filmowe. Westchnęłam, nie znajdując takowej osoby i także ruszyłam w stronę pokoi. Postanowiłam nie czytać już przed snem, a porządnie się wyspać – musiałam być w pełni sił przed spektaklem.
Dzień przed premierą przebiegł nie tyle błyskawicznie, co pełen stresu. Dało się wyczuć wzrastające napięcie, nie tylko wśród nas, ale i wśród innych uczniów. Każdy wtrącał co sekundę coś o konkursie, to znów nerwowo wracał do swego poprzedniego zajęcia. Widziałam, jak inni zawodnicy biegają to do stajni, to znów z rękami pełnymi papierów, czy też dodatków do strojów. Naszej grupie udało się wszystko dopiąć na ostatni guzik już dzień wcześniej. Siedzieliśmy wspólnie w niedużym pokoju Tomasa, omawiając, setny już raz, jak przebiegać ma cały konkurs. Całość rozpoczynała się uroczystym powitaniem gości i zawodników przez organizatorów. Następnie każda drużyna losowała numer, wskazujący kolejność prezentowania spotów. A po prezentacji… był czas na prawdziwe występy. Wyniki miały być ogłoszone dopiero następnego dnia, lecz myślę, że po wszystkim będziemy
zbytnio zmęczeni, aby móc się jeszcze i tym zamartwiać. Tuż po kolacji (składającej się z ciężkostrawnych paluszków rybnych, a także zimnej lemoniady) podreptałam do pielęgniarki, aby zaopatrzyć się w parę tabletek nasennych. Byłam pewna, że napięcie towarzyszące oczekiwaniu jutrzejszego dnia nie pozwoli mi zmrużyć oczu.
Obudziłam się zarówno pełna nadziei, jak i obaw. Wiedziałam, że zrobiliśmy wszystko, co byliśmy w stanie zrobić, aby wypaść fenomenalnie. Orientowałam się również, że zaledwie cztery drużyny startują w konkursie, w tym grupka rozgadanych cheerleaderek. Mieliśmy szansę na wygraną i to całkiem sporą. Próbę generalną przeprowadziliśmy bezbłędnie na dwie godziny przed rozpoczęciem uroczystości. Każdy był już przebrany w swój strój, jednak Mathilda wciąż dokonywała ostatnich poprawek z lekko drżącymi dłońmi. Tomas co chwila potykał się o własne nogi, próbując jednocześnie wmówić nam samym, że nie mamy czym się martwić. Iris już wcześniej gdzieś zniknęła, jednak nie miałam jej tego za złe – zrobiła wszystko, co miała do wykonania.
Kiedy nastała godzina prawdy, ruszyliśmy zwartą grupą do sali teatralnej. Ilość osób przyprawiła mnie o ból głowy – z trudem znaleźliśmy wolne siedzenie dla nas samych . Przysiadłam obok Micheal’a i Bianci, gdyż było to ostatnie wolne siedzenie w pobliżu sceny. Słyszałam, jak Micheal powtarza pod nosem swój tekst, nerwowo pocierając kłykciami o siedzenie. Złapałam go za dłoń, aby nieco się uspokoił, jednak na niewiele się to zdało – wciąż w popłochu wypowiadał na głos wyznania miłości do Julii. Sama nieco przejęłam ów tik nerwowy i zaczęłam przypominać sobie rolę narratora. Całe szczęście, że moje zadanie składało się z krótkiej wypowiedzi na początku i na końcu spektaklu.
Powitanie trwało całkiem długo – nie tylko wymieniono każdego uczestnika z osobna, lecz także podziękowano sponsorom za spore datki na konkurs. Następnie losowaliśmy numer i okazało się, że wylądowaliśmy na samym końcu. Byłam pewna, że Tomas za chwile padnie jak długi na ziemię, lecz jakoś zdołał doczłapać do foteli. Prezentacja każdego spotu zajęła blisko ponad godzinę. Pierwsza drużyna, której przewodził William Powell, postawiła na emocje i niejasne obrazy, co wzruszyło żeńską część widowni. Ekipa cheerleaderek oznajmiła wszem i wobec, że nie przygotowały spotu, lecz zaprezentują układ na scenie, co tym razem męska część publiczności przyjęła z głośnym aplauzem. Grupa Ann Wilson zaprezentowała krótkie wideo na temat bezsensu miłości, co chyba nie przypadło do gustu widowni, gdyż odpowiedzieli dość urywanymi brawami. Nasz film, bądź co bądź przygotowany przez najlepszego informatyka w całej Akademii, wypadł diabelsko dobrze na tle innych. Przyjęto go gromkimi brawami, co jednak nie zdołało w nas zgasić uczucia niepokoju. To występ miał zadecydować, do kogo powędruje nagroda, nie spot. Kiedy nastał czas na wejście na scenę, czułam, jak moje nogi stają się chodzącymi piankami, a ręce zaczynają drżeć, niczym u starszej pani. Nie byłam w stanie skupić się na żadnym z konkurencyjnych przedstawień, więc nie potrafiłam ocenić, jakie mamy szanse. Jak przez mgłę pamiętam zapowiedź naszego spektaklu. W głowie plątały się mi wszystkie dotychczasowe słowa i zdania, nie tylko moje, lecz i innych aktorów. Kiedy nadeszła chwila prawdy, tuż przed rozpoczęciem całej akcji, wzięłam parę głębokich wdechów i wydechów, starając się choć trochę obniżyć poziom stresu, który pustoszył mój umysł. Zrobiłam krok do przodu, wyszłam spoza kurtyny i… słowa same wyleciały z moich ust. Nie myślałam zbytnio nad tym, co mówię, starając się jedynie nadać memu głosu tajemniczy i nastrojowy wydźwięk. Skończywszy moją część, schowałam się z powrotem na tyły podestu, gdzie od razu zaczęłam szukać dogodnego miejsca, by móc przyglądać się historii. Każda ze scen była dopracowana bardzo szczegółowo, o co zadbał nie tylko Tomas, lecz i sami aktorzy. Bianca grała dokładnie tak samo, jeśli nie lepiej, niż na próbach. Micheal i Abel nie dali się ponieść negatywnym emocjom, równie dobrze odgrywając swoje role. Na zakończenie wypowiedziałam jeszcze treść kończącą cały występ i wraz z innymi przyjęliśmy ogromne brawa. Kątem oka zauważyłam, jak pani Clouds na stojąco nagradza nas gorącymi oklaskami, a siedzący tuż koło niej profesor od kółka filmowego również przyglądał nam się z zadowoleniem. Po całej męczarni zaproszono nas wszystkich na niemały poczęstunek w sali obok, gdzie serwowano nie tylko napoje gazowane, lecz także i wino, które dostawało się za okazaniem dowodu. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w Ameryce dozwolone jest spożycie alkoholu dopiero od lat 21. Głównie mieszkańcy pobliskiego miasteczka oraz profesorowie mogli zamówić sobie po kieliszku półwytrawnego wina, co niektórzy uczniowie przyjęli z niejakim zawodem. Nie spędziłam z innymi dużo czasu, gdyż czułam się naprawdę wymęczona przez stres. Pożegnawszy się osobno z każdą osobą, pozostawiłam ich rozgadanych i szczęśliwych, a sama ruszyłam ścieżką w stronę akademika. Marzyłam o ciepłej kąpieli oraz mięciutkiej pościeli, która czekała na mnie w pokoju. Czułam się, jakby łóżko wołało mnie zza ścian, przez co nawet nie zauważyłam, kiedy długi cień wyłonił się zza drzwi do akademika. Zdziwiona, zatrzymałam się w pół kroku i zapytałam:
- Nie powinien profesor być teraz na przyjęciu?
- To samo pytanie miałem zadać tobie – zaśmiał się ponuro i dodał – Nie przepadam za tego rodzaju uroczystościami.
Przysiadł na jednym ze stopni i zapalił papierosa, ignorując moją osobę stojącą nieopodal. Zaskoczona, nie wiedziałam jak zareagować na zachowanie profesora. Zadałam więc najgłupsze pytanie z możliwych:
- Jak profesor się nazywa?
Spojrzał na mnie swymi świecącymi oczyma i odpowiedział:
- Vincent Sørensen.
- Pan też pochodzi ze Skandynawii!
- Ze Szwecji – zaciągnął się camelem i dodał – Całkiem nieźle wypadło wasze przedstawienie.
- Tak pan sądzi? – przysiadłam obok i spojrzałam na niego niepewnie. Nie potrafiłam odczytać z jego twarzy czy stara się być miłym, czy też wyraża swoje zdanie.
- Tak sądzę – strzepnął resztki popiołu i wdusił papierosa w ziemię – Chyba czas na mnie. Niedługo skończą jeść, a wtedy zaczniemy obrady nad wynikami.
Wstał i jakby od niechcenia ruszył w drogę powrotną do sali teatralnej. Siedziałam tak w jednym miejscu, wciąż czując zapach dymu unoszący się wokół, jednocześnie próbując odgadnąć, co czuję w tamtej chwili. Z rozmyślań wyrwały mnie nagłe brawa dochodzące z daleka. Ziewnęłam, zmęczona, i postanowiłam więcej się dzisiaj nie zadręczać. Tym razem nie potrzebowałam żadnych tabletek nasennych, gdyż jak tylko dotknęłam poduszki głową, momentalnie usnęłam. Nie wiedziałam, jakie będą jutro wyniki, lecz nic mnie to już nie obchodziło. Czas spędzony wraz z przyjaciółmi i znajomymi, mimo że męczący i pracowity, był godny każdej kropelki potu.


Gratulacje! Dostajesz 35 punktów i 15 dolarów :) (szkoda, bo dałabym więcej :D)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)