wtorek, 28 lutego 2017

Od Holiday C.D Esmeraldy

Tego dnia humor dopisywał mi aż nadto. Nie dość, że pierwszy raz w ciągu tego tygodnia udało mi się przespać więcej niż pięć marnych godzin, słońce dziś świeciło, a humor poprawiała mi dodatkowo Esmeralda, która postanowiła zrobić parę głupich rzeczy aby mnie rozśmieszyć. Tak też było na stołówce, kiedy miałam wrażenie, że nie śmiałam się jeszcze nigdy tak bardzo w swoim dość krótkim życiu jak wtedy kiedy Esma zaczęła tańczyć z dwoma porami na środku stołówki. W końcu spadłam z krzesła i jakby nic się nie wydarzyło, śmiałam się dalej jak kompletna idiotka. Patrzyłam z dołu jak jej dzikiemu tańcu towarzyszyły wiwaty, śmiechy jak i głośne oklaski ze strony wszystkich osób zamieszkujących Akademię Magic Horse, co doprowadziło mnie do jeszcze głośniejszego śmiechu. W końcu kiedy udało mi się zaczerpnąć powietrza, odezwałam się:
- Zaliczone! - wykrztusiłam w końcu przez łzy śmiechu i zaczerpnęłam jeszcze raz głęboko powietrza, żeby się trochę uspokoić.  Niektórzy patrzyli na mnie zdziwieni, nie wiedząc o co chodzi, ale większość z nic już po chwili zrozumieli i wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem. Moja pierwsza próba wstania okazała się być porażką, ponieważ po nagłym wybuchu wesołości moje nogi zazwyczaj były jak z waty, dlatego przewróciłam się jeszcze raz, aczkolwiek bardziej boleśnie na zimną posadzkę stołówki. Wcześniej lądowania szczególnie nie odczułam, ponieważ zajęta byłam głośnym śmiechem, ale teraz tylek rozbolał mnie dość mocno. W końcu, zauważywszy moje starania podeszła do mnie łaskawa Esma, która również nie mogła powstrzymać się od nagłego wybuchu śmiechu. Po paru minutach starań, udało jej się udzielić mi należytej  pomocy. Kiedy udało mi się już wstać i otrzepać czarne spodnie od kurzu, który zebrał się tam prawdopodobnie już po wczorajszym porządkowaniu jakiejś biednej, starej zrzędzącej kobiety, obydwie skierowałyśmy się do stolika gdzie zajmowali swoje miejsca: Thomas, mąż Esmy oraz ojciec dwóch dzieci, których imion za cholerę sobie przypomnieć nie mogłam, Helen oaz Castiel wraz z cudownymi trojaczkami: Tanyą, Celtią i Niną. Wszyscy patrzyli na nas z niezwykle rozbawionymi wyrazami twarzy, tylko Thomas wydawał się być już do tego przyzwyczajony, jakby mieszkanie w jednym pokoju wraz z Esmą, nauczyło go odporności na takie rzeczy.
- Hej - odezwała się Esma jak gdyby nigdy nic i dosiadła się do rodziny, a ja poszłam w jej ślady tyle, że ja zasiadłam bardziej z boku, nie czując się do końca pewnie w towarzystwie dorosłych osób.
Dziewczyna w tym czasie przytuliła jedno płaczące dziecko do piersi.
Ja natomiast wbiłam wzrok w stół przed sobą i pogrążyłam się w myślach. W końcu nie wytrzymałam i wstałam z miejsca, tylko po to, żeby pójść po parującą, gorącą, malinową herbatkę. Kiedy wróciłam, zagadała mnie dopiero Helen:
- Co tam? - uśmiecham się na te słowa.
- Całkiem dobrze... - mówię cicho i biorę łyk herbaty. Wzdrygam się przy tym z lekka. Rozmawiamy jeszcze parę minut, głównie w temacie jej dzieci, ale też o innych sprawach. Po jakimś czasie, kiedy widzę już dno niebieskiego kubka, niegdyś zapłnionego ciepłym napojem, Esma wkracza do akcji.
- Idziesz ze mną? - pyta rozbawiona - Możemy dokończyć, bo ja na przykład jeszcze z tobą nie skończyłam... Mam dla ciebie cudowne wyzwanie! - uśmiechnęła się chytrze, a ja mogłabym przysiąc, że usłyszałam gdzieś obok niej ciche westchnienie i wypowiedziane słowa "O, nie!".
- Chętnie, ale nie chcę skończyć dzisiejszego dnia w grobie!
- Ale na razie dziećmi trzeba się zająć! Pomożesz mi?

Esmuuuuś? Przepraszam, ale okropny brak weny :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)