niedziela, 19 lutego 2017

Od Esmeraldy do Lei

Dzień zaczął się zwyczajnie, jak mój każdy. Zeszłam na śniadanie, czytając jedną z moich najciekawszych lekturek, poukładanych na dębowej półce. Lektura nosiła tytuł "Perdido Street Station": Czytała się bardzo szybko, przez co mogłam zabrać się za następne książki. Książki tego typu noszą w sobie nie tyle co magię, ale i chęć pozostania w transie, który wywołało czytanie. Jedną ręką trzymałam książkę, drugą- trzymałam widelec, którym zamiatałam talerz. Do moich ust wlatywały to kolejne pomidorki koktajlowe, którymi namiętnie się zażerałam. Oprócz tych małych i czerwonych przyjaciół, na talerzu wylądowała spora garść świeżego szpinaku jak i rukoli.  Na pewno po większej części czasu obudziło mnie potrząsanie. Moja książka wypadła mi z ręki, widelec spadł na talerz a kubek z zieloną herbatą upadł na podłogę rozbijając się. Patrzyłam na to wszystko z niesmakiem i szeroko otwartymi oczami.
-To się nie stało, tak jakby co...- mruknęłam złośliwie.-Podejrzewam, że jednak to mogło mieć coś wspólnego z moim fatum zielonej herbaty...-dodałam.
Ktoś zaczął się śmiać, myślałam, że to chłopak, jednak po pewnej chwili spojrzałam do góry. Nade mną stała dziewczyna, o czarnych jak węgiel włosach. Uśmiechnęłam się szybko i zaprosiłam ją by usiadła obok mnie z cichym burknięciem "Dzięki".
-Jak się nazywasz?- zapytałam podnosząc widelec z talerza.
-Lea...Lea Swan.- burknęła.
-Esmerlada.-uśmiechnęłam się podając rękę.
Popatrzyła na mnie wzrokiem w typie #10 "Co ja mam z tym zrobić? Poobgryzać Ci paznokcie?".
-No co się tak patrzysz?- zapytałam złośliwie.
Ta tylko bąknęła coś w stylu "A, odp**prz się!". Najchętniej teraz rzuciłabym w nią pomidorkiem koktajlowym, ale nie miałam najmniejszego zamiaru marnować to boskie żarełko na tą dziewczynę. Jednak mus to mus, przyszykowałam pomidorek i już miałam cisnąć w nią tą czerwoną kulką, gdy za ramię chwycił mnie dość mocny uścisk.
-Hej! Ja pie*****ę!-wrzasnęłam.
Poczułam ten wzrok wściekłej kucharki.
-No i teraz będziesz mnie tak trzymać i nie puścisz?- zapytałam spoglądając do góry.- Odpi****cz się Will...- burknęłam.
Lea patrzyła na mnie jak na wariatkę, którą jako tako byłam. Może to głupie stwierdzenie, ale te spojrzenia zawsze mnie rozbawiały, więc tak a nie inaczej wybuchnęłam śmiechem i przy okazji wpakowałam swój cudny podkoszulek do kolejnej herbaty. Zaklęłam pod nosem i wstałam oburzona kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
-Gdzie idziesz?!-zadarł się ktoś za mną.
<Leaa? Przepraszam, że takie krótkie, ale mi wywaliło wenę :/>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)