- Zdecydowałaś się jednak z nią wyjść? - kręcąc z
niedowierzaniem głową, uporczywie przyglądałem się Phoebe, która z niezwykłą
cierpliwością próbowała usiąść w siodle Demeter, choć ta niekoniecznie była tej
decyzji przychylna. Krążyła w koło, spoglądając od czasu do czasu na Shine,
jakby mając nadzieję, że łaciata towarzyszka uwolni ją od nieuniknionej pracy.
Nie było jednak dla niej nic bardziej mylnego, bowiem dziewczyna już po chwili
siedziała na niej, skracając jej wodze na tyle, że miała raczej ograniczone
pole do jakiegokolwiek manewru. Dopiero wtedy brunetka uraczyła mnie swym
lodowatym, przenikliwym spojrzeniem. Wymiana kontaktu wzrokowego nie trwała
jednak zbyt długo, bo odwróciłem głowę w stronę pól, zastanawiając się, którędy
właściwie mamy jechać.
- Przynajmniej ja próbowałam wyczyścić swojego konia -
prychnęła, ponaglając gniadoszkę do żwawego stępa. Dopiero kiedy usłyszałem
odgłosy tłuczących się o podłoże kopyt, zrozumiałem, że dziewczyna zniknie
nieomal z mojego pola widzenia. Nie chcąc do tego dopuścić, bo komu jak komu,
ale mi akurat samotna wyprawa się nie uśmiechała, ruszyłem tuż za nią.
Oczywiście miałem przy sobie Shine, ale to nie był ten sam rodzaj spędzania
czasu, jak z Phoebe, której sarkazm nie odstępował na ani jeden, najmniejszy nawet
krok. A ja, chcąc nie chcąc przyznać musiałem, że zaczynało mi się to coraz
bardziej w niej podobać.
- Mam nadzieję, że do sklepu również dostałaś mapkę -
zakpiłem, przypominając sobie o skrawku papieru, który dzień wcześniej okazał
się być bardziej zgubny, aniżeli w jakikolwiek sposób pomocny. Wyglądało na to,
że dziewczyna zapomniała już o mojej obecności, bowiem odwróciła swą twarz w
moją stronę, dzięki czemu dokładnie mogłem dostrzec zdezorientowanie, które na
niej się lekko malowało.
- Jeszcze nie, ale przydałaby się - wzruszyła w końcu
ramionami, mijając po swej lewej znak, który informował o tym, że opuszczamy
Akademię. Był to dobry sygnał, bo dzięki niemu wyglądało na to, że skręciliśmy
w dobrym kierunku.
- Nie wiem czy akurat Tobie, ale masz rację - zebrałem
wodze, aby po chwili przyłożyć nieco mocniej łydki do boków arabki, która o
dziwo zdawała się być chętna do pracy, bowiem zareagowała tak szybkim tempem,
jakiego nie spodziewałbym się po jeszcze chwilę wcześniej śpiącym koniu.
Kłusując już, wyminąłem szybko Phoebe, mając jakąś tam nadzieję, że po raz
ostatni przyjdzie obrócić mi się w siodle w jej stronę. - Tylko wiesz, z takich
technologii trzeba umieć korzystać - dodałem, wciąż uśmiechając się od ucha do
ucha, usilnie trzymając takie tempo, które dawałoby nam przewagę nad kłusującą
za nami gniadoszką.
- Że niby ma mnie ten kucyk przegonić? - zaśmiała się
brunetka, zrównując swojego konia z tym, na którego grzbiecie siedziałem. Wolną
ręką wskazała na Shine, która choć nie zaskakiwała może rozmiarem, to
dorównywała przynajmniej swym nieco specyficznym temperamentem. Widocznie to
był plan niebieskookiej, bowiem ledwo gdy tylko przeniosłem swój wzrok na
kłusującą pode mną klacz, moja towarzyszka wyprzedziła mnie, rzucając się już
po drodze galopem. Nie mogąc być oczywiście gorszym, ponagliłem srokatą do tego
samego chodu, naturalnie starając się, aby wyprzedziła gnającego przed nami
rumaka, nie zwracając nawet uwagi na to, że nie wiem, czy jedziemy dobrą trasą.
Liczyło się tylko to, aby prześcignąć dwie uparte dziewczyny, a co więcej
udowodnić im, że Shine ma "ten potencjał".
- Nie wiem jak nam się to udało, ale to wygląda na sklep -
mruknęła Phoebe, zsiadając po chwili na ziemię. Prowadząc klacz w ręku,
podeszła bliżej budynku, aby upewnić się, czy na pewno jest to tym, na co
wygląda. W międzyczasie i ja opuściłem siodło, luzując później popręg. - Nawet
jest otwarty, więc chyba nie jest aż tak źle.
Obserwując jak dziewczyna rozgląda się wokoło, przyszło mi
na myśl to, czego brązowowłosa mogła poszukiwać. Udałem się więc w kierunku
miejsca, w którym można było zostawić rower, nie widząc nic innego, co mogłoby
posłużyć nam za prowizoryczny koniowiąz. Minusem co prawda było to, że konie
musiały stać z nisko uwieszonym pyskami, jednakże przynajmniej byliśmy pewni,
że nigdzie same nie uciekną. Może nie tyle pewność, co nadzieję.
Phoebe? Brakus wenus maximus..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)