poniedziałek, 6 lutego 2017

Od Sashy C.D Will'a

Bardzo lubiłam Riwera. Był to wspaniały koń. Will pomógł mi go osiodłać i mieliśmy przy tym sporo zabawy. Po kilku minutach już byliśmy na koniach i kierowaliśmy się w stronę lasu.
- Kto pierwszy ten lepszy - powiedziałam i popędziłam konie do cwału....
- Nie ma tak!!! - krzyknął Will
Niestety ja już go nie słuchałam, a śmiałam się z tego. Chłopak próbował mnie dogonić, co mu się powoli udawało. Jednak ja ostrożnie poprosiłam Riwera by jechał o wiele szybciej, co spełnił. Ven zaczął lecieć przed Riwerem.... Wyglądałam jak Indianka ucywilizowana, która ma kolorowe włosy. Zostawiłam Will'a bardzo z tyłu za sobą. Jednak ktoś wyskoczył przed Riwera i koń się spłoszył powodując mój upadek oraz utratę przytomności...

* Po około 20 minutach *

Poczułam jak ktoś mnie delikatnie szturcha. Ostrożnie otworzyłam oczy, a przed nimi okazał się Will. Obejmował mnie dość mocno, a po jego wyrazie twarzy widziałam strach i zaniepokojenie .... mną... 
- Nic ci nie jest? - spytał i pomógł mi wstać
- Chyba... nic ... - powiedziałam zakłopotana i zaskoczona ...
Riwer podszedł do mnie i szturchnął mnie, jakby chciał mnie za to przeprosić...
- To nie twoja wina... Ktoś wyskoczył przed Riwera ... Gdzie jest Ven?- spytałam
Po chwili ptak wylądował obok mnie... 
- Wiesz, co? Pojedziesz ze mną na koniu ... - mówiąc to Will wziął mnie na ręce i posadził mnie na swoim koniu, po czym sam go dosiadł. 
Riwer jechał za nami... Oparłam głowę na ramieniu chłopaka. Po pięciu minutach dojechaliśmy na plażę. Gdzie podziwialiśmy widok zachodzącego słońca. Po chwili zadzwonił jego telefon... Musiał iść siostrze pomóc. Ja postanowiłam jeszcze posiedzieć i nadal pooglądać słońce i nie tylko, jednocześnie poprosiłam chłopaka by wziął ze sobą Riwera. Patrzyłam jak Ven wykonuje akrobacje w powietrzu. Zachichotałam, gdy wylądowała obok mnie i połaskotała mnie. Robiło się ciemno, a ja za bardzo nie znałam drogi... Jeśli się zgubię to będzie dopiero przygoda mojego życia....
- Dobra ... To ... Którędy? - spytałam samą siebie. 
Wybrałam kierunek południowy mając nadzieję, że to dobry kierunek. No cóż po godzinie zorientowałam się, że źle wybrałam... 
- Moje przeczucia się sprawdziły... Zgubiłam się ... - zaśmiałam się pod nosem. Wędrowałam tak kilka dni, z dość dużymi przerwami.. Jednak pewnej burzliwej nocy ...
Co mi zostało? W nocy niebezpiecznie jest łazić samemu, a wypadało by znaleźć jakieś schronienie... Jedno z drugim było sprzeczne jeśli chodzi o porę dnia i mnie rozumiecie. Westchnęłam na samą myśl, że mogą tu być bandyci, ale jednocześnie byłam tak podekscytowana nocną przygodą, że nie umiałam się jej oprzeć, że aż poszłam dalej nie zważając na głos rozsądku. Może głupio robiłam i lekkomyślnie postępowałam, ale cóż rzec, że jestem strasznie ciekawska i ryzykantka ze mnie. Szybko odwróciłam się, gdyż usłyszałam szelest w krzakach, ale nie miałam czym się bać, bo z krzaków wyszła sarna, a zaraz jak mnie zobaczyła to uciekła....  Było mi strasznie zimno, a noc robiła się jeszcze zimniejsza. Musiałam znaleźć coś na ognisko lub jakieś schronienie. Po bardzo długich poszukiwaniach znalazłam jakąś chatkę. Uradowałam się tym widokiem i bez zastanowienia poszłam w jego kierunku. Nie myślałam w ten czas, że mogę wpakować się w kłopoty czy niebezpieczeństwo mnie spotka. W ten czas myślałam jedynie o tym, że będę mogła się ogrzać i wypocząć. Zapukałam do drzwi, lecz nikt mi nie odpowiedział, więc weszłam do środka.... Na moje szczęście ogień się palił i od razu poszłam się ogrzać... Jak mi było ciepło!!! Nie zważałam na to, że ktoś musiał przed chwilą wyjść i zostawił rozpalony ogień ... Jednakże zdziwiło mnie to... A może to jest ta osoba, która wyskoczyła przed Riwera? Sama nie wiem, ale teraz ważne było dla mnie to, że jest mi ciepło...  Po kilku minutach usłyszałam jak ktoś kaszle, chciałam to sprawdzić, jednak moja ciekawość nie trwała zbyt długo, gdyż do domku ktoś wszedł, a raczej powinnam powiedzieć właściciel tej chatki...
- Co tu się wyrabia?! Kim ty jesteś?! - zakrzyknął zaskoczony na mój widok.
- Em... Jestem Sasha - przywitałam się z nim ...
Zmierzył mnie groźnie...
- Widzę cię pierwszy raz w tym rejonie, dziecko - odparł
- No tak.. Zgubiłam się. Mieszkam w Akademii Magic Horse... - wyjaśniłam
Westchnął ciężko i spojrzał na mnie łagodnie...
- Zostaniesz kilka dni u mnie. Zapowiadają niezłą ulewę, a w lesie jest na prawdę w tego niebezpiecznie. Kilka dni drogi stąd masz do tego swego Akademika.  - wyjaśnił...
- A kto tak kaszlał? - spytałam
- Mój syn...Choć próbuję dostać się do lekarzy, to mnie ignorują... - westchnął
Miałam kilka lekarstw, zawsze je noszę... Moja babcia mawiała, że zawsze należy mieć je przy sobie.  Poprosiłam właściciela o pozwolenie na udanie się do jego syna i udzielenie mu pomocy. Możliwe było, że to była zwykłe przeziębienie, lecz chłopak nie kurował się za bardzo i teraz tego skutki są, jakie przedstawia jego ojciec. Delikatnie zapukałam do pokoju chłopaka, a gdy usłyszałam cicho "Proszę" weszłam. Od razu widać było, że jest przeziębiony, gdyż ja tak samo wyglądam, gdy mam przeziębienie. Zwykły syrop i tabletki wystarczą. Powiadomiłam jego ojca o tym, czym był uradowany.  Wyjrzałam przez okno, a za nim wichura jak okiem sięgnąć... Dobrze, że chatka myśliwego była nie w samym lesie tylko na obrzeżach, ale nadal było to pustkowie... Westchnęłam i zaczęłam pomagać w obowiązkach domowych pana Skillera...Westchnęłam trochę z beznadziejnej sytuacji... Jednakże kilka dni spędziłam u niego, gdyż bardzo go polubiłam jak i jego syna... Nagle ktoś do chatki myśliwego zapukał....

<Will?? Znalazłeś mnie? xD Co robiłeś przez te kilka dni? Szukałeś mnie wtedy? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)