środa, 31 sierpnia 2016

Od Jason'a

Przygotowany do podróży byłem już wcześniej. Moje ukochane sprzęty zostały wysłane do akademii już kilka dni wcześniej. Mi zostały torby z ubraniami. Nie mam pojęcia, gdzie rozstawię perkusję, która swoją drogą zajmuje sporo miejsca, i gdzie będę grał, ale to nie ważne. Dam sobie jakoś radę. Cały transport busem miałem opłacony. Wiozłem ze sobą jedynie dwie duże torby z ubraniami i jakiś większy plecak. Nie przepadałem za długimi podróżami, ale to musiałem przetrwać. Od mojego ukochanego Labrador City do Florydy było 3654 kilometry, a to, jakby nie mówić, dosyć DUŻO. Jednak to, co miało nie spotkać było godne wycierpienia tego wszystkiego. Z samego rana miałem wyjazd. Judith uwiesiła mi się na szyi tak, że tata musiał ją siłą odciągać. Mama oczywiście uroniła kilka łez. Potem tylko władowałem torby do bagażnika i dalej w świat.
~*~
Będąc w połowie drogi, miałem szczerze dość i chęć zrezygnowania, ale nie było już odwrotu. Dzielnie trwałem, czasami ściśnięty w miejskiej komunikacji. Plus taki, że miałem szansę trochę pozwiedzać. Opłacało się wycierpieć te cztery dni. Miliony przesiadek to czyste szaleństwo. Plus połapanie się ze wszystkimi drobnostkami. Czasami coraz bardziej czułem, że dorosłe życie to jednak nie dla mnie. Ale warto było. Mimo zmęczenia, w czwartek po południu, wysiadałem ze stacji. Teraz czekał mnie spacerek. Dosyć długi. Torby nie były lekkie, a i jeszcze nie mało ważący plecak na plecach. Jak to mówią… Co cię nie zabije, to cię wzmocni! Jedyne, na co miałem ochotę po dotarciu tam, to łóżko. Miękkie, wygodne, łóżko. Zasnąłbym na takim od razu. Te pociągowe nie są za wygodne. Mogli by zrobić tutaj jakiś dojazd do akademii. Jakiś busik czy coś. Podejrzewam, że wielu uczniów jest zza granicy, a wykończeni podróżą ledwo stawiają kroki, by dowlec się do pokoi. Pragnąłem być już tam, w środku. Co do kwestii dojazdów, zaplanuję to i obgadam z właścicielami. Pół godziny takiego marszu i byłem na miejscu. Z recepcji, gdy odbierałem klucz, byłem już ledwo żywy. jak taki zombie. Pragnąłem snu, snu i jeszcze raz snu. Pokój trafił mi się dosyć daleko, toteż będąc pod drzwiami, wczołgałem się do środka, gdy tylko przekręciłem klucz w zamku i je otworzyłem. Torby rzuciłem gdzieś w bok, a sam padłem jak długi. Musiałem jeszcze odebrać moje rzeczy od właścicieli. Zrobię to potem. Wieczorem. Nie wiem. Jak się wyśpię. Na pewno nie teraz. Oczy same mi się zamknęły, a ja odpłynąłem. Obudziłem się w okolicach kolacji. Tak przynajmniej mi się zdawało. Jednak nadal nie byłem wyspany. No, ale lepsze to niż nic. Potem znowu się kimnę i tyle. Wziąłem mały prysznic na orzeźwienie, przebrałem się i zszedłem na kolację. Klękajcie narody, odnalazłem stołówkę! Wlazłem tam na wpół żywy, starając się unikać zbędnego kontaktu. Widząc jednak, że wszystkie stoliki są już pełne gromadek i grupek znajomych sobie ludzi, desperacko zacząłem się rozglądać. Już chciałem siedzieć gdzieś na ziemi pod ścianą lub zjeść w pokoju, kiedy znalazłem wolny stolik. Tak jakby. Siedziała przy nim jedna dziewczyna, brodząc widelcem w talerzu. Wyglądała obojętnie, jakby nie obchodziło jej nic, co się wokół niej dzieje. Przez chwilę zrezygnowałem, ale stwierdziłem, że muszę to przeżyć. Potem będę przychodzić szybciej żeby zająć sobie stolik. Pewnym krokiem i talerzem z pięcioma kanapkami ruszyłem w stronę owej niewiasty.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?- spytałem grzecznie, przypominając sobie o kulturze i że trzeba pokazać się z jak najlepszej strony.

<Renee zechciałabyś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)