Chwilę po zgaszeniu ogniska rozmawiałem jeszcze z Vivian, która nawiasem
mówiąc była na wpółprzytomna. Pytałem ją o naprawdę głupie rzeczy, a
ona pomimo, że odpowiadała zdawkowo, była bardzo wciągnięta w rozmowę
jak na swój obecny stan. Byłem chole*nie rozbawiony tą sytuacją, sam nie
wiedząc do końca, dlaczego. Kiedy chciałem jej zadać z deczka
poważniejsze pytanie, dziewczyna przytuliła się do mnie tak mocno, że
próbowałem ją delikatnie odciągnąć. Nie to że miałem cokolwiek
przeciwko, ale moje żebra też miały co nieco do gadania - przytuliła
mnie tak chole*nie mocno, że miałem tylko ochotę wyzionąć ducha.
Pozostało mi tylko uśmiechnąć się i spróbować ją gilgotać, co w połowie
wykonałem. Zauważyłem że dziewczyna zasnęła (po takim piciu... Nie
dziwię się), więc stwierdziłem że nie będę sadystą i i tym razem ją
oszczędzę.
Leżałem tak jeszcze z nią dobrą chwilę, wpatrując się w niebo. Sam już
nie wiem, nad czym tak usilnie myślałem. Po prostu cieszyłem się chwilą,
którą mogłem spędzić z Vivian. Nie ukrywam - czułem się nad wyraz
dobrze, trzymając ją w swoich ramionach.
Wszedłem na drogę, wciąż trzymając na rękach Vivian, dokładniej jej
śpiącą wersję. Nie zważaliśmy większej uwagi na upływający czas - w
Akademii było ostro po obiedzie, na którym z resztą się nie zjawiliśmy.
Co prawda jedliśmy pianki, ale to chyba nie jest najbardziej sytym
posiłkiem. Jako że dziewczyna w obecnej chwili nie miała nic do gadania,
uznałem że wrócimy do Akademii dopiero w momencie, w którym się obudzi i
co więcej - sama wyrazi na to chęć. Tymczasem byliśmy już spory kawałek
od akademików, więc uznałem, że to wykorzystam. Nie, nie zamierzałem
wywieźć ją na Ukrainę - naszła mnie dzika ochota na powtórkę
wczorajszego wieczoru, ale na razie bez akompaniamentu Vivi.
Z początku myślałem aby pojechać do miasta - zacząłem realizować ten
pomysł, jednak kiedy usłyszałem głos ukochanego kierowcy widmo-busa, o
tym jak to wymiana śliny między młodymi ludźmi jest zła, szybko się
wycofałem. Gdyby nie to, że miałem zajęte ręce trzymaniem dziewczyny,
chętnie bym go naprostował, ale to musiało zaczekać na bardziej
odpowiedni moment. Skończyliśmy więc w wiejskim sklepie, typowej składni
najgorszej warstwy społecznej. Kilka osób też mnie zaczepiło, abym dał
im na "bułkę". Z życiowego doświadczenia wiedziałem, na co to pójdzie...
Kiedy wybrałem pierwszą lepszą zgrzewkę alkoholu, ruszyłem do kasy, gdzie kobieta nie tylko skasowała należność, ale też nas.
- Jestem Kajetan, to jest moja korepetytorka włoskiego, dotarliśmy tutaj
za pomocą taksówki, w której powiedziałem że przewożę truchło dzika.
Pasuje pani? - prychnąłem, widząc spojrzenie kasjerki. Na odchodne
życzliwie życzyłem jej miłego dnia, zbierając resztki godności.
Ruszyłem w drogę powrotną, taszcząc dzika wraz z puszkami. Zatrzymałem
się na środku jakiegoś pola, obserwując zachodzące słońce. Dzikie
truchło położyłem obok siebie, po chwili zauważając, że dzik postanowił
zmartwychwstać.
- Zamierzałeś się ze mną nie podzielić? - udała zasmuconą, podnosząc się na łokciach.
- Wtedy by już tu nic nie było - uśmiechnąłem się, przerzucając wzrok na jej osobę.
<Vivieł? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)