czwartek, 28 lipca 2016

Od Arhur'a - Zadanie 1

- Arthur. - Naprzeciwko mnie stanęła Cecylia.
- Tak? - Podniosłem głowę i zgasiłem papierosa. Przymrużyłem jedno oko, dzisiejsze słońce było nie do wytrzymania. 
- Rozmawialiśmy już na temat Twojego palenia.
- Tak. - Przewróciłem oczami. - Pan James powiedział, że dopóki nie palę przy koniach i jest czysto mogę to robić. Odchyliłem się delikatnie do tyłu i oparłem na rękach.
- Nie mam już sił do Ciebie. - Westchnęła. - Masz potencjał i wykorzystujesz go nie w tą stronę co trzeba. Ale nie przyszłam aby Cię teraz pouczać.
- Coś się stało? - Zapytałem.
- Macie wziąć konie na przejażdżkę.
- Grupowa?
- Nie każdy indywidualnie.
- W końcu. - Uśmiechnąłem się i podniosłem. Wziąłem z trawy koszulkę i otrzepałem ją. Kobieta odeszła kilka metrów.
- Zapomniałam powiedzieć... - Spojrzałem na nią podejrzliwie. - Nie jedziesz na Wogatti'm.
- Bo?! - Warknąłem.
- Nie przyzwyczajaj się do jednego konia. - Odpowiedziała i odeszła. Stłumiłem w sobie przekleństwo. Gwizdnąłem na psa i ruszyłem do pokoju. Tam zostawiłem zwierzaka w klimatyzowanym pomieszczeniu, dałem mu wodę oraz przebrałem się w szare cienkie ale luźne dresy. Było za gorąco na noszenie koszulek. Założyłem stare trampki i wyszedłem. Mojego współlokatora już nie było. Zamknąłem drzwi, a klucze zostawiłem na portierni. 
Po drodze na padok zabrałem uwiąz. Na miejscu byłem tylko ja, konie na których się nie jeździ oraz ona. Kara przedstawicielka koni fryzyjskich, Rosa. 
Klacz stawiała się trochę ale to nie był problem, zawsze taka była. Zaprowadziłem ją do stajni i tam przywiązałem. Kilka minut zajęło mi oporządzenie jej i przygotowanie do jazdy. Kiedy już skończyłem wyszliśmy na zewnątrz. Usiadłem wygodnie w siodle i powoli ruszyłem. Wszyscy łącznie z opiekunami już dawno wyjechali. Oczywiście ja musiałem być na końcu. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Miałem święty spokój i nikt nie kręcił mi się pod nogami. Odetchnąłem głęboko, kiedy znalazłem się poza terenem akademii.
Godziny mijały niczym minuty. Byłem coraz bardziej odprężony. Klacz miała swoje napady jednak dały się opanować. Spojrzałem w niebo, słońce zaczęło powoli chować się za horyzontem.
- Czas już wracać. - Poklepałem jej szyje i ruszyliśmy galopem do domu. Zwolniliśmy na łące na tylnej części terenów akademii. Dawno nikt nie kosił tutaj trawy więc sięgała do połowy kopyt konia. Bramka była otwarta, więc nie miałem zamiaru nawet zsiadać. Zaledwie piętnaście metrów od niej spod klaczy w ostatnim momencie wyskoczył zając. Zwierzę zaczęło panikować. Podbiegła cwałem kilka kroków i zatrzymała się gwałtownie. Stanęła dęba i zaczęła wierzgać. Oboje straciliśmy równowagę i upadliśmy. W ostatniej chwili zdążyłem się przeturlać kilka metrów dalej, inaczej jej ciężar mógłby mnie zgnieść. Wszystko działo się w zawrotnie szybkim tempie. Nim się podniosłem zobaczyłem tylko jak Rosa gna przed siebie pomiędzy padokami w stronę stajni. Pech ciał, że trafiłem na coś ostrego i rozciąłem sobie skórę na żebrach. Czułem tylko jak krew spływa po mojej nagiej skórze. Szybko znalazłem kawałek szkła. Wziąłem je ze sobą i zaniosłem pod stajnię. Na miejscu stała grypka osób, wśród nich dostrzegłem Sophie. Dziewczyna podbiegła do mnie.
- Co Ci jest? - Wydukała, widziałem jak się trzęsie.
- Co z klaczą?
- Nic. Jest tylko przestraszona ale jej przejdzie. Naomi się nią zajęła. Mów lepiej co z Tobą.
- Jakiś debil nie potrafi sprzątać. - Pokazałem jej przyczynę mojej rany.
- Chodź opatrzymy Cię. - Zabrała ode mnie szkło i dała Lunie, a sama pociągnęła mnie do pokoju socjalnego gdzie mnie opatrzyła. Niestety bez wizyty w szpitalu i zszywaniu się nie obyło.


Nagroda - 45 punktów - awansujesz na poziom zaawansowany

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)