Pamiętam ten dzień dokładnie, były to moje ostatnie wakacje z rodzicami, miałam wtedy 5 lat. Ten dzień okazał się najgorszy w moim życiu.
Wstaliśmy wtedy bardzo wcześnie, na dworze było jeszcze ciemno, mimo tego, że był środek lata, więc wcześnie robi się widno. Mama krzątała się po kuchni, szykowała napoje i jedzenie na drogę. Tata pakował ostatnie rzeczy, które mogłyby się przydać, a ja biegałam po domu i szukałam ulubionego misia, pamiętam, że miał na imię Tedy.
Kiedy skończyliśmy słońce dopiero zaczęło wychodzić, tata sprawdzał wszystkie płyny w aucie, mama wsadziła mnie do fotelika i pozapinała pasy. Wtedy tata oznajmił, że musimy jeszcze zatankować.
Kiedy dojechaliśmy na stację paliw tata tankował a mama kupiła mi batonik i mój ulubiony soczek pomarańczowy. Jechaliśmy długo, drogi wznosiły się, opadały, skręcały w różne strony. A my śpiewaliśmy wesołe piosenki, najlepiej pamiętam ten refren:
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile
Mizone samochodem, auto, automobile le.
Wyjechaliśmy w las droga była bardzo wąska i co chwilę był jakiś zakręt. Tata jechał bardzo szybko, mama co kilka minut przerywała śpiewanie by go upomnieć by zwolnił, pamiętam mówiła "Zwolnij Kochanie", a gdy tata przyśpieszał jeszcze bardziej "Zwolnij, bo nas do cholery pozabijasz". Tata natomiast ciągle powtarzał "Mówiłem Ci, że powinniśmy wyjechać wczoraj, ale ty nie chciałaś, a teraz jesteśmy już spóźnieni". Właściwie to nie wiedziałam gdzie jedziemy, z rozmów rodziców wywnioskowałam tylko, że nad jakąś wodę. Byliśmy już w środku tego lasu, gdy nagle na drogę wybiegł olbrzymi łoś. Był naprawdę ogromny nigdy wcześniej, ani później aż tak wielkiego nie widziałam. Tata skręcił ostro w prawo, żeby go ominąć. Nie zwolnił udeżyliśmy z impetem w drzewo. Tata wyleciał przez przednią szybę, bo nigdy nie zapinał pasów, nadział się na gałąź drzewa które rosło zaraz za tym, w które udeżyliśmy. Mama co prawda nie wypadła z auta ale siedziała z nienaturalnie opuszczoną głową. Zaczęłam wołać rodziców, a gdy nie odpowiadali zaczęłam płakać.
Przestałam gdy zrobiło się zupełnie ciemno tylko lampy samochodu, które jeszcze nie zgasły oświetlały okolice i mojego ojca wiszącego na drzewie. Próbowałam się uwolnić, byłam bardzo głodna, zaczęłam wołać o pomoc. Teraz myślę, że nic w tym dziwnego, bo byłam w środku lasu. Telefon taty dzwonił na przemian z tym, który należał do mamy, ale ja nie mogłam żadnego sięgnąć. Byłam uwięziona, głodna, zmęczona, zapłakana i zdana na łaskę własnego losu. Nie wspomnę już o tym, że chciał mi się do toalety. Długo jeszcze próbowałam się uwolnić ale nic z tego, w końcu zasnęłam.
Pomoc pojawiła się dopiero po kilku, a może kilkunastu dniach. Jakiś mężczyzna przejeżdżał i zobaczył rozbite auto. Pamiętam, że podszedł powoli do samochodu i porzygał się dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego, że fetor musiał być okropny. Otworzył drzwi i wyciągnął mnie z samochodu, byłam wykończona, wtedy zemdlałam.
Przebudziłam się jak karetka i policja były już na miejscu, rodzice leżeli w czarnych workach. Kiedy tylko ratownicy spostrzegli, że się odsknęłam dali mi pić i jeść. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek była tak głodna, potem zabrali mnie do karetki, gdzie zasnęłam.
Do tej pory śnię o tym okropny zdarzeniu. Jest to koszmar prześladujący mnie od piętnastu lat. Zdarzenia po tym były tylko odrobinę lepsze. Długo leżałam w szpitalu, potem był okres gdzie szukali mojej rodziny, przynajmniej tej która mi została. Następnie był tylko sierociniec i upokorzenia, mnóstwo upokorzeń.
Dostajesz 65. za opo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)