środa, 27 lipca 2016

Od Arthur'a C.D Vanessy

Schowałem broń oraz resztę rzeczy do sejfu. Drut położyłem na stolę. Wiedziałem, że nie ma sensu się przebierać bo zaraz będę apel. Nie myliłem się. Już miałem się położyć kiedy w drzwiach mojego pokoju pojawił się James.
- Zebranie na placu przed akademikiem, już. - Powiedział niezadowolony.
Nie odpowiedziałem nic. Złapałem bluzę i zszedłem na dół. Na miejscu byli już wszyscy. Staliśmy w luźnej grupce.
- Spokój! - Zaczął pan Rose. - Chciałbym podsumować dzisiejszy dzień. - Spojrzał na mnie i brunetkę. - Zapewne wiecie, że Wasz kolega Morningstar razem z koleżanką Brown wybrali się na wycieczkę. Jeździli po lesie z bronią.
- Wszystko było legalnie załatwione. - Wtrąciłem. Poczułem na sobie kilka morderczych spojrzeń. Wiedziałem bardzo dobrze, że myśliwi zawsze będą postrzegani jako mordercy.
- Nie zmienia to faktu, że nic nie powiedzieliście.
- Panie James. - Zacząłem i wystąpiłem przed tłum. - Przez tych d****w mój pies leży teraz w klinice o mały włos nie umarł. 
- Wyrażaj się. - Ostrzegł. - Tak w ogóle o czym mówisz? - Zapytał zdezorientowany.
- Dzisiaj Loki wpadł w sidła rozstawione w lesie bardzo blisko padoków naszych koni. - Wtrąciła Vanessa.
- Przykro mi z tego powodu. - Nastała chwila ciszy.- Jeśli chodzi o broń...
- Mam wszystkie papiery na nią. - Wtrąciłem. Mężczyzna wziął głęboki oddech.
- W takim razie w porządku. Możecie rozejść się do pokoi, następnym razem informuj mnie kiedy będziesz jechał gdzieś z bronią. - Kiwnąłem tylko głową.
Vanessa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)