Schowałem broń oraz resztę rzeczy do sejfu. Drut położyłem na stolę. Wiedziałem, że nie ma sensu się przebierać bo zaraz będę apel. Nie myliłem się. Już miałem się położyć kiedy w drzwiach mojego pokoju pojawił się James.
- Zebranie na placu przed akademikiem, już. - Powiedział niezadowolony.
Nie odpowiedziałem nic. Złapałem bluzę i zszedłem na dół. Na miejscu byli już wszyscy. Staliśmy w luźnej grupce.
- Spokój! - Zaczął pan Rose. - Chciałbym podsumować dzisiejszy dzień. - Spojrzał na mnie i brunetkę. - Zapewne wiecie, że Wasz kolega Morningstar razem z koleżanką Brown wybrali się na wycieczkę. Jeździli po lesie z bronią.
- Wszystko było legalnie załatwione. - Wtrąciłem. Poczułem na sobie kilka morderczych spojrzeń. Wiedziałem bardzo dobrze, że myśliwi zawsze będą postrzegani jako mordercy.
- Nie zmienia to faktu, że nic nie powiedzieliście.
- Panie James. - Zacząłem i wystąpiłem przed tłum. - Przez tych d****w mój pies leży teraz w klinice o mały włos nie umarł.
- Wyrażaj się. - Ostrzegł. - Tak w ogóle o czym mówisz? - Zapytał zdezorientowany.
- Dzisiaj Loki wpadł w sidła rozstawione w lesie bardzo blisko padoków naszych koni. - Wtrąciła Vanessa.
- Przykro mi z tego powodu. - Nastała chwila ciszy.- Jeśli chodzi o broń...
- Mam wszystkie papiery na nią. - Wtrąciłem. Mężczyzna wziął głęboki oddech.
- W takim razie w porządku. Możecie rozejść się do pokoi, następnym razem informuj mnie kiedy będziesz jechał gdzieś z bronią. - Kiwnąłem tylko głową.
Vanessa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)